NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » TEGO NIE WOLNO TOLEROWAĆ! (1)

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Tego nie wolno tolerować! (1)

  
marcus
08.06.2014 12:19:18
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)



Grupa: Użytkownik

Posty: 2112 #1860290
Od: 2014-5-4
Obrazek

Sens tego tytułu postaram się wyjaśnić i uzasadnić w kontekście wywodu, dla którego ten tytuł wybrałem, a do którego sprowokowała mnie lektura dwóch utworów, jakie niedawno przeczytałem: felietonu Roberta Mazurka „Wielgi wstyd dyrektora”, opublikowanego na łamach tygodnika „Sieci”, nr 29 (33), 2013, s.110 oraz książki Sebastiana Karczewskiego „Zamach na arcybiskupa- kulisy wielkiej mistyfikacji”, wydanie drugie, Wydawnictwo Veritatis Splendor, Warszawa 2013, ss. 354.

Oba utwory wiąże jedna cecha wspólna: stosunek do ataku (medialnego i nie tylko!) na osobę arcybiskupa Stanisława Wielgusa, przeprowadzonego między 19. grudnia 2006 r., a 7. stycznia 2007 r., promującego w niezwykle brutalnej i agresywnej formie oszczerczy zarzut współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL, który doprowadził Arcybiskupa do złożenia rezygnacji z funkcji metropolity Archidiecezji Warszawskiej.

Motywy ataku promowane w wymienionych publikacjach są oczywiście skrajnie różne, dlatego każdemu z nich poświęcę osobny wywód pokazujący moją o nim opinię oraz próbę jej uzasadnienia. Każdy z tych tekstów będzie posiadał inny charakter. Tekst poświęcony książce S. Karczewskiego będzie zwykłą recenzją tej książki, natomiast wywód sprowokowany felietonem R. Mazurka będzie zawierał krytykę (nie recenzję!) tego felietonu oraz krótkie rozpatrzenie pewnych zagadnień etycznych i społeczno-politycznych, jakie mi zasugerowała przykra lektura tej publikacji.

Oba moje teksty będą się oczywiście wiązały treściowo, w związku z czym w niektórych miejscach rozważań zainspirowanych felietonem R. Mazurka, będę odsyłał czytelnika do książki S. Karczewskiego. Zacznę od felietonu Roberta Mazurka, który przyłącza się do omawianego ataku, udzielając solidarnie emocjonalnego (tylko, bowiem merytorycznie nie wnosi nic nowego) wsparcia jego wykonawcom.

Uważam za celowe poprzedzić moje uwagi, dotyczące tego felietonu (które pewnie dadzą się odnieść do wszystkich wywodów mających wspierać zarzuty konstytuujące rozpatrywany atak) przytoczeniem oraz krótką analizą następującego wierszyka, który (jeśli dobrze pamiętam) pochodzi z XVI wieku : „Niechaj pies szczeka ku słonku jasnemu, słońce zostanie słońcem, a pies psem będzie, po dawnemu”. Wierszyka tego nauczył mnie, przy pewnej przykrej dla mnie okazji, mój uniwersytecki kolega, znakomity historyk (obecnie niestety już świętej pamięci) dr Adam Witusik. Ta mądra staropolska maksyma jest piękną formułą reguły zalecającej zignorowanie głupiej, złośliwej, a przede wszystkim oszczerczej krytyki, kierowanej przeciwko osobie, która swoją wartością istotnie przewyższa podmiot krytykujący. Mój przyjaciel, przytaczając wymieniony wierszyk, udzielił mi życzliwie takiej właśnie rady.

Czy powinienem był Go posłuchać i czy nie powinienem teraz uznać, że reguła zawarta w przytoczonym wierszyku pasuje jak ulał do felietonu Roberta Mazurka, będącego niby polemiką z jakąś wypowiedzią O. Tadeusza Rydzyka w obronie arcybiskupa Stanisława Wielgusa, a w rzeczywistości (czyli nie niby) – kolejnym, podłym, głupim, chamskim, publicznym atakiem na tego prawego, wybitnego przedstawiciela Polskiego Episkopatu? Czy przeto nie powinienem uznać tego wierszyka za wystarczający komentarz omawianego felietonu i wyrażonej w nim postawy moralnej jego autora?

Moja odpowiedź na to pytanie zawiera się w następującej refleksji: po pierwsze, ta tak pięknie i sugestywnie (przekonująco) sformułowana reguła wymaga ograniczających dookreśleń, a przede wszystkim podkreślenia, że wielkoduszność, którą zaleca posiada bardzo wąski zakres usprawiedliwienia; po drugie, nawet w przypadku najmniejszego zakresu odpowiednich faktów ta usprawiedliwiona wielkoduszność nie może eliminować negatywnej oceny zachowania ( i oczywiście jego podmiotu), polegającego na niesprawiedliwej, głupiej, złośliwej, oszczerczej krytyce osoby, która ma moralne prawo cieszyć się pozytywną opinią społeczną; po trzecie, wielkoduszna postawa nie może być usprawiedliwiona w żadnym przypadku, gdy publiczny oszczerczy atak na daną osobę godzi zarazem w dobro publiczne, zwłaszcza w przypadku, gdy jest ono dobrem wielkich wymiarów, np. gdy prowadzi do pozbawienia osoby wybitnej ważnego społecznie pola pracy.

Stopień dokonanego zła mierzy się bowiem w takim przypadku nie tylko osobistą krzywdą atakowanej oszczerczo osoby (zwłaszcza krzywdą moralną, jeśli perfidny sposób przekazu oszczerstwa uprzedzi negatywnie do tej osoby przynajmniej część danego społeczeństwa), ale także (i głównie!) krzywdą społeczeństwa, które ten atak pozbawia ważnych wartości, jakie ta osoba mogłaby temu społeczeństwu ofiarować, gdyby pracowała na polu, z którego została brutalnie zepchnięta. Taki charakter i takie skutki miał brutalny oszczerczy atak na osobę arcybiskupa Stanisława Wielgusa, będący przedmiotem rozpatrywanych przeze mnie publikacji.

Ściśle mówiąc atak ten jest przedmiotem książki pana Karczewskiego, natomiast felieton R. Mazurka, który omawiam w pierwszej kolejności, ma za przedmiot rzekomą winę Arcybiskupa, będącą powodem tego ataku, do którego felietonista się przyłącza ex post (po prawie siedmiu latach, pro memoria dla Polaków!), protestując zarazem przeciw próbie obrony „Winnego” („zawstydzając” obrońcę), jaką – ku zgorszeniu: „mądrych” i (przede wszystkim!) „rzetelnych” sędziów (w tym autora felietonu) podjął O. Tadeusz Rydzyk.

Omawiany felieton jest wypowiedzią głupią i obrzydliwą moralnie, przy czym jej cechy, będące podstawą tych ocen mocno się ze sobą wiążą. Pierwszą z tych ocen wymuszają
1) zarzuty, które autor przytacza (powtarzając je za mędrcami, którzy je promowali przed siedmioma laty), żeby dokuczyć Arcybiskupowi oraz przyłożyć jego obrońcy O. Tadeuszowi Rydzykowi
2) argumenty, które autor przytacza (powtarzając rewelacje tych samych mędrców sprzed siedmiu lat) by okazać wstrząsającą prawdę tych zarzutów.

Zacytujmy, żeby im się nieco przyjrzeć, niektóre z tych rewelacji w ich dosłownej formie, tzn. uwzględniając także cudzysłowy autora: ad1) Cytaty wyrażające ironiczną reakcję autora felietonu na (według tegoż autora) zarzut O.T. Rydzyka postawiony redaktorowi Tomaszowi Sakiewiczowi: „Oto O. Rydzyk na łamach naszej gazety mówi, że „pan Sakiewicz nie wyjaśnił dlaczego brał udział w zamachu na arcybiskupa Wielgusa”: i człowiek baranieje. Bo…”. „I już, bingo, wiem! To chodzi o ten spisek, który zawiązał na samym początku 2007 r. Sakiewicz z braćmi Kaczyńskimi, rzecznikiem praw obywatelskich Januszem Kochanowskim i paroma innymi osobami, by poruszyć niebo i ziemię, by dotrzeć do każdego, kto może powstrzymać ingres abp. Wielgusa na stolicę metropolitalną w Warszawie”.

Wyróżnione w tym cytacie przekonanie autora wyklucza wszelką możliwość racjonalnego sprzeciwu. Świadczy o tym ironia towarzysząca słowu „spisek” i dramatyczny ton podkreślający wysiłki bohaterów tego, ironicznie nazwanego, spisku, którzy, by nie dopuścić do czegoś tak strasznego, jak ingres, wybranego i mianowanego przez Papieża, arcybiskupa, poruszyli niebo i ziemię. Felietonista wymienia tych bohaterów i bardzo słusznie, gdyż powinniśmy ich zapamiętać i zarazem prosić Boga, by już nigdy więcej nie pojawili się w naszej Ojczyźnie tacy poruszyciele nieba i ziemi!

Kolejny cytat informuje o czynach Arcybiskupa, które dyskwalifikują Jego kandydaturę na metropolitę warszawskiego i zarazem wyraża troskę felietonisty o odpowiednią pamięć przyszłych pokoleń: „Przypomnijmy, bo młodzi nie wiedzą, a o. Rydzyk mógł przez te lata zapomnieć, że ks. Stanisław Wielgus od 1967 r. współpracował z SB. TW „Grey” donosił ze swych wyjazdów do Austrii, do Szwecji, opowiadał o swych kolegach duchownych. Mimo swego zawodu [ksiądz] jest człowiekiem praktycznym. W pracy z nami szczery, oddany” – chwalił „Greya” podpułkownik SB o znajomo brzmiącym nazwisku „Mazurek””.

Jak łatwo zauważyć, ten fragment felietonu zawiera, oprócz zarzutu współpracy Arcybiskupa z SB, argument, który zdaniem autora felietonu stanowi poważny składnik uzasadnienia tego zarzutu. Jest to pierwszy z grupy kilku argumentów mających analogiczne podstawy wartości dowodowej: opierają się na informacjach (ściślej: na ocenach) oficerów SB, czyli mają charakter zeznań świadków. Uważam, że nie ma sensu zajmować się każdym z nich z osobna, dlatego wymienię najpierw pozostałe i spróbuję ocenić je w paru zdaniach łącznie, a następnie wymienię i też krótko ocenię argumenty felietonisty oparte o inne podstawy wartości dowodowej.

Ad2) Felietonista pisze: „Inni oficerowie też się Wielgusa nachwalić nie mogli: „Reprezentuje wysoki poziom intelektualny”, „jest człowiekiem wyrobionym towarzysko”, „nieustannie pracuje nad sobą” oraz – to ostatnie zwłaszcza powinno się spodobać o. Rydzykowi – Wielgus alias „Grey” „wyzbył się fanatyzmu religijnego”. Mało? TW „Grey” typował księży do pozyskania na agentów, czyli, mówiąc wprost – napuszczał esbecję na duchownych, a jego meldunki „ przyniosły [szereg] konkretnych informacji stanowiących znaczną wartość informacyjną”. Tak cenna jednostka nie mogła pozostać niezauważona. SB ją dostrzegła, parasol ochronny roztoczyła, upominkami obdarowywała, paszport załatwiała”.

Uważny czytelnik, umiejący podejść do przekazywanej mu informacji z myślowym dystansem, powie pewnie, że zacytowane rewelacje nie zasługują na poważną uwagę. Zgadzam się z nim, ale mimo to poświęcę im parę zdań komentarza, zaczynając od źródeł wartości tych argumentów, czyli od wiarygodności świadków, którym te rewelacje zawdzięczamy, i które tak mocno przekonują autora felietonu.

Wiarogodność świadka, która decyduje o wartości dowodowej jego zeznań, jest szczególnie ważnym i zarazem niezwykle trudnym przedmiotem troski sędziego, którego zadaniem jest sprawiedliwy wyrok w prowadzonej sprawie. Zadanie to wymaga wnikliwego badania możliwie wszystkich warunków wiarygodności zeznań, a zwłaszcza tych najbardziej istotnych: po pierwsze, czy świadek wie (zna prawdę, nie myli się); po drugie, czy świadek jest szczery (chce przekazać prawdę, którą zna, nie kłamie); po trzecie, czy to co mówi dotyczy sprawy, która ma być sprawiedliwie rozstrzygnięta (tzn., czy mówi na temat). W sprawach sądowych ustalaniu prawdziwych odpowiedzi na te ważne i trudne pytania służą odpowiednie reguły prawne odpowiednich procedur (cywilnej, karnej itd.), wspierane regułami logiki oraz metodami badawczymi odpowiednich nauk, opartymi na wiedzy z ich zakresu (stąd funkcje komisji ekspertów, opinie biegłych, itd.).

Felieton nie zawiera żadnych informacji pokazujących, że jego autor dostrzega problem wiarygodności świadków. W przypadku pierwszych trzech zacytowanych jego rewelacji dowodowych wystarcza mu fakt, że są one wypowiedziami oficerów SB, by można było na ich podstawie uznać zarzut o współpracy Arcybiskupa z tymi służbami. Felietonista nie zwraca uwagi na fakt, że cytowane rewelacje nie stanowią informacji, którym przysługuje określenie „donosy”.

Pochwalne opinie oficerów SB o księdzu Stanisławie Wielgusie nie mogą być, tym samym, traktowane jako dowody Jego współpracy z tymi służbami. Mogą co najwyżej usprawiedliwiać w jakimś stopniu (ale też nie dowodzić w ściśle logicznym tego słowa znaczeniu, ponieważ ich źródłem mogli być donosiciele, którzy na polecenie SB szpiegowali ks. Wielgusa) przypuszczenie, że ks. Wielgus spotykał się i rozmawiał z oficerami tych służb. To, że się z tymi oficerami spotykał i rozmawiał jest oczywiście prawdą, ale wiemy o tym bez zaglądania do notatek SB. Spotykać się i rozmawiać z funkcjonariuszami tych służb musieli wszyscy, z którymi ci panowie życzyli sobie tych spotkań i rozmów, a życzenia te dotyczyły szczególnie osób, które starały się o paszporty, zwłaszcza w celu wyjazdu na dłuższe pobyty w zagranicznych ośrodkach naukowych.

Ks. Wielgus nigdy tym spotkaniom nie zaprzeczał, informował o nich swojego Biskupa (a pewnie i rektora KUL-u), który tę przykrą konieczność doskonale rozumiał, zwracając zarazem uwagę na niezbędną ostrożność. Ks. Wielgus zdawał sobie doskonale sprawę z wagi tej przestrogi i konsekwentnie w tych wymuszanych spotkaniach się do niej stosował. Wbrew opinii napastników (w tym felietonisty) na jego osobę, jako na rzekomego informatora SB, nie dostarczył swoim współrozmówcom żadnych informacji, które mogłyby służyć im ich celom. Ich wypowiedzi, także niektóre z przytoczonych w felietonie, pozwalają się domyślać, że bardzo chcieli go pozyskać do współpracy. Włożyli dużo wysiłku, żeby go rozpracować (felietonista pewnie nie wie, że „ Grey” to nie pseudonim tajnego współpracownika, lecz symbol sprawy, będącej przedmiotem rozpracowywania), odkryli jego wybitne walory intelektualne i wielką kulturę w postawie względem innych ludzi, słusznie uznając te atrybuty za atrakcyjne dla środowisk zagranicznych, w których chcieliby go mieć jako swojego człowieka. Ich starania w tym kierunku nie przyniosły im żadnych efektów, przeciwnie do nadziei której, dali wyraz w przytoczonych przez felietonistę rewelacjach dowodowych.

Źródłem tej nadziei i zarazem zachętą do odpowiednich działań agitacyjnych było łatwo zauważalne pragnienie ks. Wielgusa prowadzenia badań w zagranicznych ośrodkach naukowych, a starania o zgodę na wyjazdy do tych ośrodków, były w tamtych czasach, dla tych, od których uzyskanie tej zgody zależało, wręcz naturalnym źródłem okazji do spotkań oraz rozmów z osobą zainteresowaną. Oficerowie SB gorliwie korzystali z tych okazji do rozmów z ks. Wielgusem; mieli do tego swoiste (polityczne) prawo, a poza tym rozmówca był człowiekiem sympatycznym i uprzejmym. Stąd tak duża nadzieja na pozyskanie Go do współpracy, wyrażana w naiwnych sprawozdaniach do zwierzchników (cytowane pochwały są właśnie elementami tych sprawozdań). Ale nadzieja okazała się złudna, co sami stwierdzają w pewnym dokumencie, którego felietonista nie cytuje i pewnie go nie zna.

Cytuje go natomiast i wnikliwie komentuje pan Sebastian Karczewski w swojej książce, którą zgodnie z zapowiedzią postaram się przedstawić w osobnej recenzji. Obecnie ,zanim przejdę do kolejnej grupy rewelacyjnych argumentów wskazanych przez autora felietonu, to jest do tych, których moc dowodowa opiera się nie na zeznaniach świadków (czyli oficerów SB), lecz na innych podstawach, uważam za potrzebne poświęcić jeszcze parę słów dwom ostatnich z wymienionych w punkcie ad.2). Mają one bowiem znamiona, na które należy zwrócić Czytelnikowi uwagę.

Pierwszy z nich to ten, który powinien szczególnie spodobać się ojcu Rydzykowi: „Wielgus, alias „Grey” „wyzbył się fanatyzmu religijnego”. Nasuwa się pytanie, czy felietonista, cytując to zeznanie świadka (oficera SB, traktującego swoją opinię jako komplement) jako dowód winy ks. Wielgusa, wierzy w tę bzdurę, czy raczej ma tak mało szacunku dla swoich czytelników, że jest przekonany, iż to oni w nią uwierzą? Nasuwa się teraz kolejne pytanie: jak go nazwać odpowiednio do każdego z tych przypadków? Jako odpowiedzi nasuwają mi się różne słowa, ale sądzę, że również i Tobie Szanowny Czytelniku; pozwól więc, że odpowiedni wybór pozostawię Tobie. Pozwól tylko, że pozostawiając ten wybór Tobie, podzielę się z Tobą refleksją, która tłumaczyłaby mój wybór.

Otóż wydaje mi się zasadnie postawione następujące pytanie: czy jest możliwe, by ktoś tak wybitnie inteligentny, reprezentujący tak wielką i wielostronną kulturę, jak ks. Stanisław Wielgus, wszedł w tak zażyłą przyjaźń z oficerami SB, by się im zwierzać ze swojego stosunku do religii, której jest kapłanem lub dawać im podstawy do ich oceny tego stosunku? Odpowiedź na to pytanie też zostawiam Tobie, a od siebie dodam jeszcze, że ks. Wielgus nie mógł się wyzwalać z fanatyzmu religijnego, ponieważ nigdy takiej postawy nie reprezentował. Wyniósł ze swego rodzinnego domu głęboką i szczerą wiarę prostych ludzi, którą pogłębiał zdobywaną wiedzą, dzięki czemu jego wiara jest głęboką i szczerą wiarą człowieka bardzo wykształconego. Wierze tej daje budujący wyraz jako gorliwy duszpasterz. Świadkami tej postawy są wszyscy wierni, którzy mają szczęście znać Go osobiście, spotykać Go, współpracować z Nim, uczestniczyć w celebrowanej przez Niego liturgii, słuchać Jego pięknych, mądrych, przepełnionych miłością do Boga i Ojczyzny kazań. Poznał w swoim czasie tę mądrość, pobożność i gorliwość kapłańską osobiście Kardynał Josef Ratzinger w Monachium, gdzie ks. Wielgus studiował, prowadził swoje badania i pracował jako kapłan. To ta osobista znajomość wartości ks. Wielgusa była dla późniejszego Papieża jednym z głównych kryteriów decyzji mianowania Go arcybiskupem Warszawy.

Ostatni z wymienionych argumentów opartych na zeznaniach oficerów SB, ten o napuszczaniu esbecji na duchownych jest – jako wypowiedź funkcjonariusza SB – kłamliwym samochwalstwem, adresowanym do jego zwierzchników, natomiast powtórzony przez felietonistę, jako zarzut pod adresem ks. Wielgusa, jest głupim oszczerstwem. Głupim, ponieważ nie potwierdza tej rewelacji żaden przykład kapłana, który byłby namawiany do współpracy przez funkcjonariuszy SB, napuszczonych przez osobę, którą felietonista o to napuszczanie oskarża. Omawiany cytat zawiera poza tym głupi błąd logiczny, zwany werbalizmem (pustosłowiem); co znaczy zawarta w nim wypowiedź „jego meldunki” przyniosły [szereg] konkretnych informacji, stanowiących znaczną wartość informacyjną”, bez objaśnienia sensu podkreślonych w niej terminów?

Na taką samą ocenę zasługują podkreślane przez felietonistę rewelacje o opiece jaką ks. Wielgusa otoczyła SB i o prezentach jakimi Go nagradzała (sam jestem ciekaw jakie to były prezenty, ponieważ wierzący w nie felietonista nie był uprzejmy o tym poinformować swoich czytelników, w tym moją skromną osobą). Dla felietonisty omawiane argumenty mają wielką moc dowodową, skoro tak stanowczo twierdzi, że „ Już to samo jest wystarczającym dowodem, by spędzić resztę życia w lisiej norze tudzież w klasztorze i błagać Boga oraz ludzi o łaskę”.

Zarzuca także ks. Arcybiskupowi brak pokory, odwagi i powagi. Pisze mianowicie, kontynuując przytoczoną dopiero co wypowiedź: „Ale nie w tym przypadku. Arcybiskup najpierw wszystkiemu zaprzeczył, potem odtańczył cały skomplikowany kontredans z figurami: nie donosiłem, donosiłem, ale nie szkodziłem, nigdy niczego nie podpisałem, podpisałem ale ich oszukałem etc. Ostatecznie złapany za rękę z tryumfem orzekł, iż to nie jego ręka.” (Zwróćmy uwagę na wzruszającą skromność felietonisty: nie napisał, iż to on sam złapał Arcybiskupa za rękę!).

Ten fragment felietonu wymusza swoją oczywistością dwie uwagi: po pierwsze, jest wyrazem prymitywnego i obrzydliwego chamstwa; po drugie, prezentuje swoistą sprawność logiczną swojego autora. Pierwsza uwaga nie wymaga dużego komentarza. Wystarczy przyjrzeć się użytym określeniom i uświadomić sobie przeciw komu zostały użyte. Nie usprawiedliwia autora fakt, że jest przekonany (?) o winie adresata tych zarzutów, bowiem nie uznał za potrzebne włożyć choćby trochę wysiłku w próbę oceny argumentów, na których opiera to swoje przekonanie; po prostu wierzył (?) oskarżycielom, sędziom i świadkom, nie przejmując się pytaniem o ich uczciwość i rzetelność. A na czym polega wspomniana swoistość sprawności logicznej autora, ujawniona w omawianym fragmencie jego felietonu? Polega ona na umiejętności stwierdzania sprzeczności tam, gdzie jej nie ma; przytoczone pary rzekomych wzajemnych zaprzeczeń nie stanową sprzeczności, ponieważ ich człony nie dotyczą tego samego, np. nie podpisywałem (np. żadnego zobowiązania do współpracy) i podpisywałem ( plan moich badań naukowych w zagranicznej uczelni). Nie sądzę zresztą, żeby wszystkie przytoczone przez pana felietonistę pary zaprzeczeń były oryginalnym utworem oskarżanego ks. Arcybiskupa; uważam, że źródłem inspiracji były dla autora felietonu utwory (czy – raczej wytwory) jego autorytetów.

Ostatnie słowa tego akapitu otwierają moją próbę zwrócenia uwagi na drugą, wspomnianą wyżej grupę argumentów, którymi autor felietonu przekonuje czytelników o winie Arcybiskupa i zarazem gromi jego obrońcę, czyli O. T. Rydzyka: Argumenty te zawierają się głównie w kolejnym akapicie felietonu. Ze względu na jego dodatkowe walory przytaczam ten akapit w całości: „Gazeta Sakiewicza była jedną z kilku, prócz „Wprost” czy „Dziennika”, które ujawniły Polakom wstrząsające wieści na temat przeszłości abp. Wielgusa. Zapewne gdyby nie dyplomatyczna szarża śp. prezydenta Kaczyńskiego, nic by to nie dało. Ostatecznie zdecydowała jedna noc – abp. został zmuszony do podania się do dymisji. Tak na marginesie, zaraz potem jak zapowiedział, zgłosił się do sądu z prośbą o autolustrację. Był przecież niewinny, chciał zatryumfować. O dziwo, po kliku miesiącach, po cichu, w tajemnicy, poprosił sąd o wycofanie wniosku. Już nie chciał oczyszczenia.”

prof. Tadeusz Kwiatkowski
Jest to pierwszy odcinek obszernego eseju na temat sprawy abpa Stanisława Wielgusa. Ciąg dalszy za tydzień.
Myśl Polska, nr 23-24 (8-15.06.2014)
http://www.mysl-polska.pl
  
marcus
08.06.2014 12:22:02
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)



Grupa: Użytkownik

Posty: 2112 #1860294
Od: 2014-5-4


TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ LINKI » DARMOWA REJESTRACJA


Protestanci i Prawosławie uznając wladzę konstytucyjną (wcześniej Cara, czy Króla),

Odmówli współpracy za Stwórcą, stali się Heretykami i odstępcami.

Czy aby być biskupem w RP trzeba składać przysięgę wierności władzy konstytucyjnej?

Jeżeli tak, to gdzie tu widać jakiś problem – służą temu, komu przysięgają!

Wg. przysłowia z Rosjii: Car daleko, Bóg wysoko . . .

Do tego każdy proboszcz w RP musi poddać sie obróbca w szkolach „managerskich”,

Gdzie im w glowie służba Bogu i powierzonym ich władzy – Owieczkom?!

Zemsta należy do mnie – twierdzi Św Paweł oddając Karę w ręce Najwyższego,

Cóż tam łamanie kołem, wobec mąk wiecznych, choćby i 100 lat trwało łamanie,

to kiedys mija i co? – lepiej niech to Boża Sprawiedliwość dokona, My róbmy swoje

modlitwa i praca, w bratniej zgodzie, o resztę zadbam Ja . . .

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » TEGO NIE WOLNO TOLEROWAĆ! (1)

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny