Teoria zarazkowa chorób
Teoria zarazkowa chorób jest, rzekomo, największym osiągnięciem medycyny. Może jest, może nie jest – tego nie wie nikt, nikt bowiem nie wie, co to jest ta teoria zarazkowa chorób. Wychodzi na to, że kuriozum, które nie ma treści ani autora, owszem, jest niebywałym osiągnięciem, tylko że nie medycyny, lecz kłamliwej propagandy medycznej, mającej na celu zwiększenie i tak już olbrzymich zysków farmaceutyczno-medycznego kartelu. Teoria zarazkowa chorób jest także dowodem, jak łatwo w narodzie przyjmują się głupoty. Przyjrzyjmy się więc temu, czego nie ma, by przekonać się, jak niedorzeczne jest to, w co każe nam się wierzyć bez możliwości weryfikacji. No bo jak można zweryfikować coś, czego nie ma, nie mówiąc już, że nie sposób to coś obalić.



Zarazek starszy od naszej ery



Zarazek, zwany dawniej bakcylem, nie ma nic wspólnego z postępem w medycynie. Pierwsze pisane źródła mówiące o zarazkowym charakterze chorób zakaźnych pochodzą od Warrona*, który już w roku 36 p.n.e. w poradniku „Na rolnictwo” ostrzegał współczesnych, by nie budowali domostw w pobliżu bagien, ponieważ: „żyje w nich pewien gatunek stworzeń, które są tak małe, że są niewidoczne dla oczu, ale które unoszą się w powietrzu i przedostają się do organizmu przez usta i nos, wywołując choroby.”



* Marcus Terentius Varro (116 p.n.e. - 27 p.n.e.) – uczony i pisarz rzymski. Jest autorem 620 ksiąg, miedzy innymi monumentalnego dzieła Disciplinarum libri IX, które jest pierwszą w świecie encyklopedią.



Miazmatyczna teoria chorób



Średniowieczny Kościół ukazywał ludowi chorobę jako karę boską za grzechy. Medycy nie zamierzali dobrowolnie zrzec się władzy nad chorobą, oddając ją we władanie Kościoła, toteż rozbudowali nieco zalecenia Warrona i tak powstała konkurencyjna dla Kościoła teoria chorób – miazmatyczna.



Według tej teorii miazmaty, czyli niewidzialne zalążki choroby, biorą się nie tylko z wyziewów wnętrzności ziemi, jak nazywano opary bagienne, ale także z ludzkich i zwierzęcych odchodów oraz rozkładających się zwłok, a następnie wnikają do ciała wywołując chorobę.



Miazmatyczna teoria chorób nie rozwiązywała nader istotnej kwestii – dlaczego miazmaty tylko u niektórych wywołują chorobę, u pozostałych zaś jej nie wywołują. Wówczas powstał mit, że wnikaniu miazmatów do ciała sprzyja mycie pozbawiające ludzi warstwy ochronnej, czyli brudu oblepiającego skórę, utrudniającego miazmatom wniknięcie do ciała. W średniowieczu ludzie panicznie bali się chorób, które bardzo łatwo osiągały rozmiary epidemii zbierających śmiertelne żniwo, więc byli w stanie uwierzyć w każdą głupotę (głupoty w narodzie przyjmują się najłatwiej), byleby tylko uchronić siebie i najbliższych przed chorobą, więc po prostu przestali się myć, w konsekwencji czego w Europie zapanował totalny bród i smród. Nikt się nie mył, gdyż nikt nie chciał sprowadzać na siebie chorób. Władcy i dworzanie, jeśli z jakiegoś powodu chcieli się wykąpać, bo na przykład swędziało ich ciało, pytali o zgodę lekarzy, ci zaś takiej zgody udzielali nie częściej niż raz w roku. Za ich przykładem poszedł lud i taki stan rzeczy trwał od początku XVI do końca XVIII wieku, czyli obejmował całe oświecenie, zwane wiekiem rozumu.



Dzisiaj komuś może się wydawać, że to są plotki wymyślone przez przeciwników medycyny, bo coś takiego nie mogło mieć miejsca. Bynajmniej. Ówczesna medycyna była tak owładnięta miazmatyczną teorią chorób, że całe jej działanie skupiało się na ewakuacji miazmatów z ciała chorego. Opracowano aż sześć metod usuwania z chorego ciała miazmatów – upuszczanie krwi, środki napotne, wymiotne, moczopędne i przeczyszczające, oraz enemy*. Sztuka lekarska polegała na doborze metod usuwania miazmatów. Lekarz miał duże pole do popisu, ponieważ mógł zalecić na przykład dwie enemy, cztery razy poty i trzy razy upuszczenie krwi, albo każdą dowolną kombinację tych sześciu metod. Pogorszenie stanu zdrowia miało świadczyć, że miazmaty opuszczają ciało chorego.



* Enema – lewatywa. W średniowiecznej Europie lewatywy miały kształt tuby z tłokiem; przypominały dzisiejsze strzykawki, tylko że były znacznie większe.



Średniowieczna wiedza o zarazkach



W roku 1546 Fracastoro* opublikował De contagione et contagiosis morbis (O zarazach i chorobach zakaźnych). W dziele tym stwierdza, że każda choroba zakaźna wywołana jest przez inny rodzaj drobnoustrojów zakaźnych, wówczas zwanych bakcylami. Każdy rodzaj bakcyli może rozmnażać się w odpowiadającym mu organie ciała. Owe bakcyle mogą przenosić się z jednej osoby na drugą na trzy zasadnicze sposoby:

przez bezpośredni kontakt,
przez (jak to ujął Fracastoro) przewoźniki – wspólne naczynia, ręczniki, ubrania, bieliznę,
w powietrzu.



Nie można zatem twierdzić, że średniowieczna medycyna nic nie wiedziała o zarazkach ani ich chorobotwórczym charakterze. Rzecz w tym, że wiedza ta była niepraktyczna ze względów pragmatycznych. Nie było wówczas szczepionek ani antybiotyków, toteż jedynym sposobem uniknięcia chorób infekcyjnych, roznoszonych przez zarazki, była profilaktyka, czyli higiena osobista, warunki sanitarne w domostwach oraz, a właściwie nade wszystko, żeby chory nie przymierał głodem, co w tamtych czasach nie należało do rzadkości. Czyli że musieliby im powiedzieć, iż zamiast oddać ostatni grosz na lekarza i lekarstwa, niechaj kupią choremu jakieś jadło. Tego żaden lekarz nie powie, tak samo jak żaden lekarz nie powie, że nie wie, co dolega pacjentowi. Tak więc lekarze upuszczali chorym krew, aptekarze sprzedawali im proszki, i interes się kręcił.



Co innego teraz, gdy medycyna dysponuje bronią przeciwko zarazkom – szczepionkami i antybiotykami. Broń tę trzeba umiejętnie sprzedać, ale potrzebny jest jakiś pretekst, jakaś teoria zarazkowa chorób. To nic, że takiej teorii nie ma i nigdy nie było, a więc, siłą rzeczy, nie ma także autora. Dla farmaceutyczno-medycznej propagandy to żaden problem. Wystarczy, że jest podejrzany.



* Girolamo Fracastoro (1478 - 1553) – włoski lekarz, poeta, astronom i geolog. Podczas studiów na uniwersytecie medycznym w Padwie przyjaźnił się z astronomem i lekarzem Mikołajem Kopernikiem. Jednym z jego licznych zainteresowań były badania dotyczące chorób zakaźnych.



Rzecznik zarazka?Ludwik Pasteur



Pierwszy na liście podejrzanych o autorstwo teorii zarazkowej chorób jest Pasteur*, zapewne dlatego, że już nie żyje, a więc nie może się bronić. W rzeczywistości Pasteur nigdy nie był zwolennikiem utopijnej teorii zabicia wszystkich zarazków w celu wyeliminowania wszystkich chorób. Przydomek „rzecznik zarazka” przylgnął do niego z zupełnie innego powodu. Otóż Pasteur przeprowadził zakrojoną na szeroką skalę kampanię edukującą lekarzy, że powinni myć ręce. Jeździł od kliniki do kliniki, od szpitala do szpitala, i perswadował lekarzom, że nie myjąc rąk, nawet gdy są czyste, przenoszą zarazki z jednego pacjenta na drugiego. Pasteur wiedząc, że ma rację, był nieustępliwy, więc lekarze złośliwie nazywali go rzecznikiem zarazka.



* Ludwik (fr. Louis) Pasteur (1822 - 1895) – francuski naukowiec, chemik, wynalazca pasteryzacji i szczepionki przeciw wściekliźnie.



Brudne ręce lekarzy a śmiertelność pacjentów



Zależność między brudnymi rękoma lekarzy a wzrostem zachorowań odkrył kilkanaście lat wcześniej Semmelweis*, który będąc asystentem wiedeńskiej kliniki położniczej zauważył pewną regularność między wzrostem występowania posocznicy połogowej (będącej wówczas przyczyną wysokiej umieralności rodzących kobiet) a zajęciami w prosektorium, gdzie lekarze położnicy dokonywali sekcji zwłok kobiet zmarłych z powodu posocznicy połogowej.



W roku 1847 Semmelweis zainteresował swoim odkryciem przełożonych, którzy nakazali lekarzom położnikom mycie rąk przed odebraniem każdego porodu. W rezultacie tego zabiegu umieralność spadła z 12% do 2%. Ale tutaj pojawił się pewien problem. Otóż oficjalne przyznanie Semmelweisowi racji było jednoznaczne z oficjalnym przyznaniem się lekarzy do odpowiedzialności za śmierć oddanych pod ich opiekę położnic, co mogło wywołać lawinę roszczeń odszkodowawczych, grożących bankructwem kliniki. Dlatego sprawę wyciszono, a Semmelweisowi nakazano milczenie.



Jednak Semmelweis nie milczał i na wszelkie sposoby starał się nagłośnić przyczynę zatrważająco wysokiej śmiertelności położnic. W odwecie został zwolniony z pracy w klinice, a środowisko medyczne postarało się, by nie znalazł pracy w Wiedniu. Nie mając wyjścia, Semmelweis powrócił do rodzinnego Pesztu**, gdzie po wielu trudach udało mu się znaleźć pracę na oddziale położniczym niewielkiego szpitala.



Przed odebraniem porodu Semmelweis dokładnie mył ręce, co przyniosło wymierne efekty, gdyż w pierwszych pięciu latach takiej praktyki spośród 993 odebranych porodów tylko 8, czyli 0,85% jego pacjentek zmarło z powodu posocznicy połogowej.



Semmelweisowi nie dawało spokoju, że tyle kobiet umiera z winy lekarzy, więc rozsyłał listy otwarte do czołowych europejskich położników, w których przedstawiał swoje racje, poparte licznymi danymi statystycznymi, opartymi na obserwacji własnej. Ponieważ rzeczowe argumenty nie wzbudziły odzewu, Semmelweis zaczyna pisać listy o charakterze oskarżycielskim, w których bez ogródek nazywa adresatów nieodpowiedzialnymi mordercami. Z roku na rok narasta frustracja Semmelweisa, aż w końcu przeżywa załamanie nerwowe.



W roku 1865, wyczerpany walką i poczuciem własnej niemocy, Semmelweis zaczyna przejawiać oznaki choroby psychicznej. Żona i przyjaciele decydują się umieścić go w szpitalu psychiatrycznym w pobliżu Wiednia, gdzie wskutek pobicia przez szpitalnych strażników doznaje głębokich ran, wymagających interwencji chirurgicznej. Nie wiadomo, czy chirurg przed zabiegiem umył ręce, czy nie, w każdym razie po zabiegu Semmelweis zapadł na posocznicę, na którą po czternastu dniach zmarł, przeżywszy zaledwie 47 lat. Taka ironia losu. Wraz ze śmiercią Semmelweisa sprawa brudnych rąk lekarzy wcale nie ucichła, bowiem jeszcze za jego życia podobne działania podjął Pasteur.



* Ignaz Philipp Semmelweis (1818 - 1865) – węgierski lekarz położnik.

** Peszt – obecnie Budapeszt (po połączeniu w 1873 roku z Budą).



O tym, jak Pasteur uczył lekarzy myć ręce



Pasteur cieszył się wielką sławą ze względu na olbrzymi wkład w rozwój gospodarczy Francji. Tylko tej rangi autorytet mógł wyperswadować lekarzom, że higiena ma wielkie znaczenie w rozprzestrzenianiu chorób zakaźnych, zaś mycie rąk, zwłaszcza w przypadku lekarzy, ma dla higieny znaczenie zasadnicze. Z drugiej strony, Pasteur sporo ryzykował, wdając się w spór ze środowiskiem lekarskim, ponieważ porażka naraziłaby na szwank jego dobre imię, a więc ów autorytet, który był głównym orężem w tej walce, wygranie której nie było takie łatwe, o czym niebawem miał się przekonać.



Po pierwszych prelekcjach Pasteura zmierzających do wyjaśnienia roli zarazków w rozprzestrzenianiu chorób zakaźnych, cała europejska elita naukowa przeszła do obozu medyków. Oprócz najbliższych współpracowników, przy Pasteurze nie pozostał nikt. Na czele opozycji stanął równie sławny co Pasteur, niemiecki naukowiec – Justus von Liebig*.



Spór naukowców dotyczył lansowanej przez Liebiga teorii chemicznej fermentacji, według której to nie bakterie wywołują choroby, lecz chemiczny rozkład substancji biologicznej, na gruncie którego samorodnie powstają bakterie. A skoro tak, to unikanie zakażenia dzięki myciu rąk nie uchroni przed nieuniknioną chorobą.



* Justus von Liebig (1803 - 1873) – niemiecki chemik, nazywany „ojcem nawozu”, ponieważ udowodnił teorię o mineralnym odżywianiu roślin, co stanowiło podstawę rozwoju nowoczesnej chemii rolnej, opartej na nawozach sztucznych. Do historii Liebig przeszedł jako prekursor badań nad wpływem środowiska na organizmy. W 1841 roku Liebig sformułował prawo minimum mówiące, że czynnik, którego jest najmniej, działa ograniczająco na wzrost rośliny.



Samorództwo



Autorem teorii samorództwa, zwanego abiogenezą, jest grecki filozof – Arystoteles (384 p.n.e. - 322 p.n.e.). Według tej teorii, niektóre organizmy żywe miały powstawać spontanicznie z materii nieożywionej – myszy z brudnego siana, szczury ze starych szmat, mszyce z opadającej na rośliny rosy, pchły z butwiejącej słomy, wszy z brudu, żaby z błota, węgorze z ciał topielców, robaki z gnijącego mięsa, muchy z gnoju, chrząszcze z wilgotnej gleby, itd.



Arystotelesowską teorię samorództwa obalił Redi* w roku 1668 prostym doświadczeniem, w którym kawałki mięsa umieścił w sześciu słoikach. Trzy z nich zakrył gęstą gazą, by nie miały do nich dostępu muchy, pozostałe trzy pozostawił odkryte. Po kilku dniach w otwartych słoikach pojawiły się robaki, natomiast w słoikach zakrytych gazą robaki nie pojawiły się. Dalsza obserwacja robaków wylęgłych w otwartych słoikach wykazała, że przemieniają się one w pozornie martwe poczwarki, z których po jakimś czasie wylęgają się muchy.



Doświadczenie Rediego obaliło teorię samorództwa, ale nie na długo, bowiem już w roku 1686 powróciła ona znowu, w związku z odkryciem przez Leeuwenhoeka** bakterii. Ówczesne mikroskopy powiększały maksymalnie 270 razy, więc pozwalały dostrzec drobnoustroje, ale nie pozwalały odkryć ich sposobu rozmnażania się przez podział komórkowy. Tej możliwości nikt nawet nie brał pod uwagę, toteż teoria samorództwa była jedynym logicznym wytłumaczeniem nagłego pojawienia się na pożywce bakterii, a następnie gwałtownego ich rozwoju.



Teorię samorództwa bakterii, a zarazem innych drobnoustrojów, obalił w roku 1775 Spallanzani*** przeprowadzając doświadczenie polegające na wyjałowieniu pożywki poprzez wygotowanie jej w kolbie****. Po zatkaniu kolby korkiem na pożywce nie obserwuje się śladów obecności bakterii, ale po odetkaniu kolby, niejako samoistnie, na pożywce pojawia się obfity wzrost bakterii.



Doświadczenie Spallanzaniego obaliło teorię samorództwa, ale pozostało istotne pytanie – skąd się biorą te ilości bakterii, które niejako znikąd pojawiają na pożywce po odetkaniu kolby?



* Francesco Redi (1626 - 1697) – włoski lekarz, przyrodnik i poeta.

** Antonie van Leeuwenhoek (1632 - 1723) – holenderski przemysłowiec i przyrodnik. Początkowo handlował suknem, ale później zajął się produkcją mikroskopów ze szkieł powiększających, używanych do badania jakości sukna.

*** Lazzaro Spallanzani (1729 -1799) – włoski ksiądz, biolog i fizjolog.

**** Kolba – podstawowe naczynie laboratoryjne służące do przechowywania odczynników, a także prowadzenia reakcji chemicznych oraz wielu innych procesów prowadzonych z materiałami ciekłymi.



Od virusa do wirusów



Opisując teorię zarazkową chorób, a właściwie jej brak, nie sposób nie wspomnieć o wirusach. Pierwszy na trop wirusa wpadł w roku 1880 Mayer* podczas badań nad chorobą niszczącą holenderskie plantacje tytoniu, zwaną mozaiką tytoniową**. Mayer próbował ustalić zarazek wywołujący tę chorobę, jednak w soku wyciśniętym z fragmentu liścia zakażonego mozaiką żadnego czynnika zakaźnego nie odnalazł; ani bakterii, ani grzybów, ani pleśni, ani innych znanych wówczas drobnoustrojów tam po prostu nie było.



W roku 1889 Beijerick*** odkrył pewną zadziwiającą cechę soku wyciśniętego z fragmentu liścia zakażonego mozaiką tytoniową. Otóż po spryskaniu nim tytoniu niektóre liście chorują na mozaikę tytoniową, zaś inne nie. Dalsze obserwacje wykazały, że podatne na zakażenie są liście, na powierzchni których istnieją uszkodzenia spowodowane ocieraniem się ich o siebie, wywołanym podmuchami wiatru. Rozwiązanie okazało się proste – wystarczyło plantację tytoniu podzielić na małe poletka, odgrodzone od siebie chroniącymi przed wiatrem szklanymi parawanami.



Po opanowaniu choroby mozaikowej tytoniu Beijerick zajął się badaniami mającymi dać odpowiedź na pytanie: co zakaża liście tytoniu mozaikowatością. Okazało się, że sok wyciśnięty z fragmentu liścia zakażonego mozaiką tytoniową, po przepuszczeniu przez najdokładniejsze filtry, nadal zachowuje właściwości zakażające, których nie traci nawet w bardzo dużym rozcieńczeniu. Beijerick brał pod uwagę, że czynnikiem zakaźnym mogą być bakterie tak małe, że nie można ich dostrzec pod mikroskopem optycznym. Gdyby tak było to, mimo że niewidoczne, owe bakterie musiałyby przejawiać jakąś formę aktywności – jakiś ruch, który wywołałby jakieś zmiany w obrazie mikroskopowym. Niczego takiego nie było.



Beijerick doszedł do wniosku, że ma do czynienia z jakąś specyficzną substancją chemiczną – trucizną zachowującą taką samą aktywność, bez względu na jej ilość. Tak też ją nazwał – trucizna, co po łacinie brzmi: virus.



Trzydzieści lat później okazało się, że substancja dotychczas zwana virusem... nie jest virusem, czyli toksyną, gdyż w jej skład wchodzą zakaźne drobiny, które nazwano wirusami. Są one tak małe, że zobaczyć można je było dopiero w roku 1939, po wynalezieniu mikroskopu elektronowego. Pierwszym wirusem, którego ujrzało ludzkie oko, był wirus mozaiki tytoniowej (Nicotina virus), zaś pierwszym człowiekiem, który go zobaczył, był amerykański mikrobiolog – Gustaw Kausche.



* Adolf Eduard Mayer (1843 - 1942) – chemik niemiecki, dyrektor Stacji Badawczej Rolnictwa w Wageningen w Holandii.

** Mozaika tytoniowa (mozaikowatość tytoniu) – choroba wirusowa tytoniu objawiająca się występowaniem na liściach tytoniu charakterystycznych żółtych plam.

*** Martinus Willem Beijerick (1851 - 1931) – holenderski botanik i mikrobiolog, założyciel Akademii Mikrobiologii w Delft w Holandii.


  PRZEJDŹ NA FORUM