NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » AKCJA HIACYNT. JAK GENERAŁ KISZCZAK Z GEJAMI WALCZYŁ.

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Akcja Hiacynt. Jak generał Kiszczak z gejami walczył.

  
MareczekX5
10.03.2013 10:47:59
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)

Grupa: Administrator 

Posty: 7596 #1237175
Od: 2012-7-24
Za: http://marucha.wordpress.com/2013/03/09/akcja-hiacynt-jak-general-kiszczak-z-gejami-walczyl/

Czytając poniższy, dosyć ciekawy artykuł, pamietajmy, że oublikował go “międzynarodowy” Newsweek – admin.

W ostatnich latach PRL władze bały się, że trwałości ustroju państwa zagrozić mogą nawet homoseksualiści. Profilaktycznie więc urządzono im mały stan wojenny. [I słusznie - admin]

Obrazek

Międzynarodowe Stowarzyszenie Gejów IGA (International Gay Association) zainteresowało się Europą Wschodnią zaraz po powstaniu Solidarności. Wybuch wolności w Polsce sprawił, że o wielu problemach objętych dotąd kontrolą cenzury można było nagle mówić.

W lutym 1981 r. na łamach tygodnika „Polityka” ukazał się artykuł Barbary Pietkiewicz „Gorzki fiolet”, który nie tylko informował czytelników, że niektórzy obywatele są homoseksualistami, lecz także omawiał ich życiowe problemy. Kilka miesięcy później na spotkaniu w Turynie działacze IGA podjęli decyzję, że należy wesprzeć homoseksualistów zza żelaznej kurtyny. Miało się tym zająć biuro EEIP (Eastern Europe Information Pool) uruchomione w Wiedniu. Oficjalnie kierował nim miejscowy aktywista Kurt Krieckler, jednak budową ruchu gejowskiego w Polsce zajął się mieszkający w Austrii emigrant Andrzej Selerowicz. Cel, jaki wyznaczono, wyglądał na niemożliwą do wypełnienia misję, bo oprócz społecznych stereotypów homoseksualiści mieli przeciw sobie reżim komunistyczny.

Przebieglejsi od masonów

„Aby robić błyskotliwą karierę na początku państwowości, trzeba było być pupilkiem partii, Kościoła lub homoseksualistów – zapisał w połowie lat 70. w dzienniku pisarz Leszek Prorok. – Ta ostatnia mafia w literaturze okazała się najbardziej wpływowa, zwłaszcza w kombinacjach z pogranicza: homoseksualista katolik, homoseksualista marksista”. Tę opinię podzielało wiele osób i pomimo upływu lat zbytnio się ona nie zmieniła. Dekadę później Jerzy Urban, rzecznik rządu, na łamach „Polityki” podkreślał, że wedle powszechnego przekonania „wszyscy bez wyjątku pederaści stanowią intelektualną elitę”. Ten stereotyp powodował, że postrzegano homoseksualistów jako wpływową, elitarną grupę, a ich seksualne preferencje uznawano za przypadłość (lub zboczenie) występującą głównie wśród ludzi sztuki i władzy.

Nieco inaczej gejów postrzegały organy bezpieczeństwa PRL. Agata Fiedotow, autorka eseju o początkach ruchu gejowskiego w Polsce, zamieszczonego w książce „Kłopoty z seksem w PRL”, opisuje, że Służba Bezpieczeństwa już pod koniec lat 50. tworzyła pierwsze rejestry homoseksualnych mężczyzn. W następnej dekadzie milicja objęła dyskretnym nadzorem miejsca spotkań gejów: parki, hotele, kawiarnie oraz szalety miejskie. I tak w Warszawie w okolicach kawiarni Na Trakcie, Alhambra i tzw. grzybka, czyli toalety na placu Trzech Krzyży, czaili się wywiadowcy, aby obserwować spotykających się tam homoseksualistów, oficjalnie podejrzanych o finansowanie męskich prostytutek. W rzeczywistości tak zdobywano informacje o seksualnych preferencjach obywateli, które ułatwiały bezpiece pozyskanie tajnego informatora lub mogły skompromitować kogoś niewygodnego dla reżimu.

Gdy sławny pisarz Jerzy Andrzejewski zaangażował się w działalność Komitetu Obrony Robotników, SB postanowiła poinformować obywateli, że jest on zakonspirowanym gejem. Pod koniec 1976 r. bezpieka rozesłała do wielu instytucji państwowych list ze sfałszowanym podpisem autora „Popiołu i diamentu”, żądający legalizacji małżeństw homoseksualnych. Po misternej operacji okazało się, że homoseksualizm Andrzejewskiego nie był dla kolegów po piórze żadną tajemnicą. Natomiast uodpornieni na propagandowe sztuczki czytelnicy nie przyjęli tego do wiadomości. Andrzejewskiego nie można było też wsadzić z powodu preferencji seksualnych do więzienia (jak np. w ZSRR lub Rumunii), gdyż Polska Ludowa zachowała przepisy przedwojennego kodeksu karnego, traktującego gejów z niezwykłym jak na owe czasy liberalizmem. Mimo to nie czuli się oni w PRL zbyt dobrze.

„Każda osoba podejrzewana o homoseksualizm traktowana jest jak wyrzutek, śmieć i zboczeniec” – można wyczytać w listach gejów, jakie zamieszcza Agata Fiedotow w swojej pracy. „Społeczeństwo traktuje nas jak intruzów, ludzi chorych umysłowo” – żalił się inny gej. Bardzo wiele takich listów napłynęło do biura EEIP w Wiedniu, odkąd Andrzej Selerowicz zajął się wydawaniem i kolportażem na terenie Polski „Biuletynu” poświęconego problemom homoseksualistów.

„Biuletyn rozsyłałem od 1983 r., wtedy na jakieś 60 adresów. Wcale nie do metropolii. Może dlatego, że ludzie z mniejszych miejscowości próbowali tą drogą nawiązać jakąkolwiek łączność ze światem” – wspomina Selerowicz w wywiadzie udzielonym portalowi Innastrona.pl.

Od czytelników na wiedeński adres EEIP zaczęła napływać korespondencja. „Pisali do EEIP pod wpływem pierwszej ciekawości, często tylko po to, by prosić o jednorazową przysługę, zamieszczenie ogłoszenia, przysłanie materiałów informacyjnych z Zachodu” – zanotowała Agata

Fiedotow po przejrzeniu ok. 280 listów. Selerowicz usiłował za pośrednictwem „Biuletynu” zainicjować powstanie pierwszych organizacji gejowskich. „Homoseksualizm to nie tylko jeśli dwóch facetów idzie do łóżka, ale też aspekt społeczno-polityczny, jeśli wiąże się z dyskryminacją jednych przez drugich” – ogłosił w „Biuletynie” nr 1 z 1985 r.

Budowanie ruchu społecznego szło opornie, chociaż dzięki posadzie przedstawiciela handlowego Selerowicz mógł swobodnie przyjeżdżać do PRL i spotykać się z autorami listów. Ci jednak okazywali się bardzo nieufni. „Koordynatorowi EEIP, oprócz braku dyskrecji, szczególnie podejrzliwi zarzucali współpracę z SB czy CIA” – opisuje Agata Fiedotow. Dopiero w połowie lat 80. zawiązały się pierwsze, niezbyt liczne grupy gejowskie w Gdańsku, Wrocławiu i Warszawie. Jednak ruch z prawdziwego zdarzenia zainicjowały dopiero wtedy, gdy pomocną dłoń wyciągnęła do nich władza ludowa.

Ładne kwiatki

„Około 8.00 na korytarzach w SUSW [Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych – przyp. aut.] zrobiło się tłoczno. Każdy doprowadzony został przede wszystkim sprawdzony w kartotece kryminalnej. Następnie inspektorzy odbywali z nimi rozmowy” – relacjonował Sławoj Kopka w tygodniku MSW „W Służbie Narodu”.

Przed świtem 15 listopada 1985 r. milicja rozpoczęła z polecenia ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka operację „Hiacynt”. Funkcjonariusze zjawiali się w mieszkaniach ludzi znajdujących się na listach bezpieki i wprost z pościeli, bez nakazu aresztowania, zabierali ich do komend. Następnie grupy operacyjne wyruszyły w teren, aby w miejscach spotkań homoseksualistów przygotować zasadzki i wyłapać tych o mało męskim wyglądzie.

