NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » TAJEMNICA SUKCESU LEPPERA. TAJEMNICE LEPPERA. "CHULIGAN, WŚCIEKŁE ZWIERZĘ".

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Tajemnica sukcesu Leppera. Tajemnice Leppera. "Chuligan, wściekłe zwierzę".

Czy Andrzej Lepper został zamordowany?
  
marcus
20.05.2014 19:28:34
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)



Grupa: Użytkownik

Posty: 2112 #1846057
Od: 2014-5-4


Robert Krasowski w drugim tomie historii polskiej polityki pt. "Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD" (kontynuacja "Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy"), obejmującym lata 1996-2005, opisał spektakularny powrót do władzy i bolesny upadek polskiej lewicy. A zwłaszcza jej liderów - Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Obaj, w opinii publicysty, odnieśli monstrualną porażkę. "Kwaśniewski i Miller budowali swój mandat do władzy inaczej, niż to robił obóz solidarnościowy. Nie obiecywali naprawy rzeczywistości, obiecywali jej ochronę. Kwaśniewski miał być apostołem pokoju, Miller bogiem wojny. Kwaśniewski mówił, że w jego państwie będzie spokój, Miller, że w państwie zaprowadzi porządek. Jeden i drugi całkowicie polegli. Nie obronili rzeczywistości. Zabrakło im wszystkiego - siły, odwagi, sprawności, wyobraźni" - stwierdza.

Krasowski stawia w książce zaskakującą tezę, że bohaterem opisywanej przez niego epoki nie jest wcale Miller ani Kwaśniewski, ale zmarły w sierpniu 2011 r. lider Samoobrony Andrzej Lepper, ludowy watażka, który wtargnął do polityki w 1992 r., gdy wraz z kilkunastoma bogatymi rolnikami założył związek zawodowy. Był to jednak zdecydowanie negatywny bohater tamtych lat. "Wyróżniał go styl - chuligański, wręcz barbarzyński. Marsz pod sejm z kosami na sztorc, obrzucanie przeciwników kawałkami zepsutego mięsa albo kości zwierzęcych, rozlewanie gnojówki w miejscach publicznych" - stwierdza.

Zdaniem Krasowskiego Leppera należało okiełznać, gdyż zagrażał demokracji. I nie dlatego, że ją obrażał, ale ponieważ ją zmieniał, ponieważ nadawał jej swoje reguły. "Bierność wobec Leppera sprawiła, że polskiej polityce ton nadał społeczny gniew. Dziki, prostacki, przesadny, który na długie lata stał się najsilniejszą w Polsce społeczną emocją. Tak jak reformatorski zapał był znakiem pierwszej dekady wolności, tak irracjonalna pretensja do wszystkich za wszystko stała się osnową drugiej. Ten bezmyślny gniew obrócił się potem przeciw całej polityce, przeciw wszystkim jej graczom" - czytamy.

"Do polskiej polityki wtargnęło wściekłe zwierzę, brutalnie tratując nie tylko pomniejsze reguły politycznej grzeczności, ale również prawdziwe świętości" - tak Krasowski pisze o Lepperze w "Czasie gniewu". Tylko w Wirtualnej Polsce, dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne, publikujemy sensacyjne fragmenty książki! Czytał Goebbelsa, chciał panować nad masami

Krasowski opisuje jak szybko Lepper się uczył i odkrył moc słów. "Zawsze lubił przemawiać, miał do tego talent, który z uporem szlifował. Godzinami ćwiczył przed lustrem, kupił sobie kilka podręczników, przeczytał biografię Goebbelsa, wertował Le Bona 'Psychologię tłumu'. Wiedzy szukał chaotycznie, ale cel miał wytyczony wyraźnie - chciał panować nad masami. Obserwował ich reakcje, patrzył, co budzi emocje, starannie przygotowywał argumenty. Dostrzegł, że największe wrażenie robią wyzwiska, bo dają efekt świeżości, odwagi, niezłomności, a także pozwalają się przebić do mediów" - czytamy.

Przez kolejne lata Lepper konsekwentnie i metodycznie obrażał wszystkich polityków. Olszewskiego nazywał "degeneratem", Kuronia "głąbem", Lewandowskiego "gnojkiem i gówniarzem", Wałęsę "kombinatorem", Balcerowicza "kanalią", Tomaszewskiego "bandytą", Kwaśniewskiego "nierobem". Sądy czasem skazywały go za obrazę, raz na 12 miesięcy, raz na 16, ale zawsze były to wyroki w zawieszeniu. Nikt nie chciał zamykać Leppera w więzieniu, aby nie robić z niego męczennika, on tymczasem miał na to wyraźną ochotę. Pod koniec lat 90. sądy prowadziły ponad sto spraw przeciwko niemu, zaś kolegia kilkaset. Na większość rozpraw Lepper się nie stawiał, z rozmysłem prowokując wymiar sprawiedliwości, aby wyciągnął po niego swe ręce.

W końcu jego marzenie się spełniło, łódzki sąd wysłał za nim list gończy. Lepper zrobił z tego wielki happening, założył czerwoną koszulkę z białym orłem, dał się aresztować w miejscu publicznym, na oczach tłumu i mediów. Zażądał od policji, aby założyła mu kajdanki, żeby z nimi pozować do kamer. Po kilku godzinach przesłuchania został wypuszczony. Wymiar sprawiedliwości chciał skończyć z bezkarnością Leppera, w efekcie wyświadczył mu wielką przysługę. Na długie lata powstrzymało to sądy od bardziej stanowczych zachowań. Rozbierał do naga i chłostał

Krasowski przypomina, jak zarządcy komisarycznemu zajętego za długi gospodarstwa Lepper wymierzył karę chłosty, organizując okrutne przedstawienie. Ofiarę pojmano, rozebrano do naga, wykręcono ręce i bito rózgami, co jakiś czas polewając ciało wodą, Lepper odsiedział za to w areszcie trzy miesiące, potem został skazany na 18 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Jego współpracownicy bywali jeszcze brutalniejsi. W małym miasteczku Praszka w proteście przeciw bankructwu lokalnej fabryki działacze Samoobrony pojmali burmistrza, inwalidę bez nogi, siłą posadzili go na taczce i obwozili po rynku, wśród okrzyków, że warto mu obciąć drugą nogę, aby przestał przychodzić do pracy.

Lepper zakpił z demokracji mocniej niż ktokolwiek wcześniej. "Jego skuteczność była zaskakująca, z pozoru był jednym z wielu prostaków, którym się zamarzyła polityczna kariera. Naturą prymitywną, ciemną i nieokrzesaną, która od lat rozwijała się bardzo jednostronnie" - pisze Krasowski. Coraz lepiej przemawiał, zarazem z otaczającego świata nadal nie rozumiał nic, potrafił uwierzyć w każdą zasłyszaną brednię, np. w to, co usłyszał od notorycznego aferzysty i mitomana, kierownika Centrum Hodowli Zwierząt we wsi Klewki. Jak przypomina publicysta, ten dziwny człowiek w godzinach pracy był malwersantem, natomiast w czasie wolnym tropił afery. Zamęczał prokuraturę doniesieniami o talibach hodujących w Klewkach wąglika albo o planach zamachu na WTC, które zobaczył u polskiego gangstera. Prokuratura go zbywała, więc poszedł do Leppera, który we wszystko uwierzył.

Zarazem, jak zwraca uwagę autor "Po południu", Lepper był chytry, cwany, przebiegły. W świecie polityki poruszał się w sposób zręczny, nawet bardzo. "Nie był dzikim zwierzęciem, które wpadło na salony i pędząc na oślep, tratowało wszystko po drodze. Jego ciosy miały logikę, on te salony profanował metodycznie, konsekwentnie, skutecznie. Zdumiewająco dobrze wyczuwając najsłabsze punkty" - stwierdza. "Im silniej Kaczyński nim pomiatał, im mocniej go niszczył, tym bardziej Lepper pokorniał"

Lepper budził pogardę, jednak był akceptowalny, a nawet wygodny. W opisywanej przez Krasowskiego epoce, PSL licytował się z nim na radykalizm. Miller traktował jako zapasowego koalicjanta. PiS nienawidził Sojuszu, więc cieszyło go, że Lepper przejmuje elektorat lewicy. PO była Lepperowi najbardziej wroga, jednak nie aż tak, aby pomóc Millerowi w walce z Lepperem. Zwłaszcza że Miller takiej oferty nigdy nie złożył. To nie było tak, że Miller miał za mało szabel, aby pójść na wojnę Lepperem. On tej wojny nie chciał, on jej nie planował. Dla niego Lepper nigdy nie był wrogiem, lecz konkurentem. Wrogów widział Miller jedynie na prawicy. Owszem, wielu polityków oburzała bezkarność Leppera - Jana Rokitę, Włodzimierza Cimoszewicza, Andrzeja Olechowskiego czy Lecha Kaczyńskiego. Jednak główni gracze mieli mocne żołądki. Tak mocne, że akceptowali wszystko, co ich partiom mogło przynieść korzyści. Tymczasem dla polskiej demokracji okiełznanie Samoobrony było palącą potrzebą.

Lewica wobec dawnego awanturnika, który z czasem przywdział garnitur, z karykaturalną opalenizną, pod którą ukrywał komicznie rumiane policzki była zbyt miękka, "resocjalizowała recydywistę odebraniem deseru". Zdaniem Krasowskiego, dopiero po latach Jarosław Kaczyński pokazał, jak wygląda klucz do panowania nad Lepperem. "Im silniej nim pomiatał, im mocniej go niszczył, tym bardziej Lepper pokorniał. To była natura dzikiego zwierzęcia, gryzł wszystko, co na drodze napotkał, ale dostawszy tęgim kijem, od razu łagodniał. Kaczyński miał w sobie twardość potrzebną do tego, aby zapanować nad dzikością Leppera, Miller też miał, ale nie chciał jej użyć. Od lat tolerował Leppera, bo nauczył się czerpać z tego korzyści. I myślał, że dalej tak będzie" - pisze w "Czasie gniewu". "Samoobrona była zbieraniną szumowin"

Tak Krasowski pisze o Samoobronie: "To nie była normalna partia, lecz zbieranina szumowin mających na swym koncie pobicia, wyłudzenia, fałszerstwa, a jak czas pokaże - nawet porwanie i gwałty. To nie była partia poszerzająca demokratyczną ofertę, o której można powiedzieć, że choć brzydka, to jednak otwiera politykę na ludzką krzywdę. To był świat zamożnej chuliganerii, która przed sądowymi wyrokami uciekła w poselskie immunitety. W demokracji takich partii się nie toleruje, takie partie się niszczy" - uważa Krasowski.

Jak uzasadnia dalej, to nie było trudne, działając stanowczo - i w pełni legalnie - prokuratura oraz służby część działaczy doprowadzić mogły tam, gdzie ich miejsce, czyli do więzienia, a pozostałych zmusić do cywilizowanych zachowań. Jednak do tego potrzebne było porozumienie władzy i opozycji. Tymczasem polska polityka do wspólnego działania zdolna nie była. "Miller, Kaczyński i Tusk mogli uwolnić Polskę od Leppera, ale wspólnie działać nie chcieli. Miller, Tusk i Kaczyński nie chcieli się wznieść ponad doraźne interesy, myśleli jedynie o tym, jak sprawić, aby zwierzę stratowało rywali. Niby nic w tym złego, na całym świecie polityka kieruje się partyjnym egoizmem. Jednak w sytuacjach kryzysowych zachodnie demokracje potrafią się wyrwać z jego dyktatu. Polska demokracja nie zdobyła się na to nigdy. Była na to zbyt małoduszna. Owszem, potrafiła narzucić sobie standardy dużo wyższe niż demokracja rosyjska czy ukraińska. Ale ciągle pozostawał w niej jakiś fałsz, jakaś tandeta, jakiś pozór dojrzałości" - konkluduje.

