STANISŁAW MICHALKIEWICZ | |
| | marcus | 15.07.2014 18:58:09 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1890640 Od: 2014-5-4
| Najjaśniejsza Pani Siuchta „Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka” – śpiewali Skaldowie w piosence Agnieszki Osieckiej. Polska, jak wiadomo, jest demokratycznym państwem prawnym, w dodatku urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. To bełkotliwe i sprzeczne wewnętrznie zdanie zostało zapisane w postaci artykułu 2 konstytucji. Ale obok takich bredni, w konstytucji zapisane są również postanowienia rzeczowe i konkretne. Na przykład art. 7 stanowi, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa. Oznacza to, ni mniej, ni więcej, tylko, że nie można domniemywać kompetencji tych organów i każdy ich krok musi mieć podstawę w jakiejś ustawie.
Na przykład z punktu widzenia prawnego o tym, że jakiś człowiek zmarł, dowiadujemy się na podstawie stwierdzenia zgonu. Tymczasem pan marszałek Komorowski przejął obowiązki prezydenta i w tym charakterze zaczął podejmować różne decyzje, zanim jeszcze Jarosław Kaczyński zdążył zidentyfikować ciało nieboszczyka znalezionego na miejscu katastrofy prezydenckiego samolotu jako ciało prezydenta. Bo chyba dopiero na tej podstawie właściwy lekarz mógł urzędowo stwierdzić zgon prezydenta Rzeczypospolitej, co skutkowało możliwością zastosowania art. 131 konstytucji, przewidującego przejęcie obowiązków prezydenta przez marszałka Sejmu. Jednak pan marszałek najwyraźniej musiał uznać, że skoro zgon prezydenta stwierdziła TVN – już mniejsza o to, czy uczyniła to osobiście pani red. Monika Olejnik, czy Justyna Pochanke, czy też jakiś inny funkcjonariusz – to już może przejąć uprawnienia, zwłaszcza, że WSI, których jak wiadomo, już „nie ma”, na pewno ogromnie się niecierpliwiły, kiedy będą mogły zapoznać się z „Aneksem” do Raportu o ich rozwiązaniu. „Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli” – powiedział „wierny syn Kościoła”, podówczas prezydent naszego państwa Lech Wałęsa podczas „nocnej zmiany” w 1992 roku.
Teraz słyszymy, że jest awantura w IPN, bo w związku ze śmiercią prezesa Janusza Kurtyki tamtejsze Kolegium, zgodnie z obowiązującą nadal ustawą, rozpisało konkurs na nowego prezesa. Wprawdzie Sejm uchwalił nowelizację odbierającą Kolegium to uprawnienie, a nawet likwidującą je same, ale ustawa nie została podpisana ani przez prezydenta Kaczyńskiego, ani przez pełniącego obowiązki prezydenta marszałka Komorowskiego, więc nie obowiązuje. Tymczasem przesłuchiwana wieczorem 21 kwietnia przez funkcjonariuszy TVN pani Ewa Kierzkowska, wicemarszałek Sejmu zeznała, że według niej marszałek Komorowski powinien tę sprawę „skonsultować” z „przedstawicielami narodu”, którzy, jak wiadomo obsiedli Sejm. Z kontekstu zeznań wynikało, że konsultacja powinna dotyczyć tego, czy ma podpisać nowelizację, czy nie – chociaż konstytucja przyznaje prezydentowi prawo podpisywania lub wetowania ustaw bez żadnych konsultacji. Ale co tam jakaś konstytucja, kiedy razwiedka, która ponoć „monitorowała” cały lot prezydenckiego samolotu, od początku do fatalnego końca, znowu tasuje karty, w związku z czym „przedstawiciele narodu” nie mogą się już doczekać możliwości kolejnego przysłużenia się Polsce, a konkretnie – uchwycenia jakiegoś zewnętrznego znamienia władzy.
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl | | | marcus | 16.07.2014 15:26:55 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1891703 Od: 2014-5-4
| Zabojkotować bezpiekę na śmierć Spoliczkowanie przez Janusza Korwin-Mikke europosła Michała Boniego, byłego ministra „cyfryzacji” – cokolwiek by to miało znaczyć – w rządzie premiera Tuska, a w swoim czasie – tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa wywołało spory rezonans.
Z jednej strony mnóstwo ludzi dało wyraz swej radości, że oto – wprawdzie dopiero po 22 latach od podjęcia przez Sejm uchwały lustracyjnej, niemniej jednak – przynajmniej jeden konfident dostał po mordzie, a poza tym – że oto przynajmniej jeden polityk dotrzymał złożonej publicznie obietnicy – a z drugiej strony podniósł się klangor nad upadkiem obyczajów.
Jak dotąd wszystkich przelicytował biłgorajski filozof, prezydujący w Sejmie swojej dziwnie osobliwej trzódce. Stwierdził, że „Hitler też tak zaczynał”, a w związku z tym „musimy powiedzieć: stop bydlakowi” – oraz wezwał niezależne media głównego nurtu, żeby Janusza Korwin-Mikke bojkotowały.
Wydaje mi się, że w przypadku biłgorajskiego filozofa ta reakcja może wynikać z przyczyn osobistych. Mianowicie podejrzewam go, że przynajmniej od pewnego momentu mógł on wejść w niebezpieczne związki z bezpieczniakami, zostając agentem wpływu. Mogło to nastąpić przed umorzeniem przez niezależną prokuraturę dwóch postępowań: pierwszego w sprawie finansowania kampanii wyborczej posła Palikota przez biednych studentów i emerytów, a nawet – jak mówiono na mieście – jakiegoś nieboszczyka i drugiego – w sprawie oświadczenia majątkowego, do którego zapomniał wpisać m.in. samolotu – co było nawet przedmiotem rozmowy dygnitarzy podsłuchanych w restauracji „Pod Pluskwami”.
Jeśli te podejrzenia byłyby trafne, to nerwowa reakcja posła Palikota na incydent z posłem Michałem Bonim byłaby zrozumiała. Ale ważniejszy wydaje się pomysł, by niezależne media głównego nurtu „bojkotowały” Korwina. To oczywiście jest możliwe, bo niektóre niezależne media głównego nurtu powstały z inicjatywy razwiedki i przy udziale jej pieniędzy, w związku z czym zatrudniają w charakterze gwiazd konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy, na przykład – resortową „Stokrotkę”, która przecież nie jest odosobniona.
Zatem poseł Palikot apeluje jak czekista do czekistów o jednolity front w obronie moralnych interesów konfidentów. Wprawdzie moment nie jest wybrany najszczęśliwiej, bo zarówno afera podsłuchowa, jak i podkarpacka ofensywa CBA pokazują, że między okupującymi Polskę bezpieczniackimi watahami znowu wybuchła wojna – ale mimo to nawet w tych warunkach porozumienie ponad podziałami jest możliwe, bo przecież każda bezpieczniacka wataha musi być zainteresowana ochroną konfidentów.
Warto zwrócić uwagę, że taki bojkot może działać też i w drugą stronę. Gdyby tak na przykład przyzwoici politycy zaczęli bojkotować telewizyjną stację TVN, którą podejrzewam, iż została utworzona przez wojskową razwiedkę i prezentuje jej punkt widzenia, to życie polityczne nabrałoby znacznie większej przejrzystości. Wiadomo byłoby wtedy, że do TVN chodzą wyłącznie konfidenci, że inni konfidenci ich przed kamerami przesłuchują słowem – konfident na konfidencie siedzi i konfidentem pogania.
W uzupełnieniu tego bojkotu byłoby pożyteczne również monitorowanie reklam zamieszczanych w TVN i bojkotowanie produktów tam reklamowanych, połączone z zawiadamianiem producentów i dystrybutorów reklamowanych produktów, że staną się one przedmiotem bojkotu. Wydaje się, że dzięki możliwościom, jakich dostarcza internet, przeprowadzenie pilotażowego bojkotu kilku wybranych produktów nie powinno nastręczać specjalnych trudności, a widoczny spadek sprzedaży bojkotowanych towarów powinien skłonić ich producentów do wycofania reklam z TVN.
Uzupełnieniem kampanii w internecie powinno być pikietowanie sklepów, zwłaszcza supermarketów w celu informowania klientów o przyczynach bojkotu i rodzajach bojkotowanych towarów. Dla antysystemowych organizacji młodzieżowych byłaby to znakomita okazja zarówno do przetestowania własnych możliwości organizacyjnych, jak i stopniowego pozbawiania naszych okupantów korzyści z okupacji kraju.
Warto bowiem pamiętać, że bezpieczniacy, to ludzie skrajnie zdemoralizowani, na których wrażenie może zrobić wyłącznie perspektywa utraty korzyści z okupacji. Gdyby akcja bojkotu towarów reklamowanych w TVN przyniosła powodzenie, można by posunąć się dalej i rozpocząć bojkotowanie firm, w których bezpieka ma swoje udziały. Wywiadownie gospodarcze potrafią bez problemu takie firmy wskazać, zatem – warto spróbować.
Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl | | | marcus | 16.07.2014 21:52:25 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1892137 Od: 2014-5-4
|
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 19.07.2014 14:45:31 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1894549 Od: 2014-5-4
| W co tu wierzyć?
„W co tu wierzyć, w co tu wierzyć, gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?” – można by dziś cienko zaśpiewać, trawestując słynną piosenkę Wojciecha Młynarskiego z czasów Pierwszej Komuny. A rzecz jest na czasie, bo z badań pana prof. Baniaka wynika, że Polacy tracą wiarę.
Z jakiegoś zagadkowego powodu na wieść o tym postępactwo nie posiada się z radości. Zagadkowego – bo nie ma się z czego cieszyć, i to w dodatku podwójnie. Po pierwsze – jeśli ludzie stracą wiarę w Boga, to nie będzie już żadnego powodu, żeby ich powstrzymać przed, dajmy na to, zapędzaniem Żydów do gazu, mordowaniem ludzi upośledzonych czy tzw. rozkułaczaniem chłopów lub wytaczaniem „bitew o handel” drobnomieszczanom.
Bo – powiedzmy to sobie szczerze i otwarcie – nie ma żadnego racjonalnego powodu, by powstrzymywać się przed tymi wszystkimi przedsięwzięciami, przeciwnie – dla każdego z nich można znaleźć mnóstwo racjonalnych uzasadnień.
Nie szukając daleko – właśnie przewodzący dziwnie osobliwej trzódce Janusz Palikot nie tylko usiłuje racjonalizować mordowanie upośledzonych dzieci, ale nawet zapowiedział szeroko zakrojoną kampanię. Na szczęście – jak powiada ludowe przysłowie – „nie dał Pan Bóg świni rogów, bo by ludzi bodła”, więc zapowiadana z przytupem kampania jakoś nie nabrała rozmachu – ale niezależnie od tego widać, jaka cienka czerwona linia dzieli cywilizację od barbarii.
Z racjonalnego punktu widzenia oczywiście lepiej jest bliźniego swego obrabować, a następnie zjeść, niż, dajmy na to, dla niego się poświęcać. Z tego powodu w społeczeństwie konsekwentnie racjonalnym nie można byłoby nikomu zaufać.
Tymczasem cywilizacje zbudowane są między innymi właśnie na poświęceniu i zaufaniu, bez których żadna społeczność nie mogłaby przetrwać. Po drugie – natura nie znosi próżni i – jak zauważył Chesterton – człowiek, który utraci wiarę w Boga, zaczyna wierzyć w cokolwiek. Nieprzypadkowo ogłoszenie wyników badań prof. Baniaka zbiega się w czasie z utrzymującym się wysokim poparciem dla Platformy Obywatelskiej, czego żadną racjonalną przyczyną wytłumaczyć się przecież nie da.
W utwierdzaniu wiary w cokolwiek mają ogromny udział niezależne media głównego nurtu, w których poprzebierani za dziennikarzy konfidenci opowiadają swoim odbiorcom duby smalone. Dla przykładu, stacja telewizyjna, którą podejrzewam, że została utworzona przez komunistyczną razwiedkę gwoli duraczenia mniej wartościowego narodu tubylczego, w głównym wydaniu audycji „informacyjnej” w dniu 15 lipca br. ani słowem nie wspomniała ani o tłumieniu przez Izrael powstania w getcie w Strefie Gazy, ani też o sytuacji na Ukrainie. W zamian za to uraczyła widzów kilkuminutowym felietonem o kręgach w zbożu spowodowanych przez UFO.
Telewizja od samego początku jest w awangardzie nieubłaganego postępu, więc przypuszczam, że na tym etapie, kiedy jest rozkaz odchodzenia od chrześcijaństwa, wiara w UFO najwyraźniej musi być zalecana przez oficerów prowadzących.
Zresztą wyrobienie sobie poglądu na sytuację na Ukrainie też wymaga silnej wiary. Z jednej strony, to znaczy – z prawdomównej strony ukraińskiej – sytuacja jest dobra, a będzie jeszcze dobrzejsza. Trwa ofensywa przeciwko „terrorystom”, którzy pod ciosami zagniewanego ludu padają jak muchy. Inna rzecz, że w tym zamieszaniu szwankuje koordynacja i na przykład jedno prawdomówne źródło podało, że „terroryści” wycofali się ze Słowiańska w kolumnie ciężarówek, autobusów i nawet jakichś „broniewików”, a źródło drugie pokazało zdjęcia stosów zabitych, których naliczono aż 1500.
Oczywiście trudno zgadnąć, czy na tych stosach leżeli ci, co to wcześniej wycofali się ze Słowiańska w kolumnie, czy też ci, których śmierć spotkała już po zajęciu miasta, z rąk przedstawicieli „zagniewanego ludu”, a konkretnie – wynajętych przez finansowego grandziarza Igora Kołomyjskiego „ochotników” z „Gwardii Narodowej”. Jak wiadomo, grandziarz Kołomyjski przewodniczący Zjednoczonej Żydowskiej Wspólnoty Ukrainy, za żywego „Moskala” płaci 10 tys. dolarów. Za zastrzelonego pewnie mniej, ale na Ukrainie nawet 100 dolarów to jest rzecz nie do pogardzenia, więc jak „Moskale” się ewakuowali, no to nie ma rady – trzeba było brać spośród cywilów.
Ponieważ u nas jest rozkaz, by wierzyć prezydentowi Poroszence, więc wszyscy nonkonformiści posłusznie mu wierzą. W innych krajach jest chyba jednak inaczej i pewnie dlatego nasz Pinokio, czyli pan minister Radosław Sikorski, po powrocie z Kijowa powiada, że na Ukrainie sytuacja się „pogarsza”. Jakże może się „pogarszać”, kiedy przecież jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej? „W co tu wierzyć, w co tu wierzyć…?”
Stanisław Michalkiewicz http://naszdziennik.pl | | | marcus | 19.07.2014 19:41:53 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1894744 Od: 2014-5-4
|
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 22.07.2014 15:00:48 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1897160 Od: 2014-5-4
| Klejnoty dla biednej ojczyzny Aj! „Już był w ogródku, już witał się z gąską…” Mówię oczywiście o podchodach naszych Umiłowanych Przywódców pod europejskie synekury, które akurat trzeba będzie obsadzić, żeby w ten sposób zadośćuczynić nieubłaganym regułom demokracji. Bo nieubłagane reguły demokracji wymagają, by przewodniczącym Parlamentu Europejskiego został komuchowaty Niemiec Martin Schultz, sprawiający wrażenie kretyna. Po wystąpieniu europosła Janusza Korwin-Mikke, który skrytykował płacę minimalną, jako jedną z przyczyn bezrobocia wśród młodzieży przypominając, jak to po wprowadzeniu przez prezydenta Kennedy-ego płacy minimalnej pracę straciły 4 mln murzyńskich nastolatków – więc teraz młodzi ludzie zostaną „Murzynami Europy”, obmyśla dla niego jakieś straszliwe kary.
Ale jeszcze ważniejsze od stanowiska zajmowanego przez sprawiającego wrażenie kretyna, komuchowatego Niemca Martina Schultza jest stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej, czyli eurokołchozowego rządu. W warszawskim demi-mondzie „mówiło się”, że szanse na objęcie tego stanowiska ma premier Donald Tusk – ale czegóż to ludzie nie gadają! W rezultacie przewodniczącym Komisji Europejskiej został Jan Klaudiusz Juncker z Luksemburga. Jest zwolennikiem – jakże by inaczej! – „silnej, solidarnej Europy” – co pana Jacka Saryusza Wolskiego, który na brukselskim wikcie wyraźnie zmężniał i okrzepł, wprowadza w stan zbliżony do orgazmu. Premier Tusk w tej konkurencji w ogóle nie wystartował. Najwyraźniej musiała mu taki ewentualny zamiar wyperswadować prowadząca go Nasza Złota Pani z Berlina. Toteż kiedy 16 lipca odbywał się kolejny „szczyt”, na którym miano obsadzić stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej i stanowisko Ministra Spraw Zagranicznych Eurokołchozu, w warszawskim demi-mondzie aż zawrzało od spekulacji, czy przypadkiem to właśnie premier Tusk nie zostanie aby następcą belgijskiego zdechlaczka Hermana van Rompuy, zaś Radosław Sikorski – następcą podobnej do konia angielskiej komunistki Katarzyny Ashton.
Podniecenie było całkowicie zrozumiałe – bo afera podsłuchowa, w następstwie której rząd premiera Tuska wprawdzie stanął na nieubłaganym gruncie obrony państwa przed demontażem, ale przecież siedzi niczym w mrowisku – skłania do rozejrzenia się za jakąś szybką ścieżką ewakuacji. Telewizje pokazywały premiera Tuska u boku Naszej Złotej Pani („przy Tobie, Najjaśniejsza Pani stoimy i stać chcemy”) – że to niby Nasza Złota Pani jednym palcem zrobi z premiera Tuska człowieka na miarę europejską – ale wkrótce Nasza Złota rozwiała iluzje sugerując, że nic pewnego jeszcze nie wiadomo. I rzeczywiście – wprawdzie radzono dość długo, ale uradzono tylko tyle, że kolejne obrady odbędą się 30 sierpnia. Ciekawe, że ten sam termin został wyznaczony dla koalicji PO-PSL przez okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy dla ewentualnej rekonstrukcji rządu.
Najwyraźniej również europejscy mądrale doszli do wniosku, że co nagle, to po diable, więc lepiej poczekać na rozwój wypadków, „czy żak Janek na tancerza, czy na rządcę dobry kraju” to znaczy – czy premier Tusk i minister Sikorski 30 sierpnia nie będą mieli większych zmartwień, niż ubieganie się o europejskie splendory. Poza tym wchodzą tam w grę jeszcze inne względy, mianowicie parytety. Odnoszą się one zarówno do poszczególnych krajów, jak i regionów, a także płciowości i innych cech charakterystycznych. Zgodnie z zasadami sprawiedliwości społecznej, to znaczy – żeby oliwa sprawiedliwa wypłynęła na wierzch, synekury muszą być porozdzielane z uwzględnieniem wszystkich preferowanych właściwości, na przykład – ileś synekur musi przypaść żydowskim lesbijkom chorym na AIDS – bo w przeciwnym razie będziemy mieli w Europie deficyt demokracji. „Taka, panie, kombinacja” – jak powiedziałby poeta Antoni Lange.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – oczywiście jeśli skłonność do poświęcania się dla Polski będzie wśród naszych Umiłowanych Przywódców większa, niż dotychczas. Do 30 sierpnia jest jeszcze sporo czasu – a w każdym razie wystarczająco dużo, by taki, dajmy na to, pan minister Sikorski, poddał się takiej samej operacji chirurgicznej, jakiej, według swoich przechwałek, miał w swoim czasie poddać się stary komuch Krzysztof Bęgowski, posługujący się obecnie dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka”. Wprawdzie utrata klejnotów to nie jest fraszka – ale czegóż się nie robi dla Polski! W dodatku, z razie pomyślnego wyniku operacji pan minister Sikorski, który wtedy, pewnie przybrałby sobie jakieś inne, nawet zaporowo brzmiące nazwisko, zdążyłby jeszcze nawiązać jakiś lesbijski romans, a nawet – zarazić się AIDS, dzięki czemu szanse jego kandydatury na stanowisko po podobnej do konia angielskiej komunistce Katarzynie Ashton, a co za tym idzie – prestiż naszego nieszczęśliwego kraju zarówno w Europie, jak i świecie – gwałtownie by wzrosły.
Niestety nic nie wskazuje na to, by Umiłowani Przywódcy wykazywali gotowość nawet nie do tak daleko idących, ale do znacznie mniejszych poświęceń dla naszej biednej ojczyzny. Chciałbym przypomnieć, że kiedy na Ukrainie światło nie było jeszcze tak dokładnie oddzielone od ciemności i Julia Tymoszenko nie tylko nie wykluczała wysunięcia swojej kandydatury na urząd prezydenta, ale nawet odgrażała się, że jeśli wybrany zostanie kto inny, to ona urządzi mu taki Majdan, że wszystko pójdzie mu w pięty – właśnie wtedy proponowałem, by pan prezes Jarosław Kaczyński poświęcił się dla Polski i poślubił Julię Tymoszenko, stając się w ten sposób założycielem dynastii, dzięki której Polska znowu rozciągałaby się od morza do morza. Wprawdzie Julia Tymoszenko po kilkuletnim pobycie w ukraińskiej turmie nie jest już tak piękna, jak kiedyś, ale nie o przyjemności, nie o rozpustę tu by szło, tylko o założenie dynastii. A to – jak zwraca uwagę Tadeusz Boy-Żeleński – można osiągnąć środkami oszczędnymi: „spłodzimy dzieciątko w skupieniu cnotliwem – rozpusty potrafim się strzec!”
Niestety, zamiast kuc żelazo póki gorące, prezes Kaczyński ograniczył się do wydawania na kijowskim Majdanie kabotyńskich okrzyków w rodzaju „sława Ukrainie – herojam sława!” – a tymczasem „na Newie już cumował krążownik Aurora. A potem krążownik Aurora wystrzelił – i od tego czasu śpiewamy inne piosenki”. Tak kiedyś w „Hybrydach” Maciej Zembaty przerywał recitativami w rodzaju: „Na twarz Anastazji Pietrowny padały płatki śniegu wielkości złotych pięciorublówek” – piosenkę poświęconą Anastazji Pietrownej: „Anastazja Pietrowna, Anastazja, kto ty jesteś – Europa, czy Azja?” Więc kiedy pan prezes Kaczyński wydawał na Majdanie wspomniane kabotyńskie okrzyki, starsi i mądrzejsi uradzili, by prezydentem Ukrainy obwołać pana Poroszenkę, któremu ten zaszczyt słusznie się należał, jako, że kupił był on sobie ten cały przewrót, który pana prezesa Kaczyńskiego przyprawił o taki zawrót głowy. W ten sposób szansa na założenie dynastii, dzięki której Polska znowu rozciągałaby się od morza do morza, minęła bezpowrotnie. Zatem jeśli okaże się, że pan minister Radosław Sikorski bardziej umiłował swoje klejnoty, niż naszą biedną ojczyznę, to stanowisko zwolnione przez podobną do konia angielską komunistkę Katarzynę Ashton może przejść mu koło nosa – a wtedy mogą otworzyć się inne, znacznie gorsze perspektywy, wobec których nawet adwokackie umiejętności pana mecenasa Giertycha mogą okazać się niedostateczne.
Nie ma przypadków, są tylko znaki – mawiał ś.p. ks. Bronisław Bozowski. I oto otrzymaliśmy niezwykle wymowny znak. Oto podczas czyszczenia szamba w miejscowości Karczówka w województwie lubuskim, zginęło aż siedem osób. Zaczęło się od tego, że jedna wpadła w szambo, a pozostałe rzuciły się ją ratować, ale kiedy wskoczyły do szamba, natychmiast zatruły się siarkowodorem, który zarówno ze względu na temperaturę otoczenia, jak i inne okoliczności, występował w tym szambie w wyjątkowo wysokim stężeniu. Krótko mówiąc – szambo w Karczówce znakomicie pasuje do politycznego demi-mondu ukształtowanego przy „okrągłym stole”. Stężenie trującego gazu już dawno przekroczyło poziom śmiertelny, toteż wszelkie próby oczyszczenia szamba metodami konwencjonalnymi nie tylko skazane są na niepowodzenie, ale dodatkowo zagraża każdemu normalnemu człowiekowi, który taką próbę by podjął. Normalnemu – bo bezpieczniacy właśnie w takich miejscach mają najodpowiedniejsze warunki rozwoju, rodzaj niszy ekologicznej w środowisku naturalnym.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/ | | | marcus | 22.07.2014 15:03:25 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1897164 Od: 2014-5-4
| Tu felix Polonia nube Wydarzenia polityczne można tłumaczyć na rozmaity sposób. Na przykład – przy pomocy geopolityki. Pamiętam na przykład, jak koledzy przekonywali mnie do sojuszu polsko-rosyjskiego przy pomocy tzw. „leja kontynentalnego”, który niby nieubłaganym palcem wskazywał na taką konieczność. I kiedy już prawie zostałem przekonany, Polska została przyłączona do Unii Europejskiej, a koledzy – mimo, że wspomniany „lej kontynentalny” nadal istniał – z równie gorącym przekonaniem uzasadniali dziejową konieczność sojuszu z Niemcami. Skłoniło mnie to do traktowania argumentacji geopolitycznej z rezerwą, zwłaszcza po kolejnym zwycięstwie demokracji na Ukrainie. Kolejnym – bo pierwsze zwycięstwo miało miejsce po „pomarańczowej rewolucji”, na którą tylko finansowy grandziarz miał wyłożyć 20 milionów dolarów.
No bo popatrzmy: w miesiąc po spotkaniu prezydenta Szymona Peresa z prezydentem Dymitrem Miedwiediewem 18 sierpnia 2009 roku w Soczi, prezydent Obama, zgodnie z obietnicą prezydenta Peresa złożoną prezydentowi Miedwiediewowi, że „namówi” Amerykanów do wycofania elementów tarczy antyrakietowej ze Środkowej Europy, nie tylko te elementy wycofał, ale 17 września 2009 roku zadeklarował wycofanie USA z aktywnej polityki w Europie Środkowo-Wschodniej. I kiedy wydawało się, że w związku z tym ramy polityki europejskiej wyznacza już tylko strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie, w Afryce Północnej wybucha seria jaśminowych rewolucji, w następstwie których tamtejsi tyrani tracą władzę na rzecz „ludu”, to znaczy – rywalizujących ze sobą ugrupowań muzułmańskich, które wtrącają te kraje w stan permanentnego chaosu, odsuwając w ten sposób zagrożenie od bezcennego Izraela, będącego, jak wiadomo, najukochańszą amerykańską duszeńką.
Jedynie w Syrii, gdzie „bezbronni cywile” wystąpili zbrojnie przeciwko tamtejszemu tyranowi, trafiła kosa na kamień z powodu Rosji, która nie tylko skutecznie wsparła syryjskiego tyrana, ale w dodatku zniechęciła europejskie państwa do interwencji w Syrii nawet kiedy ktoś użył tam sarinu wobec cywilów prawdziwych. Prezydent Obama, który wcześniej zadeklarował, iż użycie broni chemicznej w Syrii będzie warunkiem interwencji, musiał z niej zrezygnować, pozostawiając syryjskich „bezbronnych cywilów” w poczuciu ogromnego rozgoryczenia. Czy ta konfuzja skłoniła prezydenta Obamę do rewizji stanowiska z 17 września 2009 roku i wsparcia drugiej fazy walki o demokrację na Ukrainie? Wykluczyć tego nie można choćby z tego powodu, że ci wszyscy prezydenci też mają swoje ambicje i reagują tak samo, jak zwyczajni ludzie, którzy w przypadku upokorzenia też szukają jakiegoś rewanżu. Jak wy nam tak – to my wam tak!
Na taką możliwość wskazywałaby wyraźna rezerwa Unii Europejskiej wobec Ukrainy, wyrażająca się w postawieniu temu państwu niemal zaporowych warunków umowy stowarzyszeniowej z UE – co pokazywało, że Niemcy bardziej cenią sobie strategiczne partnerstwo z Rosją, niż przeciąganie Ukrainy na zachód. Jednak eskalacja aktywności ukraińskich „aktywistów”, będących odpowiednikiem „bezbronnych cywilów” w Syrii z jednej strony, a z drugiej – niezdecydowanie ukraińskiego tyrana, który najwyraźniej miotał się między sprzecznymi sygnałami od tamtejszych „oligarchów”, doprowadziło do przesilenia. Nawet jeszcze wtedy minister Steinmeier i minister Sikorski, próbowali prezydenta Janukowycza ratować, ale podpisane przez nich porozumienie zostało natychmiast przekreślone przez „aktywistów”, którzy najwyraźniej mieli inne rozkazy. W ten sposób drugie zwycięstwo demokracji na Ukrainie zostało stworzone drogą faktów dokonanych.
Wywołało to ogromną konfuzję Stronnictwa Ruskiego w Polsce, przede wszystkim dlatego, że Rosja sprawiała wrażenie całkowicie nieprzygotowanej do takiej konfrontacji, chociaż z geopolitycznego punktu widzenia utrzymanie Ukrainy w rosyjskiej strefie wpływów jest jednym z istotnych warunków mocarstwowej pozycji Rosji. Zatem – albo rosyjski plan „B” jest obliczony na działanie długofalowe, albo przecenialiśmy rosyjskie możliwości, czego też wykluczyć nie można. Najbliższe tygodnie pokażą, która możliwość jest bardziej prawdopodobna.
Nowy ukraiński rząd zdominowany jest przez batkiwszczyznę, chociaż sama piękna Julia do niego nie weszła, najwyraźniej mając zamiar objęcia urzędu prezydenckiego, na który chrapkę ma również Witalij Kliczko. Na razie domaga się alimentów od domniemanych ojców ukraińskiej demokracji, co jest skądinąd zrozumiałe. Powściągliwość premiera Tuska w tej sprawie wynika nie tylko z braku gotówki, ale pośrednio wskazuje, że Stronnictwo Pruskie w Polsce do tego ojcostwa się nie poczuwa, a w tej sytuacji podejrzenia kierują się w stronę prezydenta Obamy, co potwierdzałoby poszlaki, że wielka polityka może być inspirowana małymi upokorzeniami.
Jak tam było, tak tam było, ale z naszego punktu widzenia ważniejsze jest wyciągnięcie z powtórnego zwycięstwa demokracji na Ukrainie jakichś korzyści. Wydaje się, że warto zastanowić się nad umocnieniem związków demokratycznej Ukrainy z Polską przy pomocy polityki dynastycznej. Jeśli rzeczywiście Julia Tymoszenko będzie kandydowała na prezydenta, to przy zdominowaniu rządu narodowego zaufania przez batkiwszczyznę prawdopodobnie wygra, bo już klasyk demokracji Józef Stalin zauważył, że ważniejsze od tego, kto głosuje, jest to, kto liczy głosy. W takiej sytuacji należałoby poważnie rozważyć małżeństwo Jarosława Kaczyńskiego z Julią Tymoszenko. Wprawdzie Julia Tymoszenko nie jest może dziś tak piękna, jak kiedyś, ale dla dobra Polski można się przecież trochę poświęcić.
Gdyby w ten sposób doszło do pojawienia się dynastii, to mogłoby to zmienić w zasadniczy sposób układ sił w Europie Środkowej, zapoczątkowując recydywę mocarstwowości Polski. Jeszcze raz widzimy, że są momenty, kiedy rola jednostki w polityce bywa większa niż kiedykolwiek, a tak wielu może zawdzięczać tak wiele tak nielicznym. Austriacki cesarz Maksymilian wypowiedział w swoim czasie te spiżowe słowa: „bella gerant alii, tu felix Austria nube” (niech inni prowadzą wojny, ty szczęśliwa Austrio zaślubiaj). Nic nie wskazuje na to, by taka możliwość była zastrzeżona tylko dla Austrii. Polska też może z tej możliwości skorzystać, zwłaszcza mając na wydaniu tak wybitnego kawalera.
Stanisław Michalkiewicz
http://michalkiewicz.pl/ | | | marcus | 24.07.2014 10:05:46 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1899043 Od: 2014-5-4
| Nadarza się okazja
Więc gdyby tak biurokraci, którzy obleźli państwową służbę zdrowia, pierdząc w stołki po rozmaitych Narodowych Funduszach, stworzonych wyłącznie w celu zapewnienia im źródeł utrzymania, nagle by z tych swoich nisz ekologicznych zostali wypędzeni przez brak pieniędzy, to byłoby to właśnie to, czego nam trzeba. . Nadarza się okazja
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Sprawa prof. Bogdana Chazana, a zwłaszcza forsowane przez postępactwo postulaty wprowadzenia zakazu zatrudniania w państwowej służbie zdrowia lekarzy, którzy podpisali klauzulę sumienia pokazuje, że polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza, z którą tysiącletni naród polski, na skutek siuchty przeprowadzonej w 1989 roku przez generała Kiszczaka ze swymi konfidentami oraz pożytecznymi idiotami w rodzaju opętanego przez Żydów biłgorajskiego chłopa Henryka Wujca, musi dzielić terytorium państwowe, ostatnio strasznie się rozzuchwaliła, na podobieństwo owych „kurew” („nachalne są te kurwy i zuchwałe”), o których czytamy w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”. Jest to oczywiście rzecz karygodna, tym bardziej, że w awangardzie tej polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej znowu coraz bardziej widoczni są Żydzi w rodzaju pana prof. Hartmana, którzy nawet nie starają się specjalnie ukrywać zamiaru doprowadzenia narodu polskiego do stanu bezbronności w obliczu roszczeń majątkowych, wysuwanych przez przedstawicieli Izraela i wiadomej diaspory.
Właśnie Izrael bardzo się zaangażował w tłumienie powstania w getcie zlokalizowanym w Strefie Gazy i pod osłoną swoich sojuszników pewnie doprowadzi tam do ostatecznego rozwiązania – ale jeszcze kilka takich sukcesów i kto wie, czy trzeba będzie przenieść go w jakieś spokojniejsze miejsce, na przykład – do naszego nieszczęśliwego kraju, który oczywiście trzeba zawczasu do tego przygotować, wykorzystując w tym celu – podobnie jak w latach 40-tych i 50-tych kolejne pokolenie rozwnuczonej polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej. Ta wspólnota, w zamian za obietnicę możliwości dalszego pasożytowania na narodzie polskim, podejmie się każdego łajdactwa, podobnie jak w latach 40-tych i 50-tych, czy w roku 1981, kiedy to przeciwko narodowi polskiemu wystąpiła zbrojnie, no a teraz znowu kreuje się na awangardę.
Historia powtarza się aż do znudzenia również na skutek kryzysu przywództwa, jaki od lat przeżywa naród polski. Po staremu – jak pisał w „Placówce” Bolesław Prus – „Niemcy ich trapią, Żydzi im radzą” – ano właśnie: teraz im radzą pozbyć się resztek rodzimej szlachty, której namiastkę stanowi tubylcza inteligencja i duchowieństwo, żeby w ten sposób zrobić miejsce szlachcie jerozolimskiej. Więc kolejne pokolenie polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej wysuwa postulat zakazu zatrudniania katolickich lekarzy w państwowej służbie zdrowia. Nie miejmy złudzeń, że po lekarzach nie przyjdzie kolej na innych pracowników sektora publicznego, np. nauczycieli, czy prawników. W tym ostatnim przypadku tak przecież już było; pamiętam jak w roku 1970 prezes Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku, którego zapytałem o możliwość odbycia pozaetatowej aplikacji sądowej zadał mi jedno jedyne pytanie – czy należę do PZPR – a kiedy usłyszał, że nie, spojrzał na mnie tak wymownie, że w mgnieniu oka pojąłem, iż nic z tego nie będzie.
Wprawdzie takie postulaty są oczywiście sprzeczne z zasadą równości obywateli wobec prawa i innymi konstytucyjnymi gwarancjami, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Skoro polskojęzyczna wspólnota rozbójnicza już nawet nie ukrywa zamiaru całkowitego zawłaszczenia sektora publicznego, to musimy w tym momencie postawić pytanie – czy tradycyjny, tysiącletni naród polski ma jeszcze jakiś interes w finansowaniu tego sektora? Takiego interesu żaden naród nie miałby również w normalnych okolicznościach, bo sektor publiczny, zwłaszcza usługowy sektor publiczny jest utrzymywany jako publiczny wyłącznie, a w każdym razie – przede wszystkim w charakterze żerowiska dla konfidentów okupującej nasz nieszczęśliwy kraj bezpieki oraz zaplecza politycznego Umiłowanych Przywódców, których większość zresztą podejrzewam co najmniej o niebezpieczne związki z tajniakami.
Jak przenikliwie zauważył Maurycy Rothbard, każdy człowiek, chcący osiągnąć zysk, w gospodarce rynkowej musi wyświadczyć innemu człowiekowi jakąś przysługę; sprzedać mu coś, czego tamten potrzebuje, wyleczyć go z choroby, przewieźć go z miejsca na miejsce, ugotować mu obiad, uszyć ubranie itp. – i tylko funkcjonariusze publiczni niczego nie muszą, bo oni swoje dochody wymuszają siłą, posługując się w tym celu żandarmami. Więc gdyby tak biurokraci, którzy obleźli państwową służbę zdrowia, pierdząc w stołki po rozmaitych Narodowych Funduszach, stworzonych wyłącznie w celu zapewnienia im źródeł utrzymania, nagle by z tych swoich nisz ekologicznych zostali wypędzeni przez brak pieniędzy, to byłoby to właśnie to, czego nam trzeba. Bo podstawowa reforma nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju, ale wszystkich innych podobnych do naszego państw, powinna polegać na rozpędzeniu biurokracji pasożytującej na produktywnych obywatelach, odblokowaniu narodowego potencjału gospodarczego, dławionego u nas przez układ „okrągłego stołu”, no i na przywróceniu ludziom władzy nad bogactwem, które wytwarzają swoją pracą, a z jakiej zostali w ciągu ostatnich 100 lat podstępnie wyzuci przez rozrastającą się na podobieństwo raka armię rzekomych dobroczyńców.
W tej sytuacji bezwstydnie głoszone otwartym tekstem postulaty zawłaszczenia sektora publicznego przez kolejne pokolenie polskojęzycznej wspólnoty rozbójniczej może się stać znakomitą okazją do likwidacji tego sektora w ogóle, poprzez stopniowe odcinanie dopływu pieniędzy. Oczywiście w sytuacji, gdy w kraju nie ma jeszcze sytuacji rewolucyjnej, otwarty bunt podatników zostałby natychmiast bezlitośnie stłumiony przez fagasów w służbie naszych okupantów, na podobieństwo powstania w getcie w Strefie Gazy, więc na razie nie ma innego wyjścia, jak zejście – również w dziedzinie ochrony zdrowia – do podziemia. „Szara strefa” – to jest to! Według szacunków GUS, już teraz co najmniej jedna trzecia gospodarki funkcjonuje w konspiracji, dostarczając naszemu narodowi ekonomicznych podstaw egzystencji, więc właśnie nadarza się nie tylko okazja, ale nawet uzasadniony moralnie powód, by to gospodarcze podziemie rozszerzyć. W ten sposób przyczynimy się również do uszczuplenia naszym okupantom korzyści z okupacji kraju – a ponieważ są oni zdemoralizowani do szpiku kości, to tylko perspektywa utraty korzyści z okupacji może zrobić na nich wrażenie. Nie chodzi o zatem zmianę jednej szajki na drugą przy pozostawieniu żerowiska, tylko o zlikwidowanie koryta. Każda okazja dobra, byle wreszcie wyjść z socjalizmu!
Stanisław Michalkiewicz
michalkiewicz.pl | | | marcus | 24.07.2014 10:08:28 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1899046 Od: 2014-5-4
| Michalkiewicz: Albo Korwin-Mikke coś wie, albo się myli
UkrainacialaPAPEPA
O tym, dlaczego Korwin-Mikke uważa, że człowiek, który podejrzewa Rosjan lub o zestrzelenie malezyjskiego samolotu nie ma po kolei w głowie, rozmawiamy, ze Stanisławem Michalkiewiczem, publicystą i wieloletnim partyjnym kolegą szefa Kongresu Nowej Prawicy. Stefczyk.info: - Czy podziela Pan opinię Janusza Korwin-Mikkego na temat sprawców tragedii zestrzelenia malezyjskiego samolotu?
Stanisław Michalkiewicz: - Nie wiem, kogo miał na myśli mówiąc „Rosjan”, bo jeśli wojsko Federacji Rosyjskiej to wydaje mi się, że akurat to jest racja, bo Federacja Rosyjska nie miała żadnego interesu, żeby zestrzeliwać cywilny samolot, zwłaszcza w takim momencie.
Korwin-Mikke miał na myśli, wręcz wymienił również tzw. separatystów prorosyjskich…
- Separatystów można już o to prędzej podejrzewać, z tym, że oni też właściwie, jeśliby zestrzelili ten samolot, to prawdopodobnie dlatego, że się pomylili. To jest możliwe.
Ale Korwin-Mikke wyklucza taką ewentualność. Uważa, że zrobili to Ukraińcy, polujący na samolot Putina. Dlaczego głosi to tak zdecydowanie, a nie hipotetycznie?
- O to proszę zapytać pana Janusza Korwin-Mikke. Ja nie jestem tłumaczem jego myśli. Nie wiem dlaczego pan mnie o to pyta?
Bo Pan go bardzo dobrze zna…
- Dobrze go znam, ale jak chce Pan się dowiedzieć, co miał na myśli Korwin-Mikke, to jego trzeba o to pytać, a nie mnie. Ja sam bym go zapytał, gdybym miał okazję, ale na razie takiej okazji nie miałem…
…i chciałbym zrozumieć, czy za takimi sformułowaniami kryje się tylko chęć, żeby kolejny raz zbulwersować opinię publiczną, nawet za cenę śmieszności?
- Myślę, że w tym co mówi, nie ma nic specjalnie śmiesznego. Nie wiem, czy pan szczerze to mówi, czy nie, ale pańskie pytanie dowodzi tylko, jak nisko upadliśmy jako społeczeństwo. Powiedzenie oczywistej prawdy uchodzi za coś nieprzyzwoitego. To jest ilustracja postępującej uniformizacji naszego kraju i przypuszczam, że to nie jest przypadkowe, że znaczna część publicystów, to są konfidenci, którzy ćwierkają tak, jak im każą oficerowie prowadzący. To widać w sposobie pisania, w sposobie ujmowania tematu, że musi być jedna centrala, która ten kamerton nastraja. Każdy, kto się z tego schematu wyłamuje jest uważany za dziwoląga. Kiedyś tak nie było, kiedyś każdy mówił, co myśli, w związku z czym istniał pluralizm opinii w społeczeństwie, no ale teraz tak nie jest. Teraz króluje terror politycznej poprawności.
Ale takie same zarzuty padają także pod adresem Janusza Korwin-Mikkego, że albo sam jest rosyjskim agentem wpływu, albo działa pod wpływem rosyjskiej agentury, kiedy wygłasza takie szokujące opinie…
- Kiedyś, jeszcze za głębokiej komuny taki felietonista tygodnika Kultura, Hamilton, chyba jeszcze żyje – nazywa się Jan Zbigniew Słojewski, napisał, że w Polsce są dwa światopoglądy, bo są dwie kasy. Teraz już chyba jest jedna kasa, bo jest jeden światopogląd i każdego kto się wyłamuje z tego schematu podejrzewa się o ruską agenturę.
Ja zresztą też jestem podejrzewany, że jestem ruskim agentem, np. przez publicystów Frondy, judeo-chrześcijan. Ale to mnie nie konfunduje, bo z kolei środowisko Myśli Polskiej uważa mnie za czołowego rusofoba w Polsce, więc to mnie utwierdza w przekonaniu, że nie jest ze mną tak źle.
Zresztą, szkoda, że nie jestem ruskim agentem, bo pewnie by mi się lepiej powodziło, tak, jak dobrze się powodziło ruskim agentom w przeszłości.
Ale Janusz Korwin-Mikke znany jest z niewzruszalnej logiki. Czy tak kategoryczne obciążanie Ukraińców, w obliczu kolejnych dowodów nagranych rozmów rosyjskich terrorystów, którzy potwierdzają zestrzelenie cywilnego samolotu i przyznają się do tego, zdjęć, filmów tych wyrzutni rakietowych, zacierania śladów, zarówno w necie, kompromitujących deklaracji, jak i wywożenia do Rosji feralnych rakiet, nie kłóci się w dosyć istotny sposób z tą logiką?
- Domyślam się, że pan w te wszystkie dowody wierzy. Przy dzisiejszych możliwościach spreparowanie nagrania każdej rozmowy, nawet naszej w tej chwili nie powinno nastręczać trudności. Nie zastanowiło pana, że służba bezpieki Ukrainy przekazuje w czasie rzeczywistym zdjęcia filmowe z terenów, na które nie ma dostępu? Nie zastanowiło to pana?
Odpowiem podobnie – przy dzisiejszych możliwościach, każdy może wszystko sfilmować choćby komórką i wysłać gdzie chce, a pamiętajmy, że to jednak Ukraina, gdzie co najmniej parę osób może wciąż czuć się lojalna wobec rządu w Kijowie…
- I natychmiast zauważyć wyrzutnię BUK, na której brakuje jednego pocisku, sfilmowała to i przekazała do służby bezpieki Ukrainy w Kijowie? Skoro jest pan taki „wierzący”, to przypomnę panu, że CIA i wywiad brytyjski stwierdziły ponad wszelka wątpliwość, że Saddam Husajn wyprodukował broń masowej zagłady. I jak wiadomo, wszystko okazało się nieprawdą. Więc na pańskim miejscu byłbym bardziej sceptyczny wobec tych wszystkich rewelacji, zwłaszcza, że służba bezpieki Ukrainy natychmiast przedstawiła mnóstwo dowodów, tak, na poczekaniu.
Powiem tak – ja nie wiem, kto ten samolot zestrzelił i dopóki ktoś tego nie ustali, w sposób nie budzący wątpliwości to nadal nie będę wiedział. Natomiast jest taka zasada od czasów starożytnych, Rzymianie ją wymyślili, że is fecit, cui podest – ten zrobił, kto skorzystał. To przyzna pan, że jak na razie, to Ukraina na tym najbardziej skorzystała.
Chyba, że tak, jak Pan powiedział parę minut temu, że to był błąd i pomyłka…
- Tak, to mógł być błąd, ale nie wykluczam też innej możliwości – to jednak władze Ukrainy skierowały ten samolot w korytarz, nad miejsce, gdzie się toczą walki, to władze Ukrainy nakazały mu lecieć na niższej wysokości, prawda?
Ależ ja zgadzam się, że jest wiele znaków zapytania. Dlatego chodzi mi o to, dlaczego tak logiczny Korwin-Mikke nie wyklucza żadnej hipotezy, ale kategorycznie stwierdza, że sprawcami są Ukraińcy, a ten kto uważa, że to Rosjanie jest niespełna rozumu…
- Mamy więc dwie możliwości – albo kolega Mikke coś wie, czego my nie wiemy – pan i ja, albo się po prostu nie ma racji. Ja nie uważam go za nieomylnego w każdej sprawie, podobnie nawet jak papież nie jest nieomylny w każdej sprawie tylko w sprawach wiary i moralności, natomiast np. w sprawach gospodarczych może się mylić i wielokrotnie tak bywało.
Rozmawiał zrk [fot. PAP/EPA]
Czytaj oryginalny artykuł na: http://www.stefczyk.info/publicystyka/opinie/michalkiewicz-albo-korwin-mikke-cos-wie,-albo-sie-myli,11212665121#ixzz38HdB9gQr | | | marcus | 24.07.2014 19:00:12 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1899472 Od: 2014-5-4
| Mówi Stanisław Michalkiewicz: Dalej już tylko Antarktyda Piękna pani Julia Tymoszenko, która jeszcze do niedawna była główną duszeńką nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju, ale nawet całej Unii Europejskiej – dzisiaj tą duszeńką już być przestaje. Pokazuje to, że nie tylko u nas, ale zwłaszcza na Ukrainie, mądrość etapu zmienia się już nie z dnia na dzień, ale wręcz z godziny na godzinę. . Dalej już tylko Antarktyda .
Szanowni Państwo!
Adelajda jest kwintesencją australijskiego ducha – jeśli oczywiście nie brać pod uwagę Perth, będącego stolicą Australii Zachodniej. Kwintesencja australijskiego ducha – o czym zapewniali mnie tubylczy Polacy – polega na tym, by niczym się nie przejmować, kiedy dzięki eksportowi wydobywanych w australijskich kopalniach minerałów, tutejszy rząd może zagwarantować socjal nie tylko imigrantom z Europy, Afryki, z Azji i Oceanii – ale nawet Aborygenom, którzy, mówiąc między nami, traktują to jako oczywistą oczywistość, w myśl zasady: „głupi ten, co daje, głupszy, kto nie bierze”? Nawiasem mówiąc, Adelajda, chociaż położona prawie na wybrzeżu Oceanu Południowego, za którym już tylko Antarktyda, tętni życiem, również polonijnym, za sprawą entuzjastów Melpomeny, przygotowujących i wystawiających przedstawienia teatralne. Akurat podczas naszego tu pobytu miał miejsce festiwal teatrów ulicznych, walczący o zainteresowanie publiczności z wyścigami samochodowymi, przygotowywanymi na nadchodzący weekend z ogromnym przytupem. Ale miejscowi Polacy, chociaż oczywiście interesują się wydarzeniami australijskimi, przecież przynajmniej katem oka śledzą wydarzenia w kraju, a zwłaszcza, za jego wschodnią granicą.
Z takiej odległości trudno dostrzec wszystkie szczegóły, ale nawet z Australii można dostrzec pewna rezerwę, z jaką niezależne media głównego nurtu darzą piękną panią Julię Tymoszenko. Z tej rezerwy domyślam się, że piękna pani Julia Tymoszenko, która jeszcze do niedawna była główną duszeńką nie tylko naszego nieszczęśliwego kraju, ale nawet całej Unii Europejskiej – dzisiaj tą duszeńką już być przestaje. Pokazuje to, że nie tylko u nas, ale zwłaszcza na Ukrainie, mądrość etapu zmienia się już nie z dnia na dzień, ale wręcz z godziny na godzinę. „Jeszcze wczoraj tokaj piłem” – ale już dzisiaj pan minister Sikorski przestrzega, by nie wywoływać rosyjskiego wilka z lasu, chociaż czołowy cadyk III Rzeczypospolitej, to znaczy – szef sponsorowanej przez finansowego grandziarza Fundacji Batorego, pan Aleksander Smolar – powiada, że „zachowanie Polski w sprawie Ukrainy jest ogromnym sukcesem”.
Czyim? Aaaa, to zależy od odpowiedzi na pytanie, kto ukraiński przewrót sfinansował. Bez uzyskania odpowiedzi na to pytanie, żadnej pewności mieć nie można. Ale skoro główny cadyk III Rzeczypospolitej w osobie pana Aleksandra Smolara mówi to, co mówi, to znaczy, że zachowanie Polski w sprawie ukraińskiego przewrotu było bardzo korzystne dla tych, co w ten przewrót zainwestowali. W ten oto sposób potwierdza się po raz kolejny prawidłowość, że starsi i mądrzejsi potrafią wydobywać korzyści polskimi rękami. Z obfitości serca usta mówią – więc ogromnie jestem ciekaw, czego konkretnie spodziewa się po sponsorowanym przewrocie na Ukrainie sponsor głównego cadyka III Rzeczypospolitej, pana Aleksandra Smolara, to znaczy – słynny finansista Jerzy Soros. Bo chyba czegoś się spodziewa, nieprawdaż? Bez odpowiedzi na to pytanie trudno będzie przewidzieć rozwój wydarzeń w tym nieszczęśliwym kraju, zwłaszcza, że – jak się okazało – na „dzieńdobry” brakuje mu 35 miliardów dolarów.
I właśnie w związku z tym na szczególną uwagę zasługuje pomysł pana ministra Radosława Sikorskiego, który zaproponował, by potrzebną Ukrainie kwotę uzyskać dzięki konfiskacie mienia ukraińskich oligarchów. Teoretycznie pomysł jest znakomity, ale obawiam się, że ukraińscy oligarchowie mogli okazać się sprytniejsi od pana ministra Sikorskiego. Jestem tedy pewien, że z tego właśnie powodu pan premier Tusk odniósł się do tego pomysłu z rezerwą – bo skoro ukraińskim oligarchom można by zagrabić zagrabliennoje, to dlaczego nie polskim, którzy za pośrednictwem spółek nomenklaturowych i tak zwanej prywatyzacji, rozkradli majątek państwowy? Najwyraźniej pan minister Radosław Sikorski zapomniał, skąd wyrastają mu nogi, co pokazuje, jak łatwo, nawet ministra, może ponieść fantazja. Na szczęście tylko patrzeć, jak wydarzenia za wschodnią granicą naszego nieszczęśliwego kraju wrócą w swoje zwyczajowe koleiny, dzięki czemu również w dalekiej Adelajdzie tamtejsi mieszkańcy będą mogli oddać się swoim ulubionym rozrywkom w postaci wyścigów samochodowych, na marginesie których produkuja się uliczne teatry.
Mówił Stanisław Michalkiewicz
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna” jest emitowany w Radiu Maryja w każdy czwartek o godz. 7.00 i 17.50. Komentarze nie są emitowane podczas przerwy wakacyjnej w lipcu i sierpniu.
Tu znajdziesz komentarze w plikach mp3 – do wysłuchania lub ściągnięcia.
Dzieki TV Antysocjalistycznego Mazowsza tvasme, tez tutaj: | | | marcus | 24.07.2014 19:01:03 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1899474 Od: 2014-5-4
|
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 25.07.2014 13:31:51 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1900248 Od: 2014-5-4
| Michalkiewicz o sprawie Brauna: finis Poloniae już bliski „Widzi, że most – i jedzie!” Jakże inaczej, niż tym staropolskim porzekadłem („polski most, niemiecki post, włoskie nabożeństwo – wszystko to błazeństwo!”) skomentować historię Grzegorza Brauna, który w 2008 roku, po poturbowaniu go przez policjantów, postanowił szukać sprawiedliwości w niezawisłym sądzie?
Przecież nawet w 2008 roku Grzegorz Braun był już całkiem dużym chłopczykiem, takim co to wie już rozmaite rzeczy – więc powinien wiedzieć również i to, że niezawisłe sądy, podobnie jak i policja, to najgroźniejsze fragmenty organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym, w jaką w ciągu ostatnich 23 lat, na własny obraz i podobieństwo przekształciły III Rzeczpospolitą okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy. Ale z drugiej strony wiadomo, że ludzie niby doskonale wiedzą rozmaite rzeczy, na przykład – że pieniądze nie dają szczęścia – ale nie spoczną, dopóki nie sprawdzą tego osobiście.
Nic zatem dziwnego, że kiedy tylko Grzegorz Braun zgłosił się do niezawisłego sądu, ten niezwłocznie dał wiarę elementom socjalnie bliskim z policji, które oskarżyły naszego niepokornego filmowca o „czynną napaść”. W ramach tejże napaści Grzegorz Braun miał poturbować aż pięciu funkcjonariuszy. Widać, że w tym przypadku solidarność grupowa uczestników organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym przeważyła nie tylko nad rozsądkiem, ale nawet – nad potrzebą podtrzymywania reputacji policji, przynajmniej w zakresie sprawności fizycznej – bo niezawisły sąd sprawia wrażenie, jakby wierzył w przedstawioną mu wersję wydarzeń.
Może zresztą tak naprawdę nie wierzy, ale to nie ma nic do rzeczy, bo zgodnie z moją ulubioną teorią spiskową, dobór kandydatów na stanowiska sędziowskie może być dzisiaj uzależniony od związków z tajnymi służbami tak samo, jak kiedyś od przynależności do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kiedy w 1970 roku zapytałem ówczesnego prezesa Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku o możliwość odbycia w tym okręgu sądowym sądowej aplikacji pozaetatowej, ten zadał mi tylko jedno pytanie – czy mianowicie należę do PZPR – a kiedy usłyszał, że nie, popatrzył na mnie tak, że od razu zrozumiałem, iż nic z tego nie będzie.
Dzisiaj kandydatów na stanowiska sędziowskie o przynależność do PZPR nikt już pewnie nie pyta, ale nie jest to przecież jedyne pytanie, jakie można takiemu kandydatowi postawić, a zresztą – czy nie można go po prostu zarekomendować bez wypytywania?
Nic zatem dziwnego, że w tubylczym wymiarze sprawiedliwości, niezależnie od zapisów kodeksowych, coraz śmielej toruje sobie drogę hierarchia dowodów, na czele której plasują się dowody wytworzone przez policję. W takiej sytuacji poszukiwanie w niezawisłych sądach możliwości bezstronnego rozstrzygnięcia sporu z policjantami może jeszcze nie graniczy z samobójstwem, ale niewątpliwie musi przysporzyć inicjatorowi poważnych kłopotów. Nie tylko dlatego, że młyny sprawiedliwości mielą powoli, bo jużci – jak już ma się tę posadę to trzeba pracę szanować, by starczyło jej nie tylko do emerytury, ale nawet dla przyszłych pokoleń – bo wiadomo, że w naszym nieszczęśliwym kraju dziedziczenie pozycji społecznej przybiera charakter masowy; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, dzieci konfidentów – konfidentami – no to dlaczego dzieci sędziów nie miałyby zostawać sędziami?
Ale nie to jest najbardziej niebezpieczne, bo przewlekłość postępowania ma jedynie charakter nękający i dlatego każdy normalny człowiek szerokim łukiem omija nie tylko niezawisłe sądy, ale każdy urząd publiczny – bo nigdy nie wiadomo, czym zakończy się bliskie spotkanie III stopnia z taką ekspozyturą wspomnianej już organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym.
Najbardziej niebezpieczne jest wykroczenie przeciwko tzw. „powadze sądu”, której podtrzymaniu służą nie tylko togi i łańcuchy, ale też konieczność trzymania się podczas odgrywanych tam skeczów przepisanego tekstu, a nawet – choreografii: kiedy grono przebierańców wchodzi, albo wychodzi, wszyscy powinni wstać, podobnie jak powinni wstawać, kiedy się do przebierańców zwracają – i tak dalej. Toteż kiedy pan prof. Bogusław Wolniewicz, któremu złodzieje ukradli torbę, zniecierpliwiony nękaniem przez niezawisły sąd, między innymi pod pretekstem uchybienia wymaganej choreografii po prostu wyszedł z sali rozpraw, co niezawisły sąd uznał za obrazę i od tamtej pory ścigał go przy pomocy policji i nękał grzywnami.
Miało to miejsce już w 2004 roku, a więc cztery lata wcześniej od momentu, gdy Grzegorz Braun odwołał się do niezawisłego sądu, więc nie może zasłaniać się brakiem wiedzy o związanym z tym ryzyku. Toteż kiedy niezawisły sąd odmówił mu przeprowadzenia dowodu ze świadka, pozwolił sobie na krytyczny komentarz, za który niezawisły sąd nałożył nań grzywnę. Najwidoczniej jeszcze mu było mało, bo się od tego orzeczenia odwołał. Nie dość, że się odwołał, to w dodatku jeszcze trzasnął drzwiami. Ponieważ przepisana do skeczów odgrywanych na sądowych salach choreografia takich trzaśnięć nie przewiduje, niezawisły sąd odwoławczy takiej zuchwałości nie mógł puścić płazem i przysolił mu tydzień aresztu.
Ale kiedy zgłosił się do aresztu, nie został przyjęty z powodu… przeludnienia. Wskazuje ono, że w dziejach III Rzeczypospolitej zbliża się moment, kiedy wszyscy wyaresztują się nawzajem i w taki oto sposób nastąpi finis Poloniae.
Stanisław Michalkiewicz
Czytaj również:
Zasłona milczenia w sprawie Brauna – czego boją się media? Grzegorz Braun nie będzie aresztowany. Na razie.
http://www.pch24.pl | | | marcus | 29.07.2014 17:15:58 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1903976 Od: 2014-5-4
|
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 30.07.2014 00:49:30 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1904662 Od: 2014-5-4
Ilość edycji wpisu: 1 |
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 11.08.2014 11:05:30 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1914629 Od: 2014-5-4
|
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 11.08.2014 11:06:06 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1914631 Od: 2014-5-4
|
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
| | | marcus | 15.08.2014 23:16:44 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1917979 Od: 2014-5-4
| Umrzeć każdy musi
Gdyby nie to, że Radio Erewań jeszcze za głębokiej komuny zapewniło, iż żadnej wojny już nie będzie, moglibyśmy sobie pomyśleć, że świat wielkimi krokami zmierza ku globalnemu konfliktowi. Jak pamiętamy do Radia Erewań zadzwonił zaniepokojony słuchacz z pytaniem, czy będzie wojna. Radio Erewań odpowiedziało, że żadnej wojny już nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. I rzeczywiście. Walka o pokój toczy się, a nawet jakby zaostrza na Ukrainie, gdzie perfidni separatyści sami się ostrzeliwują, podczas gdy ukraińska armia tylko się z daleka wszystkiemu przygląda, a następnie zajmuje oczyszczone etnicznie tereny. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak prezydent Piotr Poroszenko dostanie pokojową nagrodę Nobla, oczywiście do spółki z prezydentem Barackiem Obamą, który w ramach walki o pokój nakazał bombardować rejony opanowane przez irackich dżihadystów, co to wystąpili przeciwko dziełu odbudowy, proklamowali kalifat i prześladują tamtejszych chrześcijan.
Za Saddama Husajna było lepiej, bo prawdzie przez amerykańską i brytyjską razwiedkę był on oskarżany o wyprodukowanie broni masowej zagłady, której nikt nie potrafił znaleźć i dopiero pan red. Bronisław Wildstein nie ruszając się z Warszawy jednym rzutem oka spenetrował prawdę, że Saddam Husajn ukrył tę złowrogą broń „w miejscach niemożliwych do wykrycia” - ale chrześcijanin Tarik Aziz był u straszliwego Saddama nawet wicepremierem. Kiedy jednak Amerykanie posługując się irackim niezawisłym sądem, nakazali Saddama Husajna powiesić, skazany na powieszenie został również Tarik Aziz. Potem było już tylko gorzej i gorzej, a teraz chrześcijanie w Iraku mają przechlapane całkowicie - ale za to prezydent Obama może kontynuować wojnę o pokój zapoczątkowana przez prezydenta Jerzego Busha, co to podobnież dopuścił sobie do głowy, że sprawiedliwy pokój zapanuje nie wcześniej, aż polityczną władzę nad światem uzyska bezcenny Izrael.
Czytając niektórych polskich publicystów można nabrać pewności, że prezydent Bush nie był w tym poglądzie odosobniony. Dzięki temu lepiej rozumiemy konsekwencję, z jaką władze bezcennego Izraela pacyfikują powstanie w getcie nazywanym „Strefą Gazy”. Wprawdzie tu i ówdzie w Europie środowiska niezdolne pojąć spiżowych praw dziejowych próbują wierzgać przeciwko ościeniowi i wygrażać Żydom, ale na pierwszy pomruk ze strony bezcennego Izraela, że w razie czego potrafi on zapewnić bezpieczeństwo Żydom w diasporze niechby nawet przy pomocy atomowych kartaczy, przywódcy Francji, Niemiec, Włoch i Królestwa Niderlandów zapowiedzieli, że odrąbią każdą rękę, która zuchwale wzniesie się przeciwko Żydom w rzymskim pozdrowieniu. Dzięki bowiem wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi, który europejskich Żydów zmasakrował, bezcenny Izrael może dzisiaj dokazywać jak mu się tylko podoba, zawsze znajdując obrońców swojej świętej sprawy, również wśród tak zwanych „gojów”, a zwłaszcza - „judeochrześcijan”.
Jak widzimy, walka o pokój rozwija się pomyślnie, zgodnie z zapowiedzią Radia Erewań, więc tylko patrzeć, jak nie pozostanie kamień na kamieniu. Ale jeśli nawet, to będzie nas umacniała świadomość, że pod przewodem naszych Umiłowanych Przywódców walczymy i zginiemy za jedynie słuszną sprawę. Czegóż chcieć więcej? Umrzeć przecież i tak każdy musi, ale przecież nie jest bez znaczenia, czy umiera ot tak sobie, to znaczy - byle jak, czy przeciwnie - umiera za jedynie słuszną sprawę. Jak wspomina w „Archipelagu GUŁ-ag” Aleksander Sołżenicyn, różnicę tę pojmowali nawet rosyjscy knajacy, tak zwane „wory w zakonie” i podczas transportowania ich do łagrów wyśpiewywali w niebogłosy: „Zwycięży nasza sprawa, zwycięży nasza z lewa, dlaczego każdy czmycha, dlaczego każdy zwiewa...” - i tak dalej.
Więc kiedy tak wszystko milowymi krokami zmierza do ostatecznego, niechby nawet moralnego, niemniej przecież jednak zwycięstwa, wypada odnotować powiększenie w naszym nieszczęśliwym kraju stada autorytetów moralnych. Dołączył do niego „Rafalala”, znany w warszawskim demi-mondzie jako „poetka z penisem”. W odróżnieniu od starego komucha Krzysztofa Bęgowskiego, który zrobił karierę polityczną dzięki rozpuszczaniu pogłosek, jakoby w Bangkoku wyharatał sobie klejnoty, a następnie załatwił sobie dokumenty wystawione na nazwisko „Anna Grodzka” - „Rafalala” podobno ma papiery męskie, więc pani Krystyna Janda strasznie go potrzebuje.
Stanisław Michalkiewicz | | | marcus | 16.08.2014 22:15:41 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1918527 Od: 2014-5-4
| Cudowność i zwyczajność Stanisław Cat-Mackiewicz twierdził, że grecka bogini Zwycięstwa – Nike – jest córką Styksu, rzeki oddzielającej śmierć od życia, a więc – walki na śmierć i życie – oraz Losu. Podobno jednak ojcem Nike był tytan Pallas, ale pomysł, by ojcem Zwycięstwa uczynić Los, nawet jeśli naciągany, też ma swój urok i to nawet nie tylko dlatego, że mitologiczne uosobienie Losu było kobietą, znaną pod imieniem Tyche, ale przede wszystkim dlatego, że Los personifikuje zasadę, według której funkcjonuje świat. Jest to zasada przyczynowości, głosząca, że z określonych przyczyn muszą wystąpić określone skutki. Jest ona, jak zresztą wszystko, co zostało stworzone, dobra, a nawet – bardzo dobra. Wyobraźmy sobie tylko, jak wyglądałby świat którym nie rządziłaby zasada przyczynowości. Przedstawiałby się on nam jako chaotyczne kłębowisko, o którym nie dałoby się nic powiedzieć, nie mówiąc już o tym, by cokolwiek z niego zrozumieć. W tej sytuacji rozum byłby ludziom zupełnie niepotrzebny, więc prawdopodobnie by go nie mieli. Tymczasem jeśli możemy świat rozumieć, a nawet przewidywać rozwój wypadków, to właśnie dzięki zasadzie przyczynowości. Niekiedy zasada ta bywa zawieszana; wszystkie przyczyny są, a skutek albo nie pojawia się wcale, albo nawet się pojawia, ale całkiem inny. Takie sytuacje nazywamy cudami.
W najnowszej historii naszego nieszczęśliwego kraju miało miejsce wydarzenie, określane właśnie mianem cudu, a konkretnie – Cudu nad Wisłą. Chodzi oczywiście o zwycięstwo nad bolszewikami w tzw. bitwie warszawskiej 1920 roku, która – jak zawsze w przypadku sukcesu – nie tylko ma wielu ojców, ale w dodatku określana jest mianem cudu. To z jednej strony niby komplement, ale dwuznaczny, podobny temu, jakim pochlebcy okadzali komunistycznego wielkorządcę Rumunii, Mikołaja Ceaucescu: „geniusz karpacki”. Niby „geniusz” – ale tylko „karpacki”, więc jakiś taki prowincjonalny, rodzaj najmądrzejszego we wsi. Czy zatem w zwycięstwo w bitwie warszawskiej było następstwem cudu, czy też walki na śmierć i życie, którą żołnierze podjęli w obronie Polski? Rodowód Nike pokazuje nam, że ta sprzeczność może być pozorna, bo wprawdzie jest ona córką Styksu, ale – jak chciałby Stanisław Cat-Mackiewicz – również Losu, a więc – wyższych przeznaczeń.
Coś może być na rzeczy tym bardziej, że Polska była wtedy otoczona sąsiadami wrogo do niej usposobionymi. Czechosłowacja walczyła z Polską o Śląsk Cieszyński, Niemcy czuły się upokorzone samym istnieniem niepodległej Polski, a nawet po stronie aliantów skomunizowani dokerzy odmawiali ładowania amunicji dla Polski. I tylko Węgry oddały do dyspozycji Polski fabryki amunicji na wyspie Csepel w Budapeszcie i w ostatniej chwili, tzn. 12 sierpnia, okrężną drogą dostarczyły 22 mln amunicji karabinowej i znaczną ilość artyleryjskiej na stację w Skierniewicach, skąd prosto z wagonów dowożona była na linię frontu. Bez tego zwycięstwo byłoby niemożliwe, a jeśli by mimo to nastąpiło – byłoby rzeczywiście efektem cudu.
Warto dodać, że Królestwo Węgier doznało bolszewizmu na własnej skórze już wcześniej, za sprawą węgierskiego Żyda Beli Kuhna. Korzystając z powojennego zmieszania, 21 marca 1919 r. proklamował Węgierską Republikę Ludową, która na 133 dni rzuciła Węgry w odmęty czerwonego terroru. W tej sytuacji decyzje węgierskiego rządu o pomocy Polsce w roku 1920 nosiły wszelkie znamiona solidarności w obliczu zagrożenia. Werbalną formułę tej solidarności nadało „Posłanie do Narodów Europy Wschodniej”, wystosowane przez I Zjazd Solidarności we wrześniu 1981 roku: „głęboko odczuwamy wspólnotę naszych losów”. Niestety 30 lat później, w 2011 roku te same słowa skierowane przez Lecha Wałęsę do narodów Afryki Północnej, popychanych właśnie w otchłań krwawego chaosu, nosiły znamiona małpiego – bo uprzejmie zakładam, że nieświadomego – szyderstwa.
Stanisław Michalkiewicz
michalkiewicz.pl | | | marcus | 17.08.2014 19:00:25 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1919003 Od: 2014-5-4
| Sojusz tronu z szynkwasem - Stanisław Michalkiewicz Wprawdzie toruńska prokuratura nie dopatrzyła się cech przestępstwa w wypowiedziach ojca Tadeusza Rydzyka skierowanych do studentów Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej, ale organizacje żydowskie z samym przewodniczącym Ligi Antydefamacyjnej Abrahamem Foxmanem nie dają za wygraną, domagając się ograniczenia wolności słowa w Polsce. Podnoszone z tej strony argumenty nie wszystkim jednak trafiają do przekonania, bo oskarżenia o "antysemityzm", na skutek ich nadużywania, zupełnie się zdewaluowały i na normalnych ludziach przestały robić wrażenie. Inny jest jednak porządek, że tak powiem, prywatny, a inny - oficjalny. Oficjalnie oskarżenia o antysemityzm traktowane są ze śmiertelną powagą - tym większą, im większe jest uzależnienie instytucji lub organizacji od lichwiarskiej międzynarodówki. Dlatego też rządy, zwłaszcza te "wrażliwe społecznie", co to własnych obywateli sprzedają lichwiarskiej międzynarodówce w niewolę, na każde skinienie jej rzeczników, składają się jak scyzoryki i posłusznie "piętnują" oraz "zwalczają".
Monitorująca sytuację w Polsce "Gazeta Wyborcza", piórem swego Głównego Teologa, red. Turnaua, nie ukrywa rozczarowania rezultatami obrad Episkopatu na Jasnej Górze. Najwyraźniej spodziewali się ("a myśmy się spodziewali..."), że biskupi posłusznie ułożą jakąś deklarację potępiającą, w której własnymi słowami wyrażą oczekiwania Abrahama Foxmana i innych funkcjonariuszy współczesnej Policji Myśli. Jednak JE bp Tadeusz Pieronek zachęcał, by "żywi" nie tracili nadziei. Wydaje się, że wpływ "żywych" na Episkopat jest wystarczająco duży, by można było powołać zespół gwoli donosu na o. Rydzyka do generała redemptorystów, o. Tobina. Wydaje się, że JE abp Gocłowski i JE abp Życiński są tym szczególnie udelektowani, każdy zresztą z innych powodów. Pierwszy przypadek wydaje się oczywisty. Radio Maryja, TV "Trwam" i toruńska Szkoła, niezależnie od innych zalet, przedstawiają znaczną wartość materialną. Czy ewentualne spieniężenie tych obiektów rozwiązałoby finansowe problemy wynikające z afery wydawnictwa Stella Maris? Jeśli nawet niezupełnie, to też warto się zakręcić. Oczywiście o takich sprawach nie trzeba głośno mówić, natomiast głośno należy protestować przeciwko "językowi nienawiści", jaki Ministerstwo Miłości, kierowane przez dawnych stalinowców ze stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, wykryło w Radiu Maryja. W tym właśnie kierunku zmierza retoryka JE abpa Życińskiego, który przypomniał, że "w każdym człowieku jest dziecko Boże". Naprawdę? Kontekst wypowiedzi Ekscelencji skłaniał do wniosku, że "dzieci Boże", a właściwie Boże kobiety, skłonny byłby on wiedzieć raczej w uczestniczkach marcowego zebrania u pani prezydentowej, natomiast czy jakieś "dzieci Boże" są w Radio Maryja - aaa, to już nie jest takie oczywiste. Wydaje się, że Kazimiera Iłłakowiczówna ujmowała to jednak mniej koniunkturalnie od Ekscelencji: "Nie można tego obejść: Bóg jest wszędzie! (...) jeśli w Żydzie zamęczonym niewinnie przez Niemców, to także w Niemcach tych?". A to ci dopiero historia: Bóg w Niemcach, tzn. pardon, w jakich tam "Niemcach"... - w "nazistach", bo przecież to oni zamęczali niewinnych Żydów! Trudno byłoby zrozumieć, jaki jest tak naprawdę najważniejszy zarzut wobec ojca Tadeusza Rydzyka i Radia Maryja, gdyby nie okoliczność, że "z obfitości serca usta mówią". Ja już dawno podejrzewałem, że tak naprawdę idzie o to, że Radio Maryja popiera nie tę partię, co trzeba. Wyobraźmy sobie, że Radio Maryja poparłoby Unię Wolności, urządzało audycje z udziałem "drogiego Bronisława", Leszka Balcerowicza czy Tadeusza Mazowieckiego. Czy ktokolwiek ośmieliłby się wytykać mu "polityczne zaangażowanie"? Ponieważ jednak jest odwrotnie, ponieważ w ostatnich wyborach Radio Maryja poparło PiS, napotykamy takie oto zbawienne pouczenia pod adresem "mediów katolickich": "Misja Kościoła nauczającego, w tym mediów katolickich, powinna służyć dobru Ojczyzny, nie utożsamiając się z żadnym ugrupowaniem politycznym". Pomijam już to, że polityczne zaangażowanie, do którego katolicy są tak intensywnie zachęcani, polega przecież nie na popieraniu wszystkich ugrupowań politycznych na raz, tylko na popieraniu wybranego ugrupowania i zwalczaniu wszystkich pozostałych. Ale "dobro Ojczyzny"... Jedne ugrupowania polityczne uważają np., Ojczyźnie będzie najlepiej, jeśli rząd obłoży obywateli wysokimi podatkami i będzie ściśle reglamentował gospodarkę. Inne - odwrotnie - że Ojczyzna zyska na tym, gdy podatki będą niskie, a gospodarka poddana deregulacji. Na czym polega "służenie dobru Ojczyzny" przez "media katolickie"? Przecież nie mogą one jednocześnie popierać programów diametralnie różnych. Muszą wybrać ten, który uważają za najlepszy dla kraju, a to oznacza siłą rzeczy, jakieś "utożsamienie się" z ugrupowaniem, które taki program głosi. Wreszcie przestroga przed sojuszem "tronu z ołtarzem". Rzeczywiście - taki sojusz bywa kłopotliwy, jak zresztą wszystko na tym świecie, gdzie nie ma rzeczy doskonałych. Ale jeśli nawet nie ma doskonałych, to są lepsze i gorsze. Otóż gorszy od sojuszu tronu z ołtarzem, w którym ołtarz czasami wpływał mitygująco na tron, jest sojusz tronu z szynkwasem, którym zastąpiony zostanie ołtarz. W takim sojuszu szynkwas pobudza tylko tron do coraz to większych szaleństw. Czyż nie w tym kierunku zmierza Unia Europejska ze swoją zasadą "państwa neutralnego światopoglądowo"? Ta zasada nakierowana jest na wyrugowanie chrześcijaństwa z przestrzeni publicznej, a w tej sytuacji ołtarze muszą zostać zastąpione szynkwasami.
Stanisław Michalkiewicz | | | marcus | 16.09.2014 10:00:33 |
Grupa: Użytkownik
Posty: 2112 #1942556 Od: 2014-5-4
| Teoria dobra na wszystko No i już jesteśmy, jak to mówią, „po harapie”. Premier Donald Tusk, któremu Nasza Złota Pani w niemal ostatniej chwili podała pomocną dłoń, ewakuując go z naszego nieszczęśliwego kraju na ciepłą brukselską trafikę, złożył prezydentowi Komorowskiemu dymisję, która właśnie została przyjęta - oczywiście z powierzeniem obowiązków premiera do czasu zaprzysiężenia nowego rządu. Misję utworzenia nowego rządu otrzymała marszalica Sejmu Ewa Kopacz. Używam określenia „marszalica”, bo nasz nieszczęśliwy kraj modernizuje się w tempie galopującym niczym suchoty, co boleśnie dotyka również sferę języka ojczystego, więc tylko patrzeć, jak po „ministrze Musze” pani Ewa Kopacz zostanie „premierą” - bo użycie określenia „premierzyca”, chociaż oczywiście dowodziłoby dobrej woli, to jednak zatrącałoby intencją wartościującą. Jak się okazuje, nawet w modernizacji lepiej nie przesadzać - przed czym, jak wiadomo, przestrzegał ogrodnik.
Któż wejdzie do nowego rządu, któż zostanie marszałkiem Sejmu po odejściu marszalicy, któż z rządu wyleci i co ze sobą zrobi - to są gorączkowe pytania, na które usiłują znaleźć odpowiedź w tubylczym demi-mondzie, obejmującym nie tylko Umiłowanych Przywódców, ale i poprzydzielanych do nich kolaborantów z niezależnych mediów głównego nurtu. Więc kiedy tak „zachodzim w um z Podgornym Kolą”, warto odwołać się do mojej ulubionej teorii spiskowej, według której ministrowie tubylczego rządu są doń delegowani przez poszczególne bezpieczniackie watahy, by pilnowali tam ich interesów, zaś premier jest rodzajem notariusza kompromisu zawartego między watahami. Dlatego właśnie premier Tusk nie mógł w swoim czasie zdymisjonować ministra gospodarki Aleksandra Grada, chociaż taką dymisję zapowiadał, jeśli minister nie znajdzie strategicznego inwestora dla stoczni. Ale kiedy nie znalazł, bo skąd niby miałby wziąć strategicznego inwestora - premier Tusk ani pomyślał o dymisji, tylko powiedział, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Z podobnych powodów nie mógł zdymisjonować ministra Bartłomieja Sienkiewicza - bo już w przypadku ministra Grada ktoś musiał mu przypomnieć, że ministrowie nie podlegają jemu, tylko temu, kto ich do rządu delegował.
W dodatku teoria spiskowa znacznie lepiej wyjaśnia przyczyny, dla których następcą Donalda Tuska na stanowisku premiera zostanie marszalica Ewa Kopacz. Trzeba w tym celu przypomnieć, że Ewa Kopacz, niezbyt znana poślica, początkowo Unii Wolności, z okręgu radomskiego, w roku 2007 znalazła się w tak zwanym „gabinecie cieni” Platformy Obywatelskiej, szykując się do objęcia resortu zdrowia. W tym „gabinecie cieni” byli również politycy znacznie większego niż Ewa Kopacz kalibru - ale kiedy przyszło do tworzenia rządu, to właśnie tylko Ewa Kopacz i Mirosław Drzewiecki, późniejszy „Miro” z afery hazardowej, objęli resorty, na które się szykowali, podczas gdy inni członkowie „gabinetu cieni” albo w ogóle wypadli z obiegu, jak np. Jan Maria Rokita, niedoszły „premier z Krakowa”, albo musieli zadowolić się jakimiś namiastkami. I tak np. wyznaczony w „gabinecie cieni” na ministra finansów Zbigniew Chlebowski, który podczas afery hazardowej wytapiał z siebie tłuszcz na oczach całej Polski, musiał ustąpić miejsca brytyjskiemu poddanemu z „korzeniami”, czyli Jackowi „Vincentowi” Rostowskiemu, Bogdan Zdrojewski stanowisko ministra obrony musiał odstąpić psychiatrze Bogdanowi Klichowi, na otarcie łez otrzymując Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Marek Biernacki resort spraw wewnętrznych ustąpił Grzegorzowi Schetynie, a resort sprawiedliwości Julia Pitera musiała przekazać Zbigniewowi Ćwiąkalskiemu - i tak dalej. Najwidoczniej do Donalda Tuska musiał w międzyczasie przyjść ktoś starszy i mądrzejszy i powiedział: „słuchajcie no, Tusk; macie tu papier ze składem waszego gabinetu i nie próbujcie tu nic kombinować, bo wynikną z tego same zgryzoty, a my będziemy musieli wam przypomnieć, skąd wyrastają wam nogi”. Poszlaką wskazującą, że tak właśnie mogło być, jest fakt, iż żaden z odsuniętych, czy wykiwanych członków „gabinetu cieni” nie pisnął ani słówka protestu.
Z drugiej strony okoliczność, iż Ewa Kopacz objęła stanowisko, na które była szykowana pokazuje, że jej obecność w gabinecie cieni nie była skutkiem przypadku czy błędu, tylko świadomej i przemyślanej decyzji reżyserów naszej politycznej sceny. Kolejną poszlaką wskazującą na wysokie notowania Ewy Kopacz w tych kręgach jest to, że chociaż na stanowisku ministra zdrowia nie popisała się żadnymi wybitnymi osiągnięciami, została przesunięta na stanowisko sejmowej marszalicy, wygryzając stamtąd Grzegorza Schetynę. Po raz drugi wygryzła go ze stanowiska pierwszego wiceprzewodniczącego PO, co by wskazywało, że Ewę Kopacz prowadzi ta sama ręka, co Donalda Tuska, podczas gdy Grzegorza Schetynę - inna. W takiej sytuacji wyniesienie Ewy Kopacz na stanowisko premierzycy oznacza kontynuację, a to oznacza, że Nasza Złota Pani nie życzy sobie tu żadnych rewolucji.
No bo pomyślmy sami - po co tu jakieś rewolucje, kiedy niemiecka prasa otwartym tekstem pisze, że gdy Donald Tusk w roku 2020 zakończy drugą kadencję na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej, to powróci do Polski, by zostać prezydentem po Bronisławie Komorowskim, który też zakończy swoją drugą kadencję? Skoro Nasza Złota Pani o wszystkim troskliwie pomyślała i o wszystko się zatroszczyła, to czyż naszemu mniej wartościowemu narodowi tubylczemu wypada przeciwko temu wierzgać? Jasne, że nie wypada, zatem - jak śpiewała kiedyś Krystyna Prońko - „będzie to, co ma być” - i tylko czarne chmury gromadzą się nad ministrem Bartłomiejem Sienkiewiczem i Radosławem Sikorskim. Ten ostatni najwyraźniej podpadł nie tylko prezydentowi Obamie, ale również Naszej Złotej Pani - na co wskazywałby artykuł pryncypialnie krytykujący niemiecką politykę zagraniczną, napisany przez małżonkę ministra Sikorskiego, Annę Applebaum. Najwyraźniej musiała ona dowiedzieć się o tej niełasce zawczasu, to znaczy - jeszcze przed ogłoszeniem iż ministrą spraw zagranicznych Unii Europejskiej została włoska komunistka Fryderyka Mogherini - bo niezależne media głównego nurtu do ostatniej chwili utrzymywały, że na objęcie stanowiska po podobnej do konia komunistce angielskiej baronessie Katarzynie Ashton „duże szanse” ma właśnie minister Sikorski.
Wreszcie cóż, jeśli nie moja ulubiona teoria spiskowa lepiej objaśni przemówienie pana prezydenta Komorowskiego w niemieckim Bundestagu, co taktownie umożliwiła mu Nasza Złota Pani? Otóż jak wiadomo, kiedy prezydent Obama zresetował swój „reset” w stosunkach z Rosją, USA zapaliły zielone światło dla przewrotu politycznego na Ukrainie. W związku z tym Polsce została po raz kolejny propozycja podjęcia się niebezpiecznej roli amerykańskiego dywersanta w Europie Wschodniej, a Umiłowani Przywódcy, chociaż niektórzy z ociąganiem, propozycję tę przyjęli. W rezultacie w naszym nieszczęśliwym kraju gwałtownie reaktywowane zostało Stronnictwo Amerykańsko-Żydowskie, które podjęło walkę o odzyskanie wpływów, utraconych wskutek „resetu” na rzecz Stronnictwa Ruskiego i Stronnictwa Pruskiego. Polska zaangażowała się w popieranie ukraińskiego przewrotu, co prawda głównie w sferze werbalnej, co jednak popchnęło kraj w stronę wojennej histerii. Tymczasem po porozumieniu w Mińsku, które zostało przez prezydenta Poroszenkę zawarte, kiedy zorientował się, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”, widać wyraźnie, że ten przewrót doprowadził do faktycznego rozbioru Ukrainy, bo o Krymie nikt już nawet nie wspomina, a „Noworosja” - chociaż formalnie pozostanie w ramach Ukrainy, bo zimny rosyjski czekista Putin będzie unikał formalnej aneksji - zostanie obdarowana autonomią, której gwarantem będzie oczywiście Moskwa ze wszystkimi tego konsekwencjami - słowem, kiedy okazało się, że polskie zaangażowanie przyniosło rezultat taki jak zawsze - panu prezydentowi Komorowskiemu nie pozostało nic innego, jak odbyć podróż ad limina Naszej Złotej Pani, która - jak powiadam - zachowała się bardzo taktownie, pozwalając panu prezydentowi Komorowskiemu wytłumaczyć się przed Bundestagiem.
Wygłoszone na forum Bundestagu przemówienie prezydenta Komorowskiego doskonale odzwierciadlało stan rywalizacji między Stronnictwem Pruskim, a Stronnictwem Amerykańsko-Żydowskim - bo Ruskie zostało na razie zepchnięte do głębokiej defensywy. Prezydent Komorowski z jednej strony bardzo się nasładzał „cudem pojednania” niemiecko-polskiego, ale z drugiej przypominał o „transatlantyckiej wspólnocie”, co w niemieckich uszach musiało nieprzyjemnie zgrzytać, jako że od roku 1990 Niemcy realizują doktrynę „europeizacji Europy”, to znaczy - systematycznego wypychania Ameryki z europejskiej polityki. Amerykanie zaś raz robią „krok naprzód”, a znowu potem - „dwa kroki wstecz”, od czego nasz nieszczęśliwy kraj zatacza się od ściany do ściany. Te objawy budzą irytacje w Berlinie, który od lat próbuje forsować utworzenie „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO” - co jest czytelnym pseudonimem intencji wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Prezydent Komorowski musiał być świadom tego zgrzytu, bo na koniec próbował go złagodzić przedstawieniem wizji Autostrady Wolności, która wiodłaby z Berlina nie tylko do Warszawy, ale jeszcze dalej i dalej na wschód. Przypuszczam, że taka wizja w niejednych niemieckich uszach wywołała wspomnienie Wielkiego Budowniczego Autostrad i niejednego rozmarzyła, ale skoro strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie wytrzymało dotychczas próby niszczące, jakim poddały je Stany Zjednoczone, to przetrzymało i tę.
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada). | | | Electra | 03.10.2024 13:46:56 |
|
|
Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!! |
|