„Pojawiają się kolejni osobnicy. Młodsi, starsi, najprzeróżniejszych profesji, wykształceni i prawie analfabeci – opisywało „W Służbie Narodu” efekty łapanki widoczne na korytarzach SUSW. – Spokojnie wszyscy czekają na swoją kolejkę, bez szemrania poddają się rutynowym czynnościom. Zdają sobie sprawę, że po kilku godzinach wyjdą stąd, nierzadko uzyskawszy kilka nowych adresów do zapoznania w korytarzu” – radowało się nieoczekiwanym szczęściem gejów czasopismo MSW.

Wedle oficjalnych dokumentów gen. Kiszczak nakazał Komendzie Głównej MO przeprowadzenie operacji „Hiacynt” dla „zaewidencjonowania osób uprawiających prostytucję homoseksualną”, a także w celu „profilaktycznym i zdrowotno-sanitarnym”. Później tłumaczono, że musiano zareagować wobec groźby epidemii AIDS. Jednak ani podczas akcji „Hiacynt”, ani w czasie kolejnych obław, kiedy ujęto łącznie ok. 11 tys. gejów, nie przeprowadzano wśród zatrzymanych testów krwi na obecność wirusa HIV, nie informowano ich o niebezpieczeństwie zarażenia, nie zainicjowano działań profilaktycznych. Milicjanci wypytywali homoseksualistów o kontakty z innymi mężczyznami, zwłaszcza przyjeżdżającymi z Zachodu. Zaś bezpieka groźbami i szantażem usiłowała pozyskać jak najwięcej konfidentów. Każdemu założono teczkę osobową,

Kartę homoseksualisty, która zawierała informacje dotyczące życia zawodowego i prywatnego. Organy bezpieczeństwa zastosowały wobec gejów procedury używane przy zwalczaniu opozycji demokratycznej. Działania zmierzały do zastraszenia, rozbicia i skłócenia dość hermetycznego środowiska. Niestety, znane historykom dokumenty nie wyjaśniają, czemu akurat wówczas gen. Kiszczak postanowił urządzić gejom mały stan wojenny.

Pokaz siły bezpieki musiał wzbudzić niepokój w liberalnym skrzydle partii, skoro już 23 listopada 1985 r. na łamach oficjalnego organu KC PZPR, tygodnika „Polityka”, wydarzyła się rzecz niespotykana w obozie państw socjalistycznych. Po raz pierwszy opublikowano artykuł homoseksualisty nieukrywającego swej orientacji. W bardzo emocjonalnym tekście „Jesteśmy inni” Krzysztof T. Darski (pod pseudonimem ukrywał się Dariusz Prorok) domagał się tolerancji i pozwolenia, by geje mogli się zrzeszać w legalnych stowarzyszeniach. „W Holandii państwo dyskutuje z organizacjami homoseksualnymi na równych prawach, w Norwegii państwo pomaga w wydawaniu materiałów pomagających w zrozumieniu, czym właściwie jest homoseksualizm. W Hiszpanii socjalistyczny rząd dopuszcza do ogólnokrajowej dyskusji w mass mediach i sam zajmuje przychylne homoseksualistom stanowisko” – opisywał Darski.

Urban i ci rozpieszczeni pederaści

Dwa tygodnie później na łamach „Polityki” polemikę z Darskim podjął sam Jerzy Urban pod pseudonimem Jan Rem. Rzecznik rządu o artykule krytykującym poczynania reżimu pisał, że jest „jednym z najgłupszych i najbardziej podłych tekstów, jakie kiedykolwiek wydrukowała »Polityka«”. Mającym pretensje do władzy gejom tłumaczył, że „życie nie składa się tylko z seksu”, a „pederaści nie są u nas trędowatymi zamkniętymi w leprozoriach i chodzącymi z kołatkami”. Mimo to ci niewdzięcznicy, zamiast wesprzeć rząd w walce z AIDS, domagali się przywilejów. „W końcu młodzież inicjująca stosunki heteroseksualne także nie dysponuje bynajmniej pałacykami, gdzie w poczuciu komfortu i bezpieczeństwa mogłaby uprawiać miłość – kpił Urban i pytał: – Czy obok ministra do spraw młodzieży potrzebny byłby jeszcze minister do spraw pederastii?”. Na koniec udowadniał Darskiemu, jakim jest zerem intelektualnym, gdyż redakcja opublikowała artykuł, „aby utrącić mniemanie o myślowej wyższości homoseksualistów”.

Walczącego z gejowskim zagrożeniem rzecznika rządu latem 1987 r. wsparły ograny bezpieczeństwa, przeprowadzając kolejne obławy na homoseksualistów. W efekcie po raz pierwszy polscy geje zaczęli się organizować.

„Przede wszystkim trzymać język za zębami i nie sypać wszystkich swoich kochanków z ostatnich 10 lat! Nie prowadzić w kalendarzykach statystyki byłych i potencjalnych partnerów!” – doradzał jeden z korespondentów pisma „Etap” po aresztowaniu w 1987 roku. Rok wcześniej rozprowadzany przez Selerowicza „Biuletyn” zmienił tytuł na „Etap”, a następnie zaczęła go wydawać grupa gejów z Wrocławia, która stworzyła nielegalną organizację o tej samej nazwie. „Najlepiej, gdy nie kryjesz się ze swoimi skłonnościami, bo wtedy wytrąca się przeciwnikowi podstawy do szantażu” – doradzał inny czytelnik. Na łamach „Etapu” instruowano, aby po wyjściu z aresztu informować o zatrzymaniu dziennikarzy kierownictwo Komitetu ds. AIDS, rzeczniczkę praw obywatelskich prof. Ewę Łętowską i znajomych. Wkrótce po raz pierwszy kwestią prześladowań polskich gejów zainteresowała się zachodnia prasa.

„Nie ma żadnych operacji skierowanych wobec środowiska homoseksualistów” – oświadczył w styczniu 1988 r. na konferencji prasowej Jerzy Urban, choć akurat całkiem niedawno zakończyła się kolejna fala łapanek. „Nikt nie jest zatrzymywany z powodu homoseksualizmu” – dodawał. To na niego spadł niewdzięczny obowiązek tłumaczenia dziennikarzom z krajów demokratycznych, czemu reżim, choć z jednej strony ogłasza liberalizację i demokratyzację, jednocześnie odmawia zgody na rejestrację organizacji gejowskich. Zwłaszcza że od wiosny 1988 roku grupa Filo w Gdańsku, Warszawski Ruch Homoseksualistów i wrocławski Etap składały do państwowych urzędów wnioski o zalegalizowanie ich istnienia.

O ile wiem, to stowarzyszenie [Etap – przyp. aut.] nie zostało zarejestrowane dlatego, że władze, które rejestrują, uznały, że obyczajowość społeczna i zakres społecznej tolerancji nie dojrzały do funkcjonowania tego rodzaju organizacji” – tłumaczył podczas konferencji prasowej w listopadzie 1988 r. Jerzy Urban. Czyli winne było jak zwykle społeczeństwo, a rząd chciał poczekać, aż stanie się bardziej tolerancyjne. Rządzący powoływali się też na sondaż Centrum Badania Opinii Społecznej, wedle którego 40 proc. zapytanych uważało, że „państwo powinno podjąć się zwalczania środowiska homoseksualnych mężczyzn”.

Być może reżim wziąłby na siebie tę misję, ale pół roku później upadł. Gejowskie organizacje w lutym 1990 r. bez problemu zalegalizowały Stowarzyszenie Grup Lambda. Wbrew obawom byłego rzecznika społeczeństwo nie odpowiedziało pogromem, ale obojętnością, zaś demokratyczne państwo, choć słabe i wstrząsane kryzysem, nie wysłało służb specjalnych do boju, by zdławić gejowską rewolucję.

Autor dziękuje Wydawnictwom Uniwersytetu Warszawskiego za udostępnienie przed ukazaniem się drukiem książki „Kłopoty z seksem w PRL” pod redakcją prof. Marcina Kuli

Andrzej Krajewski
http://historia.newsweek.pl/
_________________
http://www.youtube.com/user/MareczekX5?feature=mhee



http://praca-za-prace.iq24.pl/default.asp

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » AKCJA HIACYNT. JAK GENERAŁ KISZCZAK Z GEJAMI WALCZYŁ.

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny