Grupa: Użytkownik
Posty: 2113 #1892154 Od: 2014-5-4
| Z ks. prałatem Józefem Majem, proboszczem parafii św. Katarzyny na warszawskim Służewie w latach 1985-2013, rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler
Od kiedy Ksiądz Prałat posiada wiedzę na temat pochówków więziennych na cmentarzu przy Wałbrzyskiej?
– Od 16 stycznia 1986 roku. Chodziłem tego dnia po kolędzie. Gdy przyszedłem do mieszkania pana Franciszka Skoneckiego, ten wyprosił żonę i po upewnieniu się, z kim rozmawia, powiedział mi o tym cmentarzu. Nie wiedziałem, co zrobić z tą informacją. Następnego dnia natychmiast skontaktowałem się z Wiesławem Chrzanowskim i powiedziałem mu o sytuacji. „Niech ksiądz wszystko dokładnie spisze, bo ja pamiętam, jak więźniowie straszyli się wzajemnie, mówiąc: ’Uważaj, bo cię wywiozą na Służew’”, poradził mi. Tak też uczyniłem.
Później zawiązał Ksiądz Społeczno-Kościelny Komitet Uczczenia Ofiar Terroru Władzy z lat 1944-1956?
– Tak. Państwo nie chciało zarejestrować naszego komitetu i wówczas mecenas Andrzej Grabiński i późniejszy premier, mecenas Jan Olszewski, wybrali się do księdza Prymasa Józefa Glempa, który powołał Społeczno-Kościelny Komitet Uczczenia Ofiar Terroru Władzy z lat 1944-1956. Ale ta wiedza, którą mieliśmy od jednego człowieka, nie była wystarczająca do działań formalnych. Z pomocą przyszła nam wtedy bez wątpienia Boża Opatrzność. Zacząłem robić w tym czasie remont drewutni, która stała na folwarku plebańskim, bo potrzebowałem pomieszczenia na pralnię. Poprosiłem grabarzy, żeby uprzątnęli z niej ogromną stertę drewna. Pod koniec dnia przyszli do mnie robotnicy, mówiąc, że znaleźli jakieś pudło z papierami, i zapytali, czy mają je spalić. „Broń Boże”, powiedziałem im i poszedłem zobaczyć, co to za pudło. Było z porządnej grubej tektury, ktoś więc celowo chciał zabezpieczyć te dokumenty przed zniszczeniem. Poprosiłem, żeby zaniesiono je do sali katechetycznej, by trochę przeschły, bo pod drzewem była wilgoć. Zacząłem te maszynopisy i rękopisy przeglądać. Była tam m.in. korespondencja z 1947 r. księdza proboszcza Adama Wyrębowskiego, mojego poprzednika, z Alojzym Grabickim, naczelnikiem więzienia na Mokotowie, i z panią prokurator Bakałow. Mało kto dziś pamięta, że prokuratorem dla Warszawy w tamtym okresie była Rosjanka, oficer armii sowieckiej.
Czego dotyczyła ta dokumentacja?
– Ksiądz Wyrębowski przede wszystkim bardzo jasno określił czas, kiedy na cmentarzu przy Wałbrzyskiej zaczęto pochówki. To był lipiec 1945 roku. Kiedy je skończono, tego dokładnie nie wiem, bo tu są różne informacje. Dowiedziałem się, że pogrzebano tu do dwóch tysięcy ludzi. Czaszka, którą teraz znaleziono w jednej z jam grobowych, powinna być symbolem tego wszystkiego, co się wtedy tutaj działo. Jest ona zmasakrowana, rozbity nos, wybite zęby, żuchwa zdruzgotana. To symbol tortur, przez jakie ci ludzie przechodzili. To bardzo ważne, co pan profesor Krzysztof Szwagrzyk tutaj robi, bo kiedy zawiązaliśmy nasz Komitet i rozpoczęliśmy pracę, wyśmiewano nas i nazywano konfabulantami. Twierdzono, że opowiadamy o pochówkach więziennych w tym miejscu z powodu naszego zapiekłego antykomunizmu. Gdy w 1991 roku powiedziałem otwarcie o grobach zbiorowych na Wałbrzyskiej, publicznie nas wyśmiano.
Komu Ksiądz o tym mówił?
– Dziennikarzom. Nie było zainteresowania ekshumacjami, a raczej rozbudzana była świadomie publiczna niechęć. Tylko zwykli ludzie odnosili się w większości bardzo życzliwie do prac naszego Komitetu. Gdy zaczął on funkcjonować, zgłaszały się do mnie rodziny ofiar, które mogły spoczywać na Wałbrzyskiej.
Dużo było takich osób?
– Jest 16 grubych teczek, które zgromadziłem przez te lata. Obecnie te dokumenty zabezpieczane są przed erozją i skanowane na płytki. To spory materiał dokumentacyjny. Jaki los tego będzie, nie wiem. Ale wydaje mi się, że przynajmniej wybór dokumentów powinien zostać opublikowany. Wcześniej powstała książka Zbigniewa Taranienki „Nasze Termopile”, w której jest zawarta część tych materiałów. Warto wspomnieć o dwóch osobach, które zdały mi relacje. Pierwszą była pani majorowa Sałacińska. Złotymi dolarami przepłaciła strażników na cmentarzu, którzy wskazali jej miejsce pochówku męża. Nocą 1948 roku dokonała jego ekshumacji ze zbiorowego grobu. Później była jedną z tych osób, które potwierdzały fakt istnienia tutaj zbiorowych mogił. Jej oświadczenie jest w tych teczkach. Drugą osobą był ksiądz infułat Franciszek Mączyński, którego pisemna relacja również jest zachowana. Był on przed wojną sekretarzem biskupa włocławskiego, którego bratanica Helena Trzcińska, będąca w strukturach wywiadu WiN, została aresztowana przez UB i osadzona na Rakowieckiej.
Co ksiądz infułat Mączyński zeznał na temat bratanicy?
– Chciał uwolnić Trzcińską z więzienia. Pomógł mu w tym osobiście Ojciec Święty Pius XII, wielki i święty Papież, który sprawował swój pontyfikat w straszliwym czasie. Ojciec Święty skontaktował księdza infułata Mączyńskiego z królewską rodziną di Savoia, która panowała we Włoszech. Mieszkali oni już wtedy w Szwajcarii. Przez tę rodzinę ksiądz infułat nawiązał kontakt z władzami w Moskwie, a później w Warszawie i uzyskał formalną zgodę na zabranie Halszki Trzcińskiej z więzienia i wywiezienie jej z Polski. Zachowali się podle, bo na trzy dni przed przyjazdem księdza infułata Mączyńskiego zabili ją w straszny sposób na Rakowieckiej. Rozbierali Trzcińską do naga i wkładali do koryta z wodą, do którego wpuszczali wygłodniałe szczury wodne, a te ją żywcem jadły. Tak zabili tę mężną kobietę. Ksiądz infułat był później na cmentarzu na Wałbrzyskiej, gdzie za dnia dokonał oficjalnej jej ekshumacji. Ciało Trzcińskiej przeniesiono do grobu, który istnieje do dziś na tym cmentarzu.
Byli mieszkańcy Służewa twierdzą, że widzieli, jak zwożono na Wałbrzyską ciała więźniów na furmankach.
– Tak było, bo tutaj na skutek wyburzeń w czasie Powstania Warszawskiego były duże obszary niezamieszkałe. W związku z tym oni w sposób dyskretny mogli wozić te ciała, był też koń na stanie i furmanka. Co ciekawe, dziś w odkrywanych grobach archeolodzy nie znajdują prawie żadnych śladów materialnych, te ciała były wrzucane nagie. Wykopaliska potwierdzają to, co kiedyś powiedział mi jeden nieszczęsny człowiek, który pracował w UB. Półtora roku przed śmiercią przyszedł do mnie z płaczem, to był jeden z trudniejszych momentów w mojej pracy duszpasterskiej na Służewie. Był majstrem budowlanym zatrudnionym przez UB „do robót ścisłych”, czyli tajnych i specjalnego znaczenia. Był dwa razy na cmentarzu, gdy wrzucano ciała do dołów. Widział, że były nagie i miały przywiązane na sznurku do dużego palca u nogi kartki z wypisanym numerem. Brak elementów ubrań przy ekshumowanych obecnie potwierdza pośrednio tę tezę.
Dziękuję za rozmowę.
Piotr Czartoryski-Sziler
Nasz Dziennik
Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik
TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ FILMY » DARMOWA REJESTRACJA
|