NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » POSŁUCHAJCIE HISTORII „RYSIA” I „WILKA”

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Posłuchajcie historii „Rysia” i „Wilka”

  
MareczekX5
14.01.2013 15:04:05
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)

Grupa: Administrator 

Posty: 7596 #1141404
Od: 2012-7-24
Za: http://marucha.wordpress.com/2013/01/12/posluchajcie-historii-rysia-i-wilka/

Z dr. Grzegorzem Łukasikiem, wykładowcą socjologii na uniwersytecie stanowym na Florydzie (Florida Atlantic University), bratankiem kpt. Stanisława Łukasika „Rysia”, dowódcy oddziałów AK i WiN, zamordowanego na mocy wyroku sądu wojskowego w 1949 r., rozmawia Anna Ambroziak

Obrazek
Stanisław Łukasik “Ryś”


Łączy Pana bliskie pokrewieństwo z kpt. Stanisławem Łukasikiem. Na pewno jest Pan z niego dumny.

– To był mój wujek, brat ojca. Obaj działali w podziemiu od listopada 1939 roku. Po zakończeniu kampanii wrześniowej „Ryś” wrócił do domu i razem z moim ojcem i kilkoma kolegami rozpoczęli organizację grupy konspiracyjnej o nazwie Związek Czynu Zbrojnego (ZCZ) w okolicach wsi Motycz na Lubel-szczyźnie. O partyzantce walczącej, zbrojnej nie było jeszcze wtedy mowy. Głównym celem działań było właśnie organizowanie placówek, szukanie broni, organizowanie szkoleń. Obaj, „Ryś” i mój ojciec, zajmowali się właśnie szkoleniem. Dopiero później, na przełomie 1943 i 1944 roku, można mówić o działaniach oddziałów partyzanckich.

Czytałam uzasadnienie wyroku śmierci na Pana wuja: zbrojne ataki na oddziały UB, Armii Czerwonej i ludność cywilną, grabież mienia.

– Sprawa jest dosyć prosta. Odnośnie do oskarżenia o kradzież mienia była to żywność rekwirowana, aby wyżywić żołnierzy, którzy często nie mieli co jeść. Represje na ludności cywilnej były oczywiście, ale nie ze strony partyzantów AK, tylko ze strony okupanta. Powody były proste: ludność cywilna to Polacy. Była ona w takim samym położeniu jak ci, którzy byli w podziemiu, czyli narażona na aresztowanie, wysłanie do obozu, śmierć w łapankach czy akcjach pacyfikacyjnych (to często cywile, po przeszkoleniu wojskowym, zasilali oddziały partyzanckie).

Ludność cywilna, oczywiście nie wszyscy, również wspierała partyzantów (schronienie, przechowywanie broni, żywność). Stąd jaki sens miałoby jej represjonowanie? Rabowanie miejscowej, wiejskiej ludności przez żołnierzy AK nie miało najmniejszego sensu, gdyż w ten sposób pokrzywdzone osoby nie tylko byłyby mniej skłonne do wsparcia partyzantów, ale w ramach zemsty za rabunek mogłyby zacząć wydawać osoby, które do partyzantki należały. Poza tym Armia Krajowa to nie była jakaś banda opryszków. W AK, nawet w czasie wojny, pewne reguły zachowania obowiązywały wszystkich. Decyzje o wykonaniu wyroku śmierci były poprzedzone śledztwem, dowodami i musiały być zatwierdzone przez dowództwo, sąd itd.

Oddział „Rysia” uczestniczył w kilku wyrokach śmierci na cywilach, bo zdarzali się wśród nich kolaboranci, którzy współpracowali z Niemcami, wydając tych, którzy byli w partyzantce. Dla wydanych żołnierzy oznaczało to karę śmierci, stąd kolaboracja z okupantem była traktowana surowo: kara śmierci. Oczywiście walka toczyła się po 1944 r., kiedy po kolaborantach z gestapo przyszła kolej na kolaborantów UB czy NKWD. Likwidowanie agentów i kolaborantów UB było – jak stwierdził w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” (10 grudnia 2012 r.) dr Kazimierz Krajewski z IPN – samoobroną przed terrorem komunistycznym. Ludzie z AK, ich rodziny, krewni, znajomi byli masowo aresztowani, skazywani na śmierć lub na lata więzienia. Walka z kolaborantami w tej sytuacji oznaczała walkę o przetrwanie, o życie.