Lepperowskie metody nie napotkały więc nad Wisłą stanowczego odporu. Polska polityka miała liczne wizje politycznego zła - postkomunistów, klerykałów, faszystów, kosmopolitów - wszystkie niemądre, wszystkie przesadne, wszystkie urojone. Tymczasem gdy pojawiło się zło realne, widzialne, bezsporne, bo od wieków znane - czyli inwazja barbarzyństwa - nie chciała go ani dostrzec, ani z nim walczyć. "Millerowi, Kaczyńskiemu i Tuskowi zabrakło elementarnej dojrzałości. Zabrakło także hamulców. Mieli rację, że polityka nie może się wzdragać przed brutalnością, przed cynizmem. Bez nich nie ma zębów, nie ma siły, nie ma energii. Dzięki temu, że Miller, Kaczyński i Tusk sięgnęli po oba narzędzia, stali się głównymi graczami epoki. Ale brutalności i cynizmowi nie potrafili wyznaczyć bezpiecznej granicy, nie używali ich z umiarem, lecz się w nich zatracili. Ich wyrachowana bierność wobec Leppera okazała się największą porażką III RP. Bo w cieniu tamtej bierności polska polityka uległa głębokiej przemianie" - przekonuje Krasowski. "Miller nie wiedział, że inicjuje nową epokę, którą sam będzie się brzydził"

"Sentymentalna poczciwość unitów wymieniona została na ostentacyjną brutalność, na upudrowany - ideami lub manierami - lepperyzm. Z jednej skrajności polityka rzuciła się w drugą, co ją zrujnowało na ponad dekadę. Siłowe metody pociągnęły za sobą toporne cele. Wedle logiki angielskiego przysłowia - jeśli ma się młotek w ręku, wszystko się staje gwoździem" - czytamy w "Czasie gniewu".

Winni byli Miller, Kaczyński i Donald Tusk, co nie znaczy, że wina się rozkłada po równo. Największą odpowiedzialność ponosi Miller. "Nie dlatego, że miał władzę. Ale ponieważ wspierał Leppera nie tylko bez umiaru, lecz nawet bez wstrętu. Wspierał tak mocno, że ten wrósł w tkankę polityki dużo głębiej, niż samemu by zdołał. Miller nie wiedział, co czyni, nie wiedział, że inicjuje nową epokę, którą sam będzie się brzydził. Co nie zmienia faktu, że lwią część tej pracy wykonał własnymi rękoma" - pisze Krasowski. "Zawsze z kimś się bił, bo polityka to gra dla prawdziwych mężczyzn"

Millera Krasowski przedstawia jako premiera, który, co prawda, nie miał reformatorskich ambicji, ale nie był rozważną naturą, która asekuracyjnie gospodaruje politycznym ryzykiem. Jak pisze publicysta, od początku kariery było w nim coś chuligańskiego, był hardy, zawadiacki, śmiały, często nie znał granic brawury.

"Zawsze był na wojnie, zawsze z kimś się bił. Jego polityczną metodą był bonapartyzm, czyli szukanie konfliktów, prowokowanie wojen, aby kolejnymi zwycięstwami budzić panikę u przeciwników, a u zwolenników euforię. Często były to burze w szklance wody, jednak teatralna wojowniczość Millera miała pokazać, że polityka to gra dla prawdziwych mężczyzn, wśród których najbardziej prawdziwy jest on" - charakteryzuje Millera autor "Po południu". "Przegapił swój czas, był za miękki"

"Zamiast składać wyborcze obietnice, Miller wolał prężyć muskuły. Miało to sens, ludzie cenią wojowników. Miller miażdżący Krzaklewskiego i Buzka zrobił wielkie wrażenie. Został uznany za urodzonego zwycięzcę, dzięki czemu wygrał wybory. Kłopot w tym, że wraz z władzą dostał też silnych rywali. Nie delikatnego Buzka, lecz drapieżnych zapaśników, którzy od razu ruszyli na niego.

Gdyby był konsekwentny, powinien stanąć do walki. Aby potwierdzić swoją pozycję, aby pokazać, że jest premierem, że chce i potrafi państwo ochronić. Gdyby służby specjalne zamiast na szefie Orlenu skupiły się na szefie Samoobrony, być może Miller stanąłby przed komisją sejmową, ale w roli obrońcy prawa i porządku. Tymczasem premier radykałów zostawił w spokoju.

"Grał kanclerza, grał Bonapartego, a pozwolił awanturnikom skakać sobie po głowie. Przegapił swój czas, potem był już zbyt słaby, aby stanąć do walki. Społeczeństwo traciło więc podziw dla niego, kruszył się mit twardziela, ulatywała aura zwycięzcy. Sygnałów miękkości było zbyt wiele. Poszedł na wojnę z Michnikiem pod dumnym sztandarem, że nikt premierem rządzić nie będzie, a chwilę później wyszło na jaw, że Kulczyk rządowi dyktuje decyzje. Jednak Miller własnej słabości nie widział. Skupiony na wojnie z prezydentem, na kolejnych sukcesach przeoczył fakt, że już tylko z Kwaśniewskim potrafi wygrywać". "Lubił majestat, wystawność i blichtr. Grał więc króla"

Druzgocącą ocenę Krasowski wystawia też Aleksandrowi Kwaśniewskiemu. "Obejmował urząd, mając 41 lat, jednak miał w sobie wielką dojrzałość. Nie wierzył w przełomy, w ambitne wizje naprawy realiów. Starał się chronić to, co jest, zamiast gonić za tym, czego nie ma i chyba nigdy nie będzie. Doświadczenie schyłkowego komunizmu oduczyło Kwaśniewskiego marzycielstwa. Oduczyło lewicowej pewności siebie, lewicowego poczucia misji, lewicowego idealizmu.

Kwaśniewski był owocem największej klęski w dziejach lewicy, zarówno polskiej, jak też światowej. Jego ostrożność, jego minimalizm wyrastały zarówno z jego osobistej dojrzałości, jak też z doświadczenia całej formacji. To, co z zewnątrz postrzegano jako cynizm, nie zawsze było cynizmem. Politycy Sojuszu wzięli władzę z wielką obawą, że wszystko się zaraz posypie. Każdy dzień spokojnego trwania postrzegali jako powód do dumy. Mijał miesiąc za miesiącem, państwo miało z czego płacić pensje i emerytury, liczba strajków malała. Czy władza musi chcieć czegoś więcej? Owszem, może chcieć, ale nie musi. Celem władzy może być rozwój i postęp, ale może być także spokój i wytchnienie.

Kwaśniewski stał na straży spokoju. Swoje intrygi zręcznie chował za drzwiami Pałacu. Czuł, że po latach zawieruchy Polacy potrzebują polityki grzecznej i eleganckiej, pragną raczej dobrotliwego króla niż energicznego władcy. Kwaśniewski do tych wyobrażeń świetnie pasował. Lubił umiar, kompromis i bierność, jak też majestat, wystawność i blichtr. Grał więc króla. Dotykając granic ostentacji, gdy razem z żoną pozowali do zdjęć przebrani w monarsze kostiumy. Jednak lud go za to pokochał. Choć jego potrzeby były już demokratyczne, to wyobrażenia nadal pozostały tradycyjne. Lud kochał Kwaśniewskiego za to, że był monarchą sympatycznym, swojskim i nowoczesnym. Lubił sport. Lubił wakacje. Lubił zabawę. Lubił alkohol. Kwaśniewski potrafił również uwieść elity. Bo był monarchą postępowym, głoszącym wszystkie poglądy, jakie jego epoka uważała za modne. Do tego mówił biegle w kilku językach, w każdym inteligentnie, błyskotliwie, dowcipnie.

