Jan Paweł II i voodoo
Podczas gdy większość wyznawców voodoo, zarówno ze Wschodu jak i z Zachodu, poszukuje “dobrej” magii (tj., zaklęć dla uzyskania korzystnych skutków takich jak: zdrowie, płodność, dobry urodzaj, zabezpieczenie się przed szkodami, itp.), ciemniejsza strona nigdy nie jest zbyt odległa i w rzeczywistości oba te aspekty w dużym stopniu przeplatają się wzajemnie. Max Beauvoir, czołowy haitański wyznawca kultu, w następujący sposób wyjaśnił związek między houngan (“naczelnym” kapłanem voodoo) i bokor (czarownikiem voodoo): “W pewnym sensie, wszyscy houngan są bokor. Houngan musi znać zło, aby je zwalczać, bokor musi rozumieć dobro, aby je obalić. To wszystko stanowi jedność…” (46). Czary są dopuszczalne, ale tylko jeśli są używane dla celów grupowych. Jak napisał jeden badacz:

“Kulty voodoo na Haiti i macumba w Brazylii formalnie rozróżniają publiczną, religijną magię od prywatnej; ta ostatnia jest potępiona. Rozróżnienie między publiczną i prywatną magią często staje się najzwyklejszym podziałem na «dobrą» i «złą» magię” (47).

Co do korzeni vodun, James Haskins stwierdza:

“Granice między religią a magią były w Afryce niewyraźne, praktyka częstego przenikania jednej w sferę drugiej… Afrykanie wierzyli, że magia i czary mogą bardzo potężnie oddziaływać na ich duchy i bóstwa, nie wspominając, że na siebie nawzajem”.

James Haskins szczegółowo opisuje to zagadnienie, ukazując brak jakiejkolwiek moralnej awersji wobec człowieka ju ju (czyli szamana), a jedynie naprzemienny lęk i ufność w jego magię:

“W zachodnioafrykańskim społeczeństwie stosunek do czarownika był nieco ambiwalentny. W czasach pokoju i pomyślności, mógł zostać zabity albo wypędzony gdyby go zidentyfikowano, ponieważ widziano w nim niszczycielską i zagrażającą strukturom społecznym siłę. W czasach wojny lub w innych groźnych sytuacjach, plemienny czarownik był jedną z sił, od której zależało bezpieczeństwo i zwycięstwo plemienia. W takich okolicznościach zła siła mogła być pożyteczna” [kursywa dodana - JKW]… (48).

Umiejętności wykorzystywane przez czarowników są często używane, do wyrządzania szkód wrogowi na odległość. W następującym fragmencie, ksiądz Driscoll bardzo zręcznie ilustruje te niezwykłe przekonania i złowieszcze metody, które przechodzą w taką wrogość:

“Istnieje w Bantu organizacja o nazwie «Czarnoksięska Spółka», której członkowie organizują o północy w głębi lasu potajemne spotkania, na których knują jak zadać komuś śmierć lub chorobę. Ich świętym ptakiem jest sowa, a sygnałem rozpoznawczym dźwięk naśladowujący jej pohukiwanie. Uważają, że pozostawiają w chatach swe cielesne ciała śpiące i to jedynie ich ciała duchowe uczestniczą w spotkaniu, przenikając przez ściany i przelatując z wielką szybkością nad wierzchołkami drzew. Podczas spotkania nawiązują widzialną, słyszalną i namacalną łączność z duchami. Odbywają uczty, na których zjadane jest «serce» (życie) jakiegoś człowieka, który przez tę utratę «serca» zapada w chorobę i umiera jeżeli «serce» nie zostanie mu zwrócone. Wczesne pianie koguta jest dla nich ostrzeżeniem by się rozejść, ponieważ boją się nadejścia gwiazdy porannej, jako że, gdyby słońce wzeszło nad nimi zanim dotrą do swoich cielesnych ciał, wszystkie ich plany by się nie powiodły i sami by zachorowali. Obawiają się pieprzu kajeńskiego, ponieważ gdyby jego startymi liśćmi lub strąkami zostały natarte ich materialne ciała podczas ich nieobecności, to ich duchy nie mogłyby ponownie do nich wejść i ciała umarłyby albo doznałyby straszliwego rozkładu…” (49).

W każdym kraju, gdzie działają wyznawcy voodoo wiedźmy i czarownicy mają mnóstwo klientów. Na przykład, w napisanej w 1936 roku książce pod tytułem A Popular History of Witchcraft, ks. Montague Summers, słynny brytyjski znawca przedmiotu, zwraca uwagę, że tę samą ciemną stronę vodun i pokrewnych sekt można również znaleźć po tej stronie Atlantyku:

“W magazynie Chamber’s Journal, z 11 stycznia 1902 roku, artykuł zatytułowany «Obeah Today in the West Indies» [Obecne praktyki magiczne Indii Zachodnich] zwraca uwagę na to, że «W wielu krajach praktykuje się zabobonne obrzędy dla zapewnienia sobie pomyślności; ale z reguły nie dotyczy toobeah. U jego podstaw leży kult i zjednanie sobie Złego: jest to z natury nieprzyjazne. Murzyn zwykle idzie do czarownika-obeah aby zaszkodzić swemu bliźniemu, a nie po to by zyskać coś dla siebie; i dlatego prawo traktuje tę materię tak poważnie». Jamajskie ustawodawstwo z 1760 roku zabezpiecza się na wypadek «zdrożnych praktyk Murzynów określanych mianem czarowników i czarownic-obeah utrzymujących, iż rzekomo komunikują się z diabłem i innymi złymi duchami» i postanawia, że «każdy Murzyn bądź inny niewolnik, któryby utrzymywał, iż posiada jakąś nadprzyrodzoną moc, a wykryto by, iż używał jakichkolwiek przedmiotów związanych z praktykami obeah lub czarami po to by zwodzić innych bądź narzucać ich umysłom, po oskarżeniu o taki czyn przed dwoma sędziami i trzema właścicielami ziemskimi poniesie śmierć albo zostanie deportowany». Londyński The Times, z 5 grudnia 1818 roku, przytacza «niedawną ustawę parlamentu (Barbados)», która murzynów albo niewolników rozmyślnie, złośliwie i bezprawnie przypisujących sobie posiadanie jakiejkolwiek magicznej albo nadprzyrodzonej władzy albo czarów, lub używających i stosujących niegodziwą i bezprawną praktykę obeah, karze śmiercią, deportacją, albo inną karą jaką może wymierzyć sąd. Obeah, europejskie czarnoksięstwo, dzisiejszy satanizm w Anglii, są wszystkie jednym i tym samym, z natury złym, złośliwym, niszczycielskim, przeklętym przez Boga, nienawistnym dla ludzi – kultem diabła” (50).

Uzasadnia to utożsamienie vodun i jego pobratymców z innymi typami diabolizmu zwracając uwagę, że rzucanie klątw przez okaleczenie wizerunkuzamierzonej ofiary – takie jak niesławna “lalka voodoo” – nie jest specyficznym dla tego kultu, lecz raczej powszechnym zjawiskiem w kołach okultystycznych:

“Używanie w magicznych celach ulepionych z plastycznego materiału figurek przedstawiających ludzkie postacie sięga zamierzchłej starożytności Egiptu, Asyrii, Babilonii i Indii. Rozpanoszyło się wśród wszystkich ludów, dzikich i cywilizowanych i ma niemal nieskończenie wiele wariantów dotyczących przygotowania i przeprowadzania rytuału” (51).

Ksiądz Summers przekonująco wyjaśnia, że bez względu na różnice istniejące między poszczególnymi kultami, praktykujący tę niegodziwą sztukę są zgodni co do celu:

“Kiedy wiedźma obierze sobie jakąś ofiarę do uśmiercenia, wykonuje z wosku, gliny, marglu, ołowiu, skóry, drzewa lub niemal każdego dowolnie wybranego materiału posążek lub kukiełkę tej osoby, która po przebiciu czarnymi szpilkami, gwoździami, cierniami, albo nawet nacinaniu nożem, bądź sztyletem zostaje spalona albo powoli stopiona w wielkim ognisku. Gdy figurka jest przekłuwana to ofiara odczuwa ból w danej części ciała; gdy jest rozkruszana albo niszczona, tak samo i ona ginie; kiedy się roztapia albo zostaje ugodzona w serce, to ofiara umiera. Tak wygląda teoria i praktyka tej «współczulnej» albo «homeopatycznej» magii, jak czasami się o niej mówi.

Tak przygotowana dla celów magii podobizna ma wiele nazw: figurka, kukiełka, berbeć, lalka, dzidziuś (w przestarzałym sensie «lalki») podobizna, kukła, maumet, simulacrum, wizerunek albo nawet obraz, gdyż malowane płótno, czy portret, może być skutecznie wykorzystane. Jeśli można zdobyć kosmyk włosów, kawałek odzieży, kawałek paznokcia albo coś innego blisko związanego z ofiarą i przymocować do kukiełki to czar uzyskuje jeszcze większą moc i impuls. Czasami używane jest zamiast figurki serce, najczęściej serce zwierzęcia. Przed niewielu laty kilku nowych lokatorów, którzy zamieszkali w domu w hrabstwie Somersetshire odnalazło ukryte w kominie duże czarne atłasowe serce przebite szpilkami. Dowiedzieli się, że dom należał do czarownicy. Wykorzystywane są także inne substytuty. Innym razem w hrabstwie Somersetshire, czarownik napisał imię swojego wroga na kawałku papieru i przytwierdził go czarnymi szpilkami do cebuli, którą włożył do komina. W miarę jak cebula zaczęła wysychać i kurczyć się tak samo zaczęła marnieć ofiara. Cebulę z którą tak postąpiono znaleziono w kominie domku około roku 1880. Niedawno na cmentarzu w Bradford, Yorks, znaleziono cytrynę pełną szpilek. Neapolitańskie czarownice przebijają zardzewiałymi gwoździami lub szpilkami cytrynę, pomarańczę, ziemniaka aby rzucić chorobę albo zabić osobę, która je uraziła. Sycylijska strega w tym samym celu przekłuwa jajko, pomarańczę albo cytrynę”(52).

Z powodu niewłaściwego użytku robionego z rzeczy świętych i często złych intencji, voodoo zostało potępione w 1928 roku przez biskupa Mauritiusu (wyspa na wschód od Madagaskaru) w następujących słowach:

“Składane prośby mają na celu osiągnięcie osobistej korzyści albo wyrządzenie szkody wrogom i mają często erotyczny albo nieprzyzwoity charakter. Świętych imion i wyrażeń używa się w bluźnierczy sposób. Towarzyszą tym praktykom różne ceremonie, w których występuje czaszka, sztylet, kamfora i kwiaty. Wizerunki świętych mają szpilki powbijane w różnych częściach figury; widziałem obraz Najświętszego Serca pokryty takimi szpilkami. Krucyfiks jest też często używany w tych bluźnierczych obrzędach. Na Mauritiusie mówiono o świeżo pogrzebanych żeńskich zwłokach, które odkopano i wykorzystano w okropnym celu. Branie udziału w takich praktykach i jednoczesne udawanie chrześcijanina, jest moim zdaniem, niebezpiecznie bliskie popełnienia niewybaczalnego grzechu” (53).

Tymczasem wyznawcy voodoo mają jeszcze inne sposoby zaszkodzenia swoim wrogom. Haskins przeprowadził wywiad ze sztukmistrzami z południowej części Stanów Zjednoczonych i uzyskał od nich “przepisy” na klątwy mogące zabić, okaleczyć, przyprawić o obłęd, uczynić kaleką albo jeszcze inaczej zaszkodzić wrogowi. Klątwy często brzmią niewinnie jakby działania naturalnego świata były oglądane okiem dziecka, lecz w celu jaki im przyświeca nie ma nic niewinnego. Kilka przykładów wystarczy by poczuć ich złowrogi jad:

“[Śmierć] Zdobądź kosmyk włosów upatrzonej ofiary i umieść go w skorupce jajka. Wrzuć jajko do strumienia i przeklnij tę osobę. W miarę jak jajko płynie z biegiem rzeki zdrowie ofiary zacznie się pogarszać aż w końcu umrze.

[Wewnętrzne węże] Zgromadź do naczynia krew wypływającą z przekłutej tętnicy węża. Dodaj krew do jedzenia albo napoju przeznaczonego dla upatrzonej ofiary a węże urosną w jego wnętrznościach.

[Bóle głowy] Aby wywołać bóle głowy, umieść w woreczku trochę kurzu z cmentarza i ukryj go w poduszce danej osoby.

[Spowodowanie poronienia] Zdobądź jakiś fragment kobiecej bielizny, najlepiej halkę. Zawiąż na nim dziewięć węzłów, przeklinając kobietę przy każdym węźle. Po tej czynności halka powinna w przybliżeniu mieć długość dziecka. Zrób następnie jeszcze trzy supły. Zakop to pod progiem domu kobiety, która poroni jak tylko dziewięciokrotnie przejdzie nad nim. Węzły symbolicznie krępują dziecko.

[Obłąkanie] Zdobądź kawałek włosów upatrzonej ofiary i lekko przypal go nad otwartym płomieniem. Następnie zakop go głęboko w ziemi aby postradała zmysły” (54).

Przytaczanie tych “zaklęć” (Haskins wspomina jeszcze wiele innych) ma uwydatnić, że tego rodzaju czary występują w religii voodoo w takiej samej (o ile nie większej) obfitości jak te, których celem jest zdobycie sławy, zdrowia, pieniędzy, przygody miłosnej, szczęścia albo jakiejś innej korzyści. Chrystusowe napomnienie, “miłujcie nieprzyjaciół waszych” (Mt. 5, 44) to nauka moralna świecąca nieobecnością u wyznawcy voodoo.

Jak bardzo skuteczne są te przekleństwa jeśli chodzi o szkodzenie innym za pomocą magii jest sprawą dyskusyjną (chociaż takiej możliwości nie można odrzucić), lecz nawet na płaszczyźnie naturalnej ich niegodziwość powoduje wielką krzywdę, przynajmniej tym, że podnosi nienawiść i zemstę do rangi religijnej zasady u tych, którzy je rzucają i pogrąża ofiarę (o ile wie o przekleństwie) w najczarniejszej rozpaczy, ze względu na jej mocną wiarę w ich moc.

Prócz tego, że to wszystko jest z pewnością bardzo niepokojące, to trzeba pamiętać, że są to czynności wykonywane przez “zwykłych” wyznawców voodoo, którzy ograniczają się w składaniu ofiar z kóz, gołębic, kurczaków i tym podobnych. Bardziej makabryczna jest świadomość, że to co “Czarnoksięska Spółka” i inni dokonują symbolicznie, to inni praktykujący vodun nie zawahali się uczynić in corpore; a mianowicie, przełamać dwa największe tabu znane cywilizowanemu człowiekowi – ofiarę z ludzi i ludożerstwo.

Dokumentację z dokonywania tych nieludzkich aktów można śledzić od czasów pierwszych europejskich badań Afryki aż do czasów dzisiejszych. Zwyczaj składania wężowym bóstwom ofiar z ludzi był szeroko rozpowszechniony w Afryce Zachodniej, na obszarach dzisiejszego Togo, Beninu, Nigerii, Kongo i Wybrzeża Kości Słoniowej (by przytoczyć kilka z nich), krajów, które znane były jako Niewolnicze Wybrzeże i u wszystkich praktykujących voodoo w obu Amerykach. Członkowie plemienia Aszanti, z którego bałwochwalstwa wywodzi się jamajska wersja vodun – obeah, “czczą węża, którego nazywają Oboni”, relacjonuje Hawley, “[i jak] zapewniają, gdy jest on rozgniewany nie uspokoi go nic prócz ofiary z ludzi” (55). Relacje począwszy od 1815 roku wskazują, że “3500 niewolników zostało poświęconych, aby przebłagać bogów po śmierci królowej Aszanti” (56).

Paul Bobannan i Philip Curtin w książce pod tytułem Africa & Africans opisują rozpaczliwe środki podjęte około sto lat temu przez tubylczych przywódców, którzy stanęli wobec perspektywy poniesienia klęski z ręki obcych najeźdźców. Tak to opisują:

“Benin jest dobrze znany z tego, że w ostatnich latach ilość dokonywanych tam ofiar z ludzi osiągnęła przerażające rozmiary. Ofiary składano tuż przed zdobyciem miasta przez Brytyjczyków – bez mała szaleńczy rozmach z jakim się dokonywały miał na celu odrzucenie wdzierającego się wroga – prawdziwy szał ludzkich ofiar, który jak się wydaje był o wiele gorszy niż wszystkie, jakie go poprzedziły. Pierwsza poważna praca dotycząca tych terenów, pochodząca z 1897 roku, autorstwa R.H. Bacona, nosi tytuł «Benin, Miasto Krwi». Dopiero w późniejszych latach określona została dokładna symbolika tych ofiar; na przełomie wieku w niektórych częściach Europy słowo «Benin» było równoznaczne z deprawacją” (57).

Ta ocena potwierdzona jest przez księdza Alberta Battandiera w jego artykule “Benin” w Katolickiej Encyklopedii (“The Catholic Encyclopedia”), gdzie pisze on: “Wśród pogańskich murzynów, ofiary z ludzi są na porządku dziennym; tubylców cechuje okrucieństwo przejawiające się w potwornych formach” (58). Jeśli są one dzisiaj mniej rozpowszechnione, to świadczy to nie o dobroci “tradycyjnej religii”, lecz o cywilizującym skutku ponad stuletniego okresu przebywania tam katolickich misjonarzy. Ksiądz Summers opowiada następującą makabryczną historię:

“The Daily Express z 20 stycznia 1937 roku donosi, że «Wiara w voodoo, z jego niesamowitymi, straszliwymi obrzędami, wciąż kwitnie w Michigan» i opisuje jak murzyńska kobieta