Grupa: Użytkownik
Posty: 2113 #1953009 Od: 2014-5-4
| Często, kiedy rozmawiamy o polityce, jest to polityka „wielka”, ot, jakieś „Chińczyki” co „to trzymają się mocno”; ot, jakieś próbki odpowiedzi na pytania o wojnę światową; dywagujemy więc o problemach, o których mamy mętne pojęcie, gubimy się myślą po szerokich horyzontach.
Tymczasem pod nosem dzieje się polityka mała, konkretna, lokalna i o zgrozo bardzo ważna, bo na co dzień wpływająca na nasze całkiem przyziemne sprawy – podatki, wygląd miasta, dziwaczne programy socjalne… To tutaj, od tej polityki, zależy, jak żyjemy i czy jest nam mniej więcej dobrze. Jeśli odpuszczamy tę politykę, znaczy to po prostu, że jesteśmy głupi i nie dbamy o rodzinę i dzieci.
O ile też na sprawy konfliktu na Ukrainie czy Bliskim Wschodzie nasz wpływ jest nanoskopijny, no to tu, „na dole”, możemy nieco więcej niż tylko gmerać palcem w bucie. Oczywiście, jak wszędzie, demokracja jest fasadą przykrywającą nurty partykularnych interesów również i na niskim szczeblu, naszymi miastami rządzą deweloperzy (zazwyczaj włoscy), finansujący ich ludzie od zbierania kapitału (zazwyczaj ci co zawsze) i różne grupy zdolne zmobilizować swój elektorat do głosowania blokiem i wyrwać coś dla siebie z tortu.
27 października pójdziemy głosować w wyborach municypalnych. Będziemy wybierać nie tylko radnych, ale kuratorów w radach oświatowych. Znów jako społeczność etniczna jesteśmy mało widoczni.
Antoni Kantor startuje na radnego w okręgu 4 Mississaugi, przyznająca się do polskiego pochodzenia Bonnie Crombie ma duże szanse w wyścigu na burmistrza. Ktoś jeszcze?
Dlaczego powinniśmy się tym interesować? No bo tu się rozchodzą nasze ciężko zarobione pieniądze! O ich wydawaniu decyduje wąska grupa, czasem szastając na lewo i prawo w imię księżycowych ideałów.
Przykład o oczko wyżej, z prowincyjnego podwórka – głosując na liberałów w minionych latach, załatwialiśmy sobie w Ontario najdroższą energię elektryczną w Ameryce Północnej. To przez przeżarte lewacką ekoideologią fantasmagorie administracji Daltona McGuinty’ego mamy w prowincji pokaźny program budowy wiatraków, dofinansowywany przez podatnika. To nie są miliony dolarów; to są miliardy, które na przestrzeni lat przekładają się dla przeciętnego gospodarstwa domowego na sumy kilkudziesięciotysięczne! Na domiar złego, drogi prąd odstrasza od Ontario produkcję przemysłową! Tak więc i my, i nasze dzieci, i nasze wnuki ponosimy i ponosić będziemy konsekwencje eko-socjalistycznych utopii zaszczepionych w niedokształconych głowach naszej – pożal się Boże – klasy politycznej.
Dlaczego? Bo wtedy gdy trzeba było głosować, siedzieliśmy w domu; dlatego że nie interesujemy się tym, co się wokół nas dzieje.
Tu w mieście piętrzą się problemy, Mississauga rośnie w szalonym tempie. Znów mamy do czynienia z ideologiczną koncepcją „urbanizacji”, czyli tworzenia „przestrzeni miejskich”, gdzie będziemy mogli się poruszać bez samochodu.
Wszystko bardzo dobrze, gdyby odbywało się to dobrowolnie, jednak najwyraźniej duch bolszewii i besserwiserstwa obecny jest na wszystkich poziomach rządzenia. Nasi miejscy planiści mają zamiar wymusić na mieszkańcach centrum Mississaugi brak samochodu, nie budując parkingów.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, projektując condominium, zakładano dwa miejsca parkingowe na mieszkanie, niedawno zrealizowane projekty zakładały 1,6 miejsca parkingowego i w rezultacie na przykład obok wieżowców przy Webb Dr. wiele aut parkuje na pobliskich trawnikach. To jednak jeszcze nic.
W planowanych projektach „wysokiego zagęszczenia” zakłada się 0,6 samochodu na mieszkanie…
Pomysł tego rodzaju urbanizacji być może ma ręce i nogi na Manhattanie czy w centrum Toronto, gdzie ludzie mieszkający w blokach pracują w wieżowcach zaraz obok, jednak Mississauga jest nadal sypialnią i z jej centrum codziennie rano tysiące ludzi wyjeżdża. Bez samochodu ani rusz. No ale dla radnych-lewaków jest to bez znaczenia, oni pracują w ratuszu, gdzie mogą spokojnie dojechać na rowerze. Dlatego zmniejszyli przepustowość Burnhamthorpe, zwężając ulicę o jeden pas, bo mierzi ich ten strumień samochodów, jaki rano przeciska się na wschód, by po południu wracać w drugą stronę.
Czego nie ruszyć, mamy do czynienia: a. z marnotrawstwem publicznych pieniędzy, b. księżycowymi programami, z których zwykły obywatel nie odnosi żadnej korzyści, a które tworzą ssące publiczną kasę grupy i podgrupki. Ci ludzie idą potem nabożnie do wyborów niczym religijny katolik na Mszę św. Bo od wyborów zależy zawartość ich miski. Nasza reszta jest wciąż w przeważającej większości. Co z tego, skoro jest bierna i daje się strzyc.
Mamy jeszcze trochę czasu, weźmy dzieci, idźmy do jednego czy drugiego biura wyborczego, zadajmy kilka pytań, zainteresujmy się! To jest nasze miasto, to są nasze podatki, to jest nasza Kanada!
Andrzej Kumor, Kanada |