Pierwsza kadencja Kwaśniewskiego była wielkim sukcesem. Była epoką społecznej ulgi. Nadal zarabiało się mało, jednak polityka przestała być dla Polaków źródłem depresji. Kwaśniewski dzierżył władzę w logice osobistego trofeum, lecz w zamian dawał ludziom iluzję bezpieczeństwa i spokoju. Jak na politykę było to całkiem dużo". "Był pogubiony, niezdarny"

"W drugiej kadencji gmach spokojnego królestwa nagle się rozsypał. Pierwsze sygnały zmian pojawiły się w finale rządów Buzka, kiedy lewica zamiast uspokajać politykę, sama nadała jej drapieżny ton. Z początku ostrość ataków Millera na Buzka wydawała się zjawiskiem przejściowym, potrzebą walki o władzę. Jednak po sukcesie Leppera stało się jasne, że nadeszła nowa epoka, krzykliwa i prostacka. Polityka zaczęła szukać słów mocnych i czynów brutalnych. Społeczeństwo stało się podejrzliwe, rozgoryczone, zirytowane. Wierzyło w każdy donos na rzeczywistość, bo tak mocno je rozgniewał otaczający świat. Nie był to klimat rebelii, raczej potrzeba wielkiego przesilenia, chęć ukarania rządzących, przekazania władzy komukolwiek, choćby Lepperowi.

Wobec takiej polityki, wobec takich nastrojów Kwaśniewski okazał się całkowicie bezradny. Prezydent, który tak sprawnie uspokajał politykę poprzedniej dekady, teraz ewidentnie sobie nie radził. Wszystko, co robił, było anemiczne, błahe, jałowe. Kilka razy wezwał do umiaru i na tym się skończyła jego aktywność.

A przecież tym razem polityczny minimalizm wymagał od niego więcej odwagi i więcej poświęcenia. Dawniej wystarczyło, że prezydent wywodzący się z PZPR popiera kapitalizm, demokrację i Zachód. Teraz państwo zostało poddane totalnej krytyce, więc polityczny minimalizm domagał się również ochrony państwa, wykorzystania własnej pozycji do odparcia ataku na III RP. Jednak Kwaśniewski wolał zbierać poparcie, niż z niego korzystać. Wolał chronić siebie niż państwo. Został prezydentem z misją uspokojenia polskiej polityki, jednak po dekadzie zostawiał ją w stanie gorączki, w jakiej wcześniej nigdy nie była.

Świetna pierwsza kadencja przeszła w drugą, fatalną. Zmiana politycznej scenerii sprawiła, że Kwaśniewski zamienił się w Buzka. Był pogubiony, niezdarny, pasywny. Nie rozumiał, co się dzieje dookoła. Nadal udawał monarchę, ale królem był tylko dla dworzan, zaś wrogowie królestwa grasowali bezkarnie. Przez kilka lat jego ziemie najeżdżali Lepper i Giertych, jednak Kwaśniewski nawet im nie stawił oporu. Potem było jeszcze gorzej. Bracia Kaczyńscy oznajmili, że chcą zburzyć jego królestwo, aby na jego ruinach zbudować nowe. A Kwaśniewski nadal nie robił nic. Zwolennicy IV RP byli zdumieni, spodziewali się zaciętej obrony. Do ostatniej chwili uważali, że Kwaśniewski czeka, bo ma asa w rękawie. On tymczasem czekał, bo niczego innego nie potrafił robić". "Nie było ery Millera, była era Leppera"

Nie było ery Millera, była era Leppera, era społecznego gniewu, który od 2001 r. miotał polską polityką. "Miotał tak bardzo, że cała uwaga premiera skupić się musiała na utrzymaniu się w siodle. W tym politycznym rodeo Miller okazał się wirtuozem, potrafił tak mocno przywrzeć do fotela, że przez ponad dwa lata nikt go zrzucić nie zdołał. W historii zapisał się jako wielki gladiator, mistrz politycznej techniki, sprawny, wytrzymały, odważny. Kto ceni polityczne zapasy, uznać musi Millera za wielkiego zawodnika, kto jednak w polityce szuka czegoś więcej - państwowej treści lub społecznej korzyści - niczego takiego nie znajdzie" - uważa Krasowski.

"Miller okazał się kolejnym przeciętnym ogniwem w sztafecie przeciętności, jaką stanowią dzieje polskich rządów. Nie dlatego, że nie zostawił po sobie żadnych śmielszych decyzji, w tamtej epoce było to trudne, wręcz niemożliwe. Ale ponieważ nie potrafił odpowiedzieć na wyzwanie epoki - nie potrafił ani uspokoić społeczeństwa, ani okiełznać Leppera. Przeciwnie, sytuację jedynie zaognił. W momencie gdy odchodził, społeczeństwo wrzało, a Lepper bił rekordy popularności" - czytamy w "Czasie gniewu".

Zdaniem Krasowskiego Miller zostawiał polską politykę w stanie dużo gorszym, niż ją zastał. W 2000 r. zaczęła się epoka wielkiego protestu, który doprowadził do eksterminacji politycznego establishmentu. Lewica miała szczęście, eksterminację przetrwała. Ale potem nie zdołała obronić ani siebie, ani swojego świata. "Kiedy skupia się wzrok na Millerze, na tym, jak zręcznie się przedziera przez kolejne pułapki, przez wielkie obławy, jak stawia czoło kilku wrogom naraz, trudno opanować podziw. Jednak kiedy się patrzy szerzej, trudno ten podziw utrzymać" - uważa.

"Istotą akrobacji Millera nie było przecież zwycięstwo, lecz monstrualna porażka. Od pierwszego dnia rządzenia do ostatniego lewica nieustannie przegrywała, a jej szef swoimi błędami sygnował wszystkie ważniejsze etapy przegranej - od afery Rywina po rozpad Sojuszu. Miller nie był ostatnim cezarem, który dumnie dawał odpór barbarzyńcom, odsuwając w czasie nieuchronny upadek. W upadku lewicowego imperium nie było żadnej konieczności.

Jednak po sukcesie Leppera stało się jasne, że nadeszła nowa epoka, krzykliwa i prostacka. Polityka zaczęła szukać słów mocnych i czynów brutalnych. Społeczeństwo stało się podejrzliwe, rozgoryczone, zirytowane. Wierzyło w każdy donos na rzeczywistość, bo tak mocno je rozgniewał otaczający świat. Nie był to klimat rebelii, raczej potrzeba wielkiego przesilenia, chęć ukarania rządzących, przekazania władzy komukolwiek, choćby Lepperowi" - przekonuje. Smoleńskie "szaleństwo" wzięło swój początek od niego?

"Miller myślał, że nad nim zapanuje, tymczasem ten gniew zniszczył nie tylko jego samego, lecz całą jego formację. Również Kaczyński wierzył, że gniew jest rydwanem, na którym dojedzie do władzy, by go potem porzucić. Pomylił się, został jego zakładnikiem, a - w osobach Leppera i Giertycha - wręcz koalicjantem.

I wreszcie Tusk, on również wierzył, że gniew na politykę można budzić bezkarnie. Wepchnął Kaczyńskiego w objęcia Leppera, aby zniszczyć rywala. Gdy został premierem, słono za to zapłacił, zamiast władcą, stał się sługą. Sługą sondaży, zakładnikiem społecznych emocji, których bał się bardziej niż ktokolwiek wcześniej, słusznie zresztą, co pokazał wybuch smoleńskiego szaleństwa. A wszystko wzięło początek od Leppera, choć nie wiadomo, czy był on raczej znakiem nowej epoki, czy też jej twórcą".

Fragmenty książki Roberta Krasowskiego "Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD" publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Czerwone i Czarne.

źródło: http://wiadomosci.wp.pl/gid,16614629,kat,1342,title,Tajemnica-sukcesu-Leppera,galeria.html
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » TAJEMNICA SUKCESU LEPPERA. TAJEMNICE LEPPERA. "CHULIGAN, WŚCIEKŁE ZWIERZĘ".

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny