Grupa: Użytkownik
Posty: 2113 #1893682 Od: 2014-5-4
| Zdając sobie sprawę, że autorka nie jest w gajówce osobą lubianą, co można zrozumieć, publikuję jej artykuł, bo sam podobnego niestety nie napisałem. Admin
W dość absurdalnym porywie samodoskonalenia zapisałam się na wakacyjny kurs rosyjskiego, organizowany przez Uniwersytet Warszawski. Przemiła młoda osoba, prowadząca zajęcia, zaczęła od kilku uwag praktycznych. Wyznała nam między innymi, że dobrze byłoby oglądać rosyjską telewizję – cóż, kiedy od czasu aneksji Krymu w kanale Rossija 1 „panuje tak skoncentrowana propaganda, że oglądanie go jest szkodliwe”.
Ależ to zupełnie inaczej, niż w polskich mediach. Kolegom i koleżankom można zarzucić wszystko, z wyjątkiem koncentracji na propagandzie, którą uprawiają.
Chociażby wczoraj depesza papowska donosząca, iż Rosja znów koncentruje wojska na granicy z Ukrainą, kończyła się cytatem z wypowiedzi rzecznika Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Andrija Łysenko: „W regionach, gdzie trwa operacja przeciwko prorosyjskim separatystom, rebelianci systematycznie ostrzeliwują rosyjskie terytorium, co Rosjanie starają się przedstawić jako działania ukraińskich wojsk”.
Czy tylko ja widzę, że coś jest nie tak z tym komunikatem?
Dlaczego „prorosyjscy separatyści” mieliby „ostrzeliwać rosyjskie terytorium” i do tego jeszcze „systematycznie” – co sugeruje działanie konsekwentne i planowe, a zatem nie wypadek przy pracy, przez Amerykanów określamy uroczym idiomem „friendly fire”, czyli „przyjazny ogień”.
I, jeśli prawdą są twierdzenia oficjeli tyleż ukraińskich, co natowskich – jak choćby naczelnego dowódcy sił Paktu w Europie, gen. Philipa Breedlove’a, który oświadczył ostatnio, że „rosyjskie wojska na granicy ukraińskiej uczestniczą w przekazywaniu separatystom ciężkiego sprzętu wojskowego, uzbrojenia i żołnierzy” – to czemu rosyjscy żołnierze, obsługujący rosyjski ciężki sprzęt pozwalają na to, żeby ostrzeliwano z niego Rosję?
Czy też może prezydent Putin wysyła rosyjskich żołnierzy na wschodnią Ukrainę właśnie po to, żeby strzelali do rosyjskich żołnierzy w Rosji, aby potem „starać się przedstawić to jako działania ukraińskich wojsk” – ale jeśli dowództwo NATO tak rzeczywiście myśli, to może powiedziałoby to wprost, bo to podnosi paranoję polityczną na zupełnie nowy poziom.
Póki co, jedynym, który zgłasza taką tezę otwartym tekstem jest Dmytry Tymczuk, podający za „eksperta” cokolwiek oszołomiony ukraiński blogger, który już miesiąc temu ogłosił światu, iż na Ukrainie mamy do czynienia z „pełnowymiarową rosyjską agresją militarną”.
Natowskie czynniki oficjalne, zapewne w obawie przed śmiesznością, oficjalnie nie stwierdzają, że Putin ostrzeliwuje sam siebie, ograniczając się do bardzo mętnych aluzji. Polskim mediom nie przeszkadza to w bezmyślnym powtarzaniu absurdalnych ukraińskich zarzutów.
Tymczasem najgłupsza nawet propaganda przynosi owoce – a w tym przypadku jest nim doskonały relatywizm moralny polskich przyjaciół „Nowej Ukrainy”. Jak pamiętamy, ogień rewolucji rozgorzał na dobre, kiedy Berkut, na polecenie urzędującego i posiadającego mandat demokratyczny prezydenta, brutalnie pobił pikietujących Majdan Niezależności studentów. Potem cała Europa i pół Ameryki stanęło w słusznym oburzeniu z powodu setki ofiar snajperów na Majdanie (choć do dziś nie wiadomo, kto strzelał).
Tymczasem kiedy na początku lipca Zorian Szkyriak, doradca szefa ukraińskiego MSW, ogłosił z dumą na Facebooku, że w ciągu doby po przerwaniu zawieszenia broni siły ukraińskie „zlikwidowały ponad tysiąc terrorystów” – nikt nie wydawał się zaniepokojony.
Oczywiście może to mieć jakiś związek z faktem, iż mało kto traktuje poważnie buńczuczne enuncjacje ukraińskich elit – ale mimo tego, europejscy politycy i komentatorzy powinni odpowiedzieć sobie na kilka pytań.
Na przykład: czy wolno strzelać do buntowników, występujących siłą przeciw władzy? Czy fakt, iż władza została wybrana w drodze demokratycznych wyborów ma w tej kwestii jakieś znaczenie? Czy sytuacja, w której buntownicy ci zajęli budynki administracji publicznej uzasadnia użycie broni, czy też nie? Czy lepsza jest władza, która chwali się (prawdziwie lub nie) zlikwidowaniem tysiąca przeciwników – czy taka, która wypiera się (prawdziwie lub nie) zlikwidowania setki?
Byłoby dobrze ustalić jakieś „europejskie standardy” w tej kwestii.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, publicystka polska, Warszawa http://polish.ruvr.ru |