NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » MOJA BITWA O POLSKĄ SZABLĘ I POLSKIEGO KONIA (1)

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Moja bitwa o polską szablę i polskiego konia (1)

  
MareczekX5
10.04.2013 21:50:17
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)

Grupa: Administrator 

Posty: 7596 #1309464
Od: 2012-7-24
Za: http://marucha.wordpress.com/2013/04/10/moja-bitwa-o-polska-szable-i-polskiego-konia-1/

Kiedy zabierałem się do napisania tego artykułu, opowiedziano mi wstrząsającą historię. Córka przyjaciół mojej żony, studentka, dowiedziała się, że koń, na którym w klubie, uczyła się jako dziecko jeździć – co oznaczało bliską z nim zażyłość, musiała bowiem oporządzać go, karmić, czyścić i dbać o niego, został przeznaczony na rzeź.

Obrazek

Wówczas poruszyła niebo i ziemię, oddała swoje stypendium, na wykupienie go i przedłużenie jego życia w służbie dzieci niepełnosprawnych. Pomyślałem, sobie: chyba jednak wieloletnia ofensywa o wypranie naszej młodzieży z tradycyjnych wartości, pali na panewce, skoro pojawiają się takie postawy. Nawet, jeśli nie są powszechne.

Jestem synem oficera, legionowego piechura. Jak koń wszedł w moje życie? Jako cztero, pięciolatek, obserwowałem z wypiekami na twarzy, defilady trzecio majowe lub jedenasto listopadowe na Placu Łukiskim w rodzinnym Wilnie. Najpierw szli weterani Powstania 1863 roku, w granatowych mundurach, ze srebrnymi wyłogami. Byli otaczani niezwykłą czcią i szacunkiem. Za nimi paradował stacjonujący w Wilnie czwarty pułk Ułanów Zaniemeńskich, w którym służył major Henryk Dobrzański, przyszły „Hubal”. Byłem oniemiały z zachwytu, obserwując niemal baletowe pląsy wspaniałych rumaków, z jeszcze wspanialszymi jeźdźcami z obnażonymi szablami i proporcami na lancach.

Potem moją wyobraźnią zawładnął indiański i kowbojski koń, na którym jeździli Winetou i Old Shatterhand u Karola Maya. Wreszcie przyszło ukoronowanie: „Trylogia” wielkiego Sienkiewicza. A wraz ze Skrzetuskim, Wołodyjowskim, Kmicicem, Zagłobą mit najwspanialszej chyba wtedy w świecie kawalerii: husarii. Za Stefana Batorego, stanowiła ona już 90 % narodowej jazdy. Szumiały mi jej skrzydła przy tej najcudowniejszej z lektur. Żałujcie młodzi, że wam nieodpowiedzialni ludzie wykreślili dziś katechizm Polaka: „Ogniem i mieczem”, „Potop” i „Pana Wołodyjowskiego”. To na ich bohaterach wychowywali się żołnierze Armii Krajowej, „Zośki”, „Parasola”, „Kamieni na szaniec”. Lotnicy bitwy o Anglię, marynarze walczący na oceanach z niemieckimi U-botami, żołnierze spod Falaise, Tobruku, Monte Cassino i Lenino.

No i pieśń patriotyczna: „To konnica Polska, sławne szwoleżery, zdobywają szturmem wąwóz Somosierry” , „Barwny ich strój, amaranty podpięte pod szyją, ech Boże mój, jak to polscy ułani się biją, ziemia aż drży…” „Hej, hej ułani, malowane dzieci”, „Tam na błoniu błyszczy kwiecie, stoi ułan na widecie”…. „Jedzie w las ułan, krew mu ciecze z ran… z konia padł na wznak, na kaliny krzak, a kalina jak matula, swemi listki mu otula, śmiertelne łoże” Uczyły miłości Ojczyzny, ofiarności, poświęcenia, przekonania że nie żyje się tylko dla siebie. Bo przecież ta żołnierska, ułańska śmierć, to za wymarzoną, wymodloną Polskę, której wtedy nie było.

Tych pieśni uczyłem się w domu, były pieśniami mego ojca. Śpiewałem je na lekcjach umuzykalnienia w gimnazjum. Śpiewałem je w harcerstwie. Do 1949 roku moja piąta Bydgoska Drużyna Harcerzy co niedzielę maszerowała w zwartym szyku, z własną orkiestrą do kościoła. Aż do ogłoszenia w 1948 odchylenia prawicowo nacjonalistycznego, czyli początku tępienia wszystkiego co polskie i narodowe. Symbolem tego czasu było aresztowanie w 1950 roku Władysława Gomółki, który przez najzagorzalszych stalinowców, został uznany za polskiego nacjonalistę, bo wprawdzie chciał budować socjalizm, ale nie na wzór sowiecki. W 1953 roku, aresztowano głowę polskiego kościoła, Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego, który potrafił powiedzieć, że kocha Polskę bardziej niż własne serce. Oczywiście nie mogła też przetrwać najbardziej polska z polskich, organizacja młodzieży – harcerstwo. To na moich plecach odbywał się w 1949 roku dramat jego likwidacji, byłem bowiem ostatnim drużynowym mojej gimnazjalnej drużyny. Do dzisiaj mam w oczach płonący na ostatnim obozowym ognisku nasz totem: Świętego Jerzego.

To tradycja polskiego romantyzmu: narodowe posłannictwo Mickiewicza, Słowackiego, Norwida, Wyspiańskiego, duch żołnierskich i harcerskich pieśni, przebijały się we wszystkim, co ważne w polskiej kulturze. Bo ta kultura była narodowo i człowieczo twórcza. To ona stworzyła pokolenie, które w latach wojny tak wspaniale zdało egzamin z patriotyzmu i odpowiedzialności za Polskę. Jeszcze dziś, jego żyjący przedstawiciele, stanowią najbardziej świadomą część naszego społeczeństwa.

Dlatego po wojnie, gdy jasną stała się zdrada naszych sprzymierzeńców, którzy za przelaną za nich i za Polskę krew, zapłacili oddaniem nas na przeszło pół wieku w ramiona Stalina, po kilku jako tako spokojnych latach, przyszło w roku 1948 otwarte uderzenie w polskość, nazwane eufemistycznie „odchyleniem prawicowo nacjonalistycznym”. To był atak na wyrosłe z polskiej tradycji pokolenie. Na narodotwórczy polski romantyzm. Na polską poezję, polską pieśń i polskie myślenie. Na przedwojenną Polskę, tę zniszczoną przez Hitlera i Stalina. I na postawę Polaków wobec okupantów. Na polską historię a więc i na polski czyn zbrojny. Znaleźli się w literaturze , teatrze i filmie bardowie zwalczający tradycję. Powstała szkoła szyderców, która i dziś odradza się pod dyktando i pod skrzydłami zmasonizowanej i na nowo bolszewizującej się antyeuropejskiej „Europy”. Rozpoczęto jak i dzisiaj atak relatywizujący wszystkie polskie dokonania zbrojne, w walce o niepodległość. Symbolami polskiej tromtadracji, głupoty i nieodpowiedzialności ,stawały się w ich artykułach i filmach Somosierra, kosynierzy, Westerplatte, Powstanie Warszawskie. Pojawiły się dwa obraźliwe pojęcia: „bohaterszczyzna” i „ułańszczyzna”. A symbolem polskiej skłonności do nieprzemyślanych gestów „szkoła szyderców” uczyniła polskiego ułana.

Zdaniem marszałka Bernarda Law Montgomerego i niemieckiego dowódcy wojsk pancernych Hansa Guderiana – największym dowódcą wojsk pancernych II wojny światowej, był Polak, generał Stanisław Maczek. W 1946 roku, odebrano mu wraz z siedemdziesięcioma pięcioma najwybitniejszymi wojennymi dowódcami, polskie obywatelstwo. Oskarżając przedwojenne, „burżuazyjne” rządy ( choć na przykład minister Obrony Narodowej, marszałek Rydz Śmigły był chłopskim dzieckiem), usiłowano wmówić narodowi, iż przedwojenna armia, która potrafiła zniszczyć jedną czwartą niemieckiego uzbrojenia, składała się wyłącznie z ułanów, chociaż cała nasza, po mobilizacji milionowa armia, posiadała tylko 11 brygad kawalerii. Przedwojenna Polska potrafiła olbrzymim wysiłkiem stworzyć potężny przemysł obronny – dziś w ramach likwidacji zdolności obronnej kraju, prawie nie istniejący. Był to Centralny Okręg Przemysłowy. To na jego terenie działał Hubal. To świadomi politycznie i patriotycznie, inżynierowie, chłopi i robotnicy ziemi kieleckiej zasilali oddział Hubala i współpracowali z nim, zaopatrując go w leki, żywność i tworząc siatkę wywiadu. Hitler wiedział, że za parę lat Polska stałaby się państwem nie do pokonania.

Mieliśmy lepsze od Niemców karabiny maszynowe, artylerię przeciwlotniczą, wspaniałe, nowoczesne bombowce „Łosie”. Tylko w nie wystarczającej ilości. Brakowało kredytów, których nam zachód odmawiał, by nie rozdrażniać Hitlera. W konspiracji i Powstaniu Warszawskim służyły produkowane przez ludzi z Centralnego Okręgu Przemysłowego, świetne automaty – steny, oraz „filipinki”, granaty ręczne. Czas wspomnieć o rozszyfrowaniu maszyny „Enigma” przez polskich matematyków w tym przez Mariana Rejewskiego. Realizując w moim zespole „Sekret Enigmy” reżyserowany przez powstańca warszawskiego, Romana Wionczka, jeszcze nie wiedziałem, ze Rejewski był moim starszym kolegą z bydgoskiego gimnazjum i druhem z Piątej Bydgoskiej Drużyny Harcerzy. Dziś w tym gimnazjum, dowiedziałem się na zjeździe absolwentów – nie ma w ogóle harcerstwa! Dzięki „Enigmie” alianci do końca wojny znali plany sztabu hitlerowskiego, zwłaszcza w wojnie o oceany, którymi szło wojenne zaopatrzenia dla sojuszniczej Armii Czerwonej. Na początku wojny Goebbels wymyślił dla propagandy mającej podnieść ducha w Wehrmachcie, mit o rzekomych szarżach polskich ułanów na czołgi. W rzeczywistości, polska kawaleria, nieoceniona zwłaszcza w miękkim i podmokłym a więc niedostępnym dla wojsk pancernych terenie, szarżowała tylko piechotę i tabory przeciwnika.

Raz w Lasach Królewskich starła się z kawalerią niemiecką, która pierzchła w popłochu z pola bitwy. Szarże polskiej kawalerii w 90-ciu procentach były zwycięskie. Raz tylko w czasie II wojny, pod Krojantami, miało miejsce przebicie się Osiemnastego Pułku Ułanów Pomorskich z Grudziądza przez czołgi, co było jedyną szansą przy wychodzeniu z okrążenia. Polski ułan był szkolony nie tylko do walki z konia, gdzie wykorzystywał pęd, który uniemożliwiał wrogowi ładowanie broni po pierwszych salwach. Na tym też polegała wspaniała, przeprowadzona przy minimalnych stratach, szarża ułanów Kozietulskiego, pod Somosierrą, która spełniła identyczną rolę strategiczną jak Monte Cassino, które otworzyło aliantom drogę na Rzym.

Nie przeszkodziło to Andrzejowi Wajdzie dołączyć do szyderców, po których stronie zawsze i wtedy i teraz się opowiadał. Bardem „szkoły szyderstwa” był na przykład Wiesław Górnicki, który potrafił pisać, że Książę Józef Poniatowski, prawdopodobnie po pijanemu utopił się w Elsterze, bo to malutka rzeczka! Tak, jakby nie wiedział, że w czasie bitwy pod Lipskiem była wezbrana powodzią. I jakby nie wiedział, że, Książę już przed bitwą, był w gorączce od dwóch ciężkich ran a pocisk otrzymany przy forsowaniu rzeki był śmiertelny. Kazimierz Koźniewski, Krzysztof Teodor Toeplitz, Zygmunt Kałużyński, Jerzy Urban, Daniel Passent, pisali w podobnym duchu. Władza zacierała ręce. W ich artykułach i filmach, przedwojenna Polska i Jej etos, rozpadały się jak w sztuce Emila Zygadłowicza, zatytułowanej „Domek z kart”. Wajda nie zawahał się przed zdublowaniem w „Lotnej” sfałszowanej przez Goebbelsa kroniki wojennej, ukazującej polskich ułanów bezsilnie rąbiących szablami w stalowe lufy nowoczesnych czołgów. Zdemaskował to reżyser Sieński, żołnierz września, który w swoim pełnometrażowym filmie „Spojrzenie na wrzesień”, polemizował z filmem Jerzego Bosaka „Wrzesień, tak było”, który ukazywał jeden, zwycięski marsz hord hitlerowskich przez Polskę, bez ukazania wysiłku obronnego i rzeczywistych strat zadawanych najeźdźcy. Otóż Sieński, zatrzymał klatkę filmową w scenie szarży na czołgi i ukazał, że polscy ułani w tej kronice, to przebierańcy, którzy pod polskimi kawaleryjskimi płaszczami mieli niemieckie spodnie i buty. „Lotna” Wojciecha Żukrowskiego, który w kampanii wrześniowej walczył w artylerii konnej, była pięknym opowiadaniem o miłości ułanów do koni, którzy potrafili bardziej dbać o swych zwierzęcych towarzyszy broni, niż o siebie samych. „Lotna” to dramatyczne a zarazem liryczne pożegnanie z koniem, które Wajda przerobił na obraz niemocy i bezsiły polskiego ułana. Czy reżyser zadał sobie trud by się dowiedzieć, jakie straty potrafili zadawać polscy kawalerzyści przeważającym siłom niemieckim i bolszewickim?.

Ten straszny czas „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego” przypadł na moje studia w łódzkiej Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, w samym zenicie stalinizmu. A poszedłem do niej z marzeniem o zrobieniu w przyszłości filmu, według przeczytanej przeze mnie, zaraz po zakończeniu wojny, małej książeczki, wydanej na obczyźnie: „Wrzesień żagwiący” Melchiora Wańkowicza. Zawierała ona dwa opowiadania : „Hubalczycy” i „Westerplatte”. Później przymierzał się do „Hubalczyków” Czesław Petelski i zdaje się Andrzej Wajda. Ale w tym czasie było to marzenie ściętej głowy.

Zaraz po absolutorium, które zrobiłem na przełomie tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku na szósty, wykorzystując zamieszanie powstałe przez rewelacje Chruszczowa o zbrodniach Stalina, zrealizowałem skromny film dokumentalny „Apel Poległych”, w którym Polacy zobaczyli po raz pierwszy Tobruk, Monte Cassino i Powstanie Warszawskie. Nie wiem jak by to się dla mnie skończyło, ale właśnie pod wpływem wypuszczenia Kardynała Wyszyńskiego i Gomułki z aresztu, odwołano dyrektora mojej Wytwórni Filmów Dokumentalnych, Ritę Radkiewicz, małżonkę ministra Bezpieki.

Po dwóch filmach fabularnych, cieszących się powodzeniem (drugi z nich, „Drogę na Zachód” obejrzało w kinach siedem milionów widzów), rozpocząłem wbrew radom mojego szefa, Jerzego Bosaka, przygotowania do filmu „Daleka jest Droga” według opowiadań Ksawerego Pruszyńskiego. Był to film o żołnierzach Pierwszej Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka. Przypominam, ze generał miał wtedy odebrane polskie obywatelstwo, które przywrócono Mu dopiero w 1971 roku. Pracujący w moim zespole filmowym Krzysztof Gradowski zwykł mawiać: „Poręba to facet, który lubi nadziewać się na dzidy!” .Ja uważałem, że nie ma takiej ceny, której nie warto zapłacić, za poszerzenie drogi – jak to mawiał inny mój kolega – do „amnestii dla historii Polski”.

Generał Maczek od początku swej kariery wojskowej, jeszcze służąc w piechocie, miał obsesję, szybkiego przerzucania w boju swoich żołnierzy. W tym celu, używał wozów dwukonnych, na które ładował żołnierzy i karabiny maszynowe. Kiedy został dowódcą brygady kawalerii, nadał jej nazwę ,„pancernej”, gdyż na jej wyposażeniu znalazło się kilka czołgów rozpoznawczych. Kiedy po klęsce, przechodził przez Węgry do Francji, gdzie odtwarzano polską armię, prosto z siodła, przesiadł się na nowoczesne angielskie czołgi „Cromwelle”, ale zachował całą ułańską nomenklaturę i regulamin: szeregowiec nazywał się w jego Pierwszej Dywizji Pancernej ułanem, starszy szeregowiec starszym ułanem, sierżant wachmistrzem, kapitan rotmistrzem . Na przedramieniu i wieżycach czołgów nosili skrzydło husarskie a jeden naramiennik miał kolor czarny, jako symbol żałoby po koniu. Tak generał Maczek świadomie walczył o przedłużenie tradycji, jak późniejszy mój bohater ekranowy – Hubal. Dywizja przeszła heroiczną bojową drogę, wyzwalając Francję, Belgię i Holandię. Ten pełen chwały szlak, z rzucającymi się Polakom w ramiona, wyzwolonymi przez nich Francuzami, Belgami i Holendrami, pokazałem w moim filmie , który miał nazywać się gorzko „Obcy” a któremu pod naciskiem cenzury musiałem zmienić tytuł na „Daleka jest droga”. Koniec wojny zastał dywizję w Wilhelmshaffen, w charakterze okupanta Niemiec. Mój film zaczyna się w tym miejscu. Co dalej? Miała być obiecana defilada zwycięstwa w Warszawie a zaczął się los tułaczy. Generał Maczek, absolwent dwóch fakultetów humanistycznych na Uniwersytecie Lwowskim i po Akademii Sztabu Generalnego, mistrz wojny pancernej, zakończył życie w Edynburgu jako barman w lokalu jego byłego żołnierza. Alternatywą był powrót do kraju, z wszystkimi tego konsekwencjami. Szef sztabu generała Maczka pułkownik Franciszek Skibiński został szefem pancernego wyszkolenia Ludowego Wojska Polskiego. Jak generał Stefan Mossor, gen. Jerzy Kirchmayer, jak mój przyjaciel, as nad asy w bitwie o Wielką Brytanię Stanisław Skalski. To ich przyjęcie do powojennego wojska, było pretekstem do uwięzienia Gomułki, któremu szykowano proces, jaki miał zakończyć się jak w Czechosłowacji czy na Węgrzech, wyrokiem śmierci.

W tym filmie jest scena pożegnania czołgów, odsyłanych na złom, na których dywizja przeszła swój pełen chwały bojowy szlak. To scena o charakterze pogrzebu. Potem idą w las, by z rozpaczy wyładować ostatnie magazynki strzelając do drzew. A bohater filmu genialnie, grany przez Henryka Bąka, mówi z wyrzutem do swego dowódcy: „koni by my żywcem nie oddali”…

Za ten film, zapłaciłem sześcioma laty bezrobocia. Mój konsultant, pułkownik Franciszek Skibiński, który jeszcze dzień przed kolaudacją, po obejrzeniu filmu, ściskał mnie ze wzruszeniem przy swoich jeszcze żyjących żołnierzach, wyparł się w „Życiu Warszawy” tej funkcji. Musiał otrzymać rozkaz z góry. Moje bezrobocie ogłosił w tygodniku „Świat” Krzysztof Teodor Toeplitz w artykule zatytułowanym „Za łatwy debiut”! Mimo iż był to mój trzeci film fabularny, po dwóch dochodowych i dobrze przyjętych! Chociaż szydercy potrafili wtedy pisać, że film na który idzie publiczność, nie może być filmem dobrym! Było to pierwsze bezrobocie w moim życiu. Dziś przeżywam drugie, na razie „tylko” dwudziestoletnie. Dziś w Polsce niepotrzebni są władcom obrońcy tradycji, której mamy się wyrzec. Czy widzom jesteśmy także zbyteczni?

Ale ja nie sądzę, że miejsce w kulturze, zależy od ilości przerobionej taśmy, tylko od tego, czy jest się na drodze, którą kultura polska wytacza przez wieki. Czy się jest z Bogiem, Honorem, Ojczyzną. Dzisiaj, przy osiągnięciu stanu wtórnego analfabetyzmu (Główny Urząd Statystyczny podaje, że przeciętny Polak czyta pół książki rocznie!), kultura uznała za swą powinność dorównanie poziomowi odbiorcy, ukierunkowanemu na zachodnie barbarzyństwo kulturalne. Zrezygnowała z wysoko podniesionej poprzeczki, do której odbiorca musiał się podnosić. No, ale taka kultura była narodotwórcza. Trzeba więc ją zniszczyć, tak jak wyrzuciło się z lektur wielkiego Sienkiewicza i twórczynię Roty. Jak Fundacja Batorego usiłowała wyrzucić Mickiewicza i Słowackiego.

Wtedy po sześciu latach udało mi się dźwignąć. I przeżyć najbardziej twórczy czas. Udało mi się prowadzić przez ćwierć wieku zespół filmowy, który był placówką walki o kulturę narodową.

W sumie 86 polskich filmów. O najtrudniejszych, stanowiących tabu, kartach historii, albo będących adaptacjami narodowej klasyki. Także ze sporą partią filmów dla dzieci, z „Sercem” Amicisa na czele i serią filmów o Panu Samochodziku. To nie było łatwe w polskiej kinematografii, której główny nurt miał zawsze i nadal ma, charakter kosmopolityczny. Toteż wykorzystano mój ośmioletni bój o film o Katyniu „Requiem” ,by po przegranej – bo ten film musiał zrobić ktoś Inny – odebrać mi zespół i tym samym, warsztat pracy. Myślę, że moje dwudziestoletnie już milczenie, jest nie tylko moją krzywdą. Czekają niezrealizowane: film i serial o Księciu Józefie „Pięć dni do wieczności”, scenariusze o Walerianie Łukasińskim: „ Tajny więzień stanu”, „Jasna” o Wicie Stwoszu, „Ostatni liść” o Henryku Wieniawskim. Z Janem Marszałkiem pracujemy nad prawdziwym filmem o obu okupacjach na bohaterskiej i patriotycznej ziemi łomżyńskiej a więc i o Jedwabnem. Czy nic nie mówi fakt, ze większość oskarżonych z 1949 roku, przed procesem nieludzko torturowanych, dla wymuszenia przyznania się do niepopełnionej zbrodni, była w ruchu oporu? Nie sądzę, by film, który teraz powstaje, mógł mi zagrozić. Myślę, że będzie zgodny z polityczną poprawnością. Obym się mylił! Może kiedyś ten film, jak i „Requiem” o katach i ofiarach Katynia powstaną? Kiedy i Polska powróci do niepodległości? Węgry pokazały, że nigdy nie należy tracić nadziei!

Zrealizowałem jeszcze dwa filmy, w których operowałem dużą ilością koni i kawalerzystów. Były to „Katastrofa w Gibraltarze i „Złoty pociąg”. Oba ukazywały moment klęski w 1939 roku i ukazywały przekraczanie naszych wojsk przez granicę, do Rumunii i na Węgry. W obu filmach kawaleria była ważnym elementem akcji i scenerii, ale nie odgrywała w nich roli kluczowej. Oba te filmy były realizowane po najwspanialszym doświadczeniu mojego życia: po „Hubalu” .

O tym filmie tak mówił w wywiadzie dla tygodnika „Film” wybitny rosyjski pisarz i scenarzysta Jurij Nagibin (m. innymi autor scenariusza dla Akiro Kurosawy „Dersu Uzała” i moim do „Jarosława Dąbrowskiego” ): „ Nie chodzi tu o dziesiątki, czy setki Niemców, których zlikwidował Hubal, ale o to, iż Hubal pokazał, że Polska żyje, że nie na darmo śpiewa się piękny Hymn, pokazał, że Polska nigdy nie padnie na kolana przed wrogiem, nigdy nie stanie się krajem niewolników. Każdy tego rodzaju zryw, jest świadectwem tego, że ludzkość nie stoczyła się jeszcze na dno, nie została spodlona… Jestem dumny z kraju, który lubię, a który dał takiego człowieka. Filmy w rodzaju „Hubala”, rodzą w takich widzach, jak ja, głęboki szacunek dla żywotności i charakteru polskiego narodu. To film dla ludzi, którzy zastanawiają się nad tym, jakim człowiek powinien być!… To film światowej rangi. Poręba jest jednym z najlepszych polskich reżyserów… Pracowałem już z niejednym reżyserem radzieckim i zagranicznym, pracowałem również z Kurosawą, muszę jednak przyznać, że praca z Porębą, dała mi najwięcej satysfakcji”…

Przepraszam, nie mogłem oprzeć się zacytowaniu ostatnich słów wielkiego pisarza i filmowca. To chwila satysfakcji dla człowieka, jak ja, skreślonego z mapy polskiej kultury.

Ale i „Hubal” miał być skreślony z polskiej historii. Niemcy po zbezczeszczeniu jego zwłok, pochowali go w nieznanym miejscu, by nie powstała jego legenda. Stalinowcy również o to zadbali. Hubal, jak każdy człowiek przekraczający miarę swego czasu, był atakowany z wielu, zdawałoby się wykluczających się stron. Zrozumiałe, że człowiek którego charakter i postawa były esencją polskości, musiał być nie tolerowany przez wszystkich, dla których polskość była i jest drzazgą w oku. Oskarżali Hubala o wszystkie grzechy. Oni, którzy akceptowali i podjudzali ubeckie tortury i mordy na akowcach, nagle zdecydowali się oskarżać go za niesubordynację wobec władz Londynu i Polski Podziemnej! Inna sprawa, że część góry Podziemia i Londyn dawały im do tego materiał. Łatwo było oskarżać człowieka zaszytego w lasach, który nie wiedział o personalnych roszadach a który miał akceptację generała Michała Tokarzewskiego, pierwszego dowódcy Służby Zwycięstwu Polski, który mianował Hubala zastępcą Komendanta Okręgu Kieleckiego. Hubal nie orientował się wówczas w sytuacji na zachodzie, który przecież nigdy nie zamierzał dokonać wiosennej ofensywy, a w którą święcie wierzył Hubal i za tę wiarę zapłacił życiem, tak jak cały naród – okupacją i pięcioletnią wojną. W Londynie, w „Oficynie Poetów i malarzy” wydano książkę – paszkwil, pt. „W cieniu legendy majora Hubala”, autorstwa Tadeusza Wyrwy, oskarżającą majora o wszystkie grzechy od niesubordynacji, watażkowatości po odpowiedzialność za niemieckie pacyfikacje wsi.

Jeśli chodzi o te ostatnie, to pięknie o tym napisał Zbigniew Załuski w zapomnianej a jakże ważnej książce „Siedem polskich grzechów głównych”, która wtedy była jedyną, która miała odwagę bronić polskich świętości historycznych, przed szydercami na usługach stalinowców. Pisał o tym, że kiedy chuligani napadają na przechodnia i nikt mu nie śpieszy z pomocą, to za to jest odpowiedzialna stalinowska „szkoła szyderców”, która świadomie niszczyła sens ofiary walczącej Polski, a wiec i postawy odwagi, ofiarności, altruizmu. Pisze, że przecież Niemcy nie pacyfikowali tylko tych wsi, przez które przechodził oddział Hubala! I albo winien był Hitler albo Hubal! Niemcy zaczęli okupację w Polsce od masowych egzekucji w Wawrze i Bydgoszczy. I od rozstrzeliwania przez Wehrmacht polskich jeńców. To był szok dla polskiego oficera, wychowanego do walki rycerskiej, żołnierza z żołnierzem! Każdy, kto prowadził wtedy bój, ratował codziennie 3000 istnień polskich, bo tylu Polaków ginęło dziennie z rąk okupanta. Skąd taka zaciekłość w zohydzaniu pamięci tego wzorca polskości?

Bohdan Poręba
http://sol.myslpolska.pl

Z faktu często spotykanej u młodych dziewcząt miłości do koni nie wysnuwałbym zbyt daleko idących w innych kierunkach wniosków.
Admin
_________________
http://www.youtube.com/user/MareczekX5?feature=mhee



http://praca-za-prace.iq24.pl/default.asp

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » MOJA BITWA O POLSKĄ SZABLĘ I POLSKIEGO KONIA (1)

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny