Toksyczna symbioza?
Za: http://marucha.wordpress.com/2013/01/24/toksyczna-symbioza/

Symbioza dużych gospodarek narodowych między sobą i z tak zwanymi sieciowymi korporacjami o globalnym zasięgu polega na ukształtowanym wśród tego grona podziale pracy. Spójrzmy na problem na podstawie przykładów z USA, UE i kilka innych państw. Specjalizują się one w technologiach wysoko przetworzonych, poza tym ich siła robocza jest relatywnie bardzo droga.

W związku z tym liczne surowce i najprostsze produkty pochodzą na przykład z Chin. Masowa, tandetna i tania wytwórczość dla społecznych dołów w świecie białego człowieka. Tak podzielone role zapewniają bogatym wewnętrzny pokój społeczny, gdyż najbiedniejsi zaopatrują się w tanią dalekowschodnią odzież, ich tekstylia i urządzenia techniczne niewyszukanej jakości. A ubogich nawet w Stanach Zjednoczonych jest kilkadziesiąt milionów.

Zachód zalewany jest tą konsumpcyjną masą, zaś np. Pekin dolarami, czyli ostatecznie pokolorowanym papierem, który zasadniczo jako skarb nie ma rzeczywistej wartości. W związku z tym Państwo Środka nie chcąc grać roli drugorzędnego rynkowego gracza, próbuje z tej góry makulatury uczynić polityczną broń, skierowaną głównie w stronę Ameryki. Chińczycy przy pomocy nowoczesnych rynkowych narzędzi usiłują na powrót wpompować ten walutowy nadmiar w światowy ekonomiczny krwioobieg. W różnych miejscach świata kupują u biedniejszych ich złoża metali, inwestują w przemysł, uprawiają handel. Swoje dolarowe nadwyżki w zamian za polityczne wpływy kierują do Europy.

Są więc aktywni, nie chcąc przespać tej historycznej chwili, gdy to mają do wygrania los na loterii. Z tego powodu Stany Zjednoczone znalazły się w pewnym potrzasku, prawie że bez dobrego wyjścia. Z jednej strony nie mogą dopuścić do tego, by ich waluta posłużyła ChRL do zbudowania międzykontynentalnego imperium; z drugiej zaś nie mogą grać na zbytnie osłabienie dolara, gdyż straci on status światowej waluty, w zasadzie jak dotąd jedynej o takim zasięgu.

Amerykańska morska potęga opiera się na handlu, a ten na narodowym środku płatniczym. Walka więc o status dolara jest batalią o najżywotniejsze interesy USA. Ale w tak opisanych okolicznościach, czy między Waszyngtonem a Pekinem istnieje wystarczająca kolaboracja, czy może różnice interesów widziane z tej perspektywy są tak znaczne, że jakieś starcie jest nieuniknione? Naturalnie o nie dających się przewidzieć politycznych konsekwencjach dla całego świata.

Istotne jest też to, że w tej chwili – jak się okazuje – system liberalny dobrze służący Anglosasom, zaczyna być skutecznym narzędziem w innych nieoczekiwanych rękach. Wydaje się, że obecna dekada przyniesie nam odpowiedź jaką drogą podąży świat: czy trudnych uzgodnień w kwestii sprzecznych interesów, czy ewentualnie wojny?

Antoni Koniuszewski
http://sol.myslpolska.pl/


  PRZEJDŹ NA FORUM