Odnośnie do „zabijania ludności wiejskiej” czy nawet wykonywania wyroków śmierci na pojedynczych osobach to drugim, obok kolaboranctwa, powodem tej działalności były bandy opryszków, które w pewnym okresie wojny nagminnie, z bronią w ręku, napadały na ludność wiejską, zabierając jej dobytek; podawały się raz za Cyganów, innym razem za Żydów, jeszcze innym za żołnierzy AK.

Ojciec opowiadał Panu o „Rysiu”?

– Urodziłem się już po wojnie. Znam go tylko z opowiadań ojca. Bracia byli ze sobą bardzo związani. Ojciec do końca, do śmierci w 1993 r., mówił o swoim bracie, pisał o nim. Nie zapominajmy, że restaurowanie pamięci o żołnierzach wyklętych rozpoczęło się dopiero na początku lat 90. To był okres, kiedy coś zaczęło się dziać, jeśli chodzi o przywracanie ich pamięci. Ojciec do końca zabiegał o to, by pamięć o żołnierzach wyklętych, którzy walczyli o wolną Polskę, przetrwała. To bardzo ważne, zwłaszcza że ich historia w okresie PRL była wypaczana. Umniejszano ich zasługi w walce z okupantem niemieckim i sowieckim.

Nazywano ich „zaplutymi karłami reakcji”. Wspomniał Pan, że ojciec też walczył w AK.

– Mój ojciec to ppor. Adam Łukasik ps. „Wilk” i „Dziedziała”. Po wojnie zmienił nazwisko, opuścił rodzinną Lubelszczyznę i ukrywał się na Pomorzu. Pod koniec życia pracował społecznie w Związku Inwalidów Wojennych w Kościerzynie, gdzie mieszkał z żoną, moja mamą, Marią. Mój ojciec to absolwent gimnazjum w Lublinie, ukończył pierwszy rok prawa na KUL (cudem zachował się jego indeks), niestety studia przerwała wojna.

Ojciec pomógł córce „Rysia”, Barbarze Stankiewicz (niestety również już nie żyje) w procesie rehabilitacyjnym jej ojca. Mój ojciec cudem tylko uniknął aresztowania i śmierci. W 1944 r., po wkroczeniu armii sowieckiej na ziemie polskie, rozpoczęły się masowe aresztowania polskich patriotów. Oddziały partyzanckie były rozbrajane, także oddział „Rysia”, co miało miejsce 21 lipca 1944 roku. Ale już w sierpniu tego roku on sam został aresztowany przez NKWD i osadzony w Lublinie. Uciekł z więzienia, wyskoczył z drugiego piętra, czego nikt zapewne się nie spodziewał.

Wiadomo było, jaki los czeka żołnierzy AK: masowe aresztowania i wyroki śmierci. Co ci ludzie złego zrobili, jakie były ich przewinienia? Stawiano im zarzuty organizowania akcji zbrojnych przeciwko UB i uczestniczenia w nich, wydawania wyroków śmierci na szczególnie okrutnych ubowców. Ale były też osoby, których na śmierć skazywano tylko z racji samej przynależności do Armii Krajowej. To już oznaczało karę śmierci. Mam u siebie wyrok sądu w Lublinie skazujący osoby, które nie miały nic wspólnego z oddziałem „Rysia”, a jednak zostały skazane na 10 lat więzienia tylko dlatego, że odmówiły współpracy z UB. Były to osoby młode, wiele miało od 18 do dwudziestu kilku lat.

Leszek Miller stwierdził niedawno, że żołnierze NSZ byli sojusznikami Hitlera. Co Pan o tym sądzi?

– Ataki na NSZ to nic nowego. W Polsce komunistycznej żołnierzy należących do NSZ, podobnie jak żołnierzy AK, nazywano bandytami, oskarżano ich o różnego rodzaju „zbrodnie,” a nawet, o zgrozo, o współpracę z Niemcami. Oczywiście komuniści określali jako „zbrodnia” wszelkie formy walki z okupantem sowieckim i różnego rodzaju komunistycznymi formacjami organów bezpieczeństwa, jak NKWD, UB itd., które mordami na żołnierzach AK, WiN, NSZ i zwykłych ludziach starali się sterroryzować cały Naród i przemocą narzucić Polsce ustrój komunistyczny.

Dopiero po 1990 r. młodzi ludzie w Polsce zaczęli poznawać prawdę o zbrodni w Katyniu, o Powstaniu Warszawskim i o ruchu oporu w okupowanej Polsce. Teraz historia AK czy NSZ jako trzonu zbrojnego podziemia jest dość dobrze znana. Jest to dla mnie zadziwiające, że pomimo przeszło 20 lat po upadku komunizmu w Polsce pojawiają się głosy starające się ponownie fałszować historię naszego kraju. Jak widać, komunistyczne sposoby myślenia przetrwały.

Były aktywista Związku Młodzieży Socjalistycznej i od 1969 r. członek PZPR, absolwent Szkoły Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym PZPR, Leszek Miller, widocznie ma kłopoty z porzuceniem starych myślowych schematów z jego komunistycznej młodości i okresu „edukacji socjalistycznej”. Być może również panu Millerowi, który swoją karierę polityczną zrobił w komunistycznej partii (doszedł na sam szczyt: członek Biura Politycznego PZPR), przeszkadza pamięć o NSZ jako o formacji, która swoje ideowe korzenie ma w przedwojennym ruchu narodowym i etyce katolickiej.

Deklaracja NSZ z lutego 1943 r. wyraźnie mówi, że najwyższym celem NSZ jest walka zbrojna z hitlerowskim najeźdźcą o wolną Polskę, a po wojnie działania mające na celu wzmocnienie demokracji (decentralizacja administracji na rzecz samorządów), ograniczona reforma rolna, wsparcie rodziny i edukacja oparta na zasadach etyki katolickiej. Oczywiście etyka katolicka to wiara w Boga, mówienie prawdy, sprawiedliwość, poszanowanie ludzkiego życia, poświęcenie, oraz – w naszym polskim wydaniu – miłość do Ojczyzny. Być może to tak pana Millera denerwuje, bo jak dobrze wiemy z dziejów komunistycznej Polski – podstawą tego parszywego systemu było donosicielstwo, kłamstwo, fałszowanie historii, zabijanie ludzi, tortury, szykany, no i oczywiście walka z Kościołem katolickim.

Kiedy patrzę na archiwalne dokumenty wyroków wydawanych przez wojskowe sądy w komunistycznej Polsce, to aż płakać się chce, że tylu polskich patriotów, młodych ludzi, często nastolatków, ta nowa „ludowa” władza oparta na „etyce” komunistycznej tak lekką ręką skazywała na śmierć za to, że walczyli o wolną Polskę w oddziałach AK, WiN, NSZ i innych.

Jaką osobą był kapitan „Ryś”? W jaki sposób go wspominacie?

– Mój ojciec mówił o bracie jako o osobie bardzo odważnej, a przy tym bardzo skromnej, zdolnej do poświęceń. „Ryś” brał zawsze na siebie największy ciężar ryzyka walki z okupantem, najpierw niemieckim, a potem sowieckim. Akcje były zawsze perfekcyjnie przygotowywane, tak żeby nie zginął ani jeden żołnierz z jego oddziału.

Może Pan podać taki przykład?

– Chociażby akcja odbicia więźniów transportowanych na Majdanek w lutym 1944 roku. „Ryś” wiedział o transporcie, urządził zasadzkę. W akcji zginęło ośmiu żołnierzy niemieckich, czterech zostało rannych, z oddziału „Rysia” nie zginął nikt. Kapitan Łukasik bardzo cenił życie swoich żołnierzy, ich poświęcenie, wręcz perfekcyjnie przygotowywał wszystkie akcje. „Ryś” był człowiekiem bardzo szanowanym, nie tylko przez swoich żołnierzy, ale i przez ludność cywilną. To bardzo ważne, by to podkreślać, ze względu na rozpowszechniane w okresie powojennym kłamstwa, jakoby to żołnierze Armii Krajowej napadali na ludność cywilną. Były to wierutne kłamstwa! Ważne, by o tym wiedzieli ludzie młodzi.

Niedawno na jednym z portali internetowych natknąłem się na bulwersujące wypowiedzi świadczące o tym, że młodzi ludzie zupełnie nie mają pojęcia o powojennej historii Polski. Zupełnie nie rozumieli, dlaczego żołnierze AK już po formalnym zakończeniu wojny walczyli dalej. A przecież walczyli dlatego, że były prześladowania, wykonywano na nich wyroki śmierci, i to mimo ogłoszonych dwóch amnestii – w 1945 i 1947 roku.

Których faktycznym celem była likwidacja zorganizowanego ruchu oporu przeciwko komunistom.

– Po ogłoszeniu amnestii w 1945 r. „Ryś” też rozwiązał oddział, liczył na zwolnienie swoich ludzi z więzienia UB. Jednak obietnic amnestyjnych nie dotrzymano; nie zwolniono z więzienia ani jednego żołnierza z oddziału kpt. Łukasika.

W jaki sposób rodzina dowiedziała się o śmierci kapitana „Rysia”?

– Trudno mi teraz mówić o dokładnych datach. To był okres terroru, wiele osób się ukrywało. Wiadomo, że o wykonaniu wyroku śmierci nie zawiadamiali naczelnicy więzień. Musiała to być jakaś droga nieformalna, na zasadzie, że ktoś kogoś znał. Ale ojciec nigdy o tym nie mówił. Prawdopodobnie z obawy o szykany, jakie mogłyby spotkać rodzinę. Wiem natomiast, że mój dziadek, czyli ojciec Stanisława i Adama Łukasików, został aresztowany i skazany na 10 lat więzienia za to, że nie doniósł na syna! Podobnie siostra „Rysia”, Irena, która miała roczne dziecko, została skazana na dziesięć lat więzienia za to, że nie doniosła na brata. Jej mąż, Aleksander Jurkowski, dostał karę śmierci. Wyrok wykonano.

Szukaliście jego grobu?

– Nawet jeśli ojciec coś robił w tym kierunku, nie mówił nam o tym. Starał się nas nie narażać. Wiem tylko, że na początku lat 90. zaczęli się do niego zgłaszać historycy po informacje o kapitanie „Rysiu”. Żyli wtedy jeszcze żołnierze związani z podziemiem na Lubelszczyźnie. Wiem, że ojciec pisał do niektórych z nich. Ale mnie już wtedy w Polsce nie było, musiałem wyemigrować po stanie wojennym, więc nie byłem blisko tych spraw.

Jak dowiedział się Pan o odnalezieniu szczątków kpt. Łukasika?

– Od mojej mamy Marii. Wszyscy byliśmy zaskoczeni tym, że zidentyfikowano szczątki wujka. Żałuję, że nie dożył tego mój ojciec, tylu młodych ludzi zginęło, major „Zapora”, jego żołnierze…

A ich oprawcy pozostali bezkarni, często brak postępowania tłumaczono sędziwym wiekiem.

– To są tylko zwykłe wymówki. Nie wyobrażam sobie, by państwo Izrael zaprzestało ścigania zbrodniarzy hitlerowskich tylko z tego względu. Poza tym ci ludzie mogli zostać pociągnięci do odpowiedzialności dużo wcześniej, mam na myśli początek lat 90. A od tego czasu minęły już 22 lata. To wystarczająco długi okres, w którym te osoby powinny były zostać pociągnięte do odpowiedzialności. Jest jeszcze jedna rzecz: wielu z żołnierzy podziemia, którzy przeżyli stalinowski terror, to inwalidzi, z bardzo niskimi emeryturami, żyjący w skrajnej biedzie. W tym samym czasie ich oprawcy dostawali bardzo wysokie emerytury. Jednym z powodów tego stanu rzeczy była niewątpliwie tzw. gruba kreska.

W latach 90. prokuratura wojskowa odmówiła zgody na ekshumację zwłok ofiar pochowanych na Powązkach. Jak Pan sądzi, dlaczego?

– Jest to dla mnie niezrozumiałe. Mogę jedynie przypuszczać, że stało się to w wyniku „podziału władzy” po porozumieniach Okrągłego Stołu z kwietnia 1989 r. między opozycją solidarnościową a komunistycznymi władzami PRL (m.in. ministrem spraw wewnętrznych Czesławem Kiszczakiem), kiedy niektóre resorty państwowe pozostały w rękach komunistów.

W niektórych obszarach polskiej państwowości, przynajmniej na początku lat 90., nic się nie zmieniło. Komuniści nadal współrządzili krajem. Poza tym cały aparat administracyjny, sądownictwo, wojsko itd. w dużej mierze obsadzone były przez komunistycznych działaczy partyjnych. Ta wymiana „na dole”, dzięki „grubej kresce” rządu Mazowieckiego, nie nastąpiła szybko i wielu tych ludzi, mimo komunistycznej przeszłości, mogło pozostać na swoich stanowiskach.

Zresztą dzieje się to do tej pory. Rządy czy partie polityczne związane z opozycją solidarnościową, czy szerzej – z opozycją antykomunistyczną, miały poważne trudności z przeforsowaniem pewnych ustaw w Sejmie, gdzie było sporo komunistów. Trzeba również pamiętać, że pierwsze wybory do Sejmu w czerwcu 1989 r. nie były wcale wolne. Komuniści utargowali w Magdalence, że w pierwszych „wolnych” wyborach parlamentarnych aż 65 proc. miejsc w Sejmie było zagwarantowanych dla kandydatów z PZPR i kilku prokomunistycznych partii i organizacji.

Gdzie, Pana zdaniem, powinny spocząć szczątki kpt. Stanisława Łukasika?

– Decyzja o tym, gdzie powinny być pochowane szczątki pomordowanych ekshumowane na „Łączce”, powinna pozostać w gestii najbliższej rodziny, czyli żyjących jeszcze dzieci i wnuków. Ja przyłączyłbym się do woli mojego kuzyna Stanisława Łukasika, który w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” powiedział, że pragnie, aby zwłoki jego ojca Stanisława spoczęły na wojskowym cmentarzu na Powązkach. Moim zdaniem, wszyscy powinni zostać pochowani w jednym miejscu, na Powązkach, bo ci żołnierze związani byli ze sobą za życia i w chwili śmierci. Byłoby to również miejsce, gdzie kolejne pokolenia Polaków mogłyby przychodzić i składać wyrazy szacunku tym tragicznym ofiarom komunistycznego terroru lat powojennych.

W jaki sposób kultywuje Pan w środowisku amerykańskim pamięć o kapitanie „Rysiu”?

– Czasami nawiązuję rozmowę o tamtych czasach, o moim ojcu i o wujku, o żołnierzach AK i WiN, z moimi amerykańskimi kolegami z uniwersytetu. Muszę przyznać, że moje wypowiedzi odbierane są z dużą ciekawością i życzliwością. Wielu wykształconych Amerykanów, ludzi nauki, dziennikarzy, dosyć dobrze orientuje się w historii Polski. Oczywiście, istniały również w USA pewne uproszczone, a nawet krzywdzące dla nas schematy myślenia o Polsce i Polakach. Ale po wyborze Polaka na Papieża, po okresie „Solidarności” i przemianach ustrojowych na początku lat 90., i częstszych kontaktach na polu kultury i nauki, te sposoby myślenia należą już do rzadkości.

W USA wydaje się ostatnio coraz więcej publikacji na temat wspólnej historii Polski i USA (na przykład wspaniała książka o Kościuszce Aleksa Strozynskiego wydana w 2010 r., książka Bukowczyka o Polakach w Ameryce wydana w 2007 r., „Historia Polski” Haleckiego czy wydane rok temu pozycje Kennetha Koskodana o wielkim wkładzie militarnym Polski podczas I czy II wojny światowej, publikacja autorstwa Davida G. Williamsona o inwazji nazistowskiej i sowieckiej na Polskę w 1939 roku). Oczywiście, odkrycie na „Łączce” było kolejną okazją, żeby wrócić do tych rozmów z moimi uniwersyteckimi kolegami.

Dziękuję za rozmowę.

Anna Ambroziak
http://naszdziennik.pl
_________________
http://www.youtube.com/user/MareczekX5?feature=mhee



http://praca-za-prace.iq24.pl/default.asp

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » POSŁUCHAJCIE HISTORII „RYSIA” I „WILKA”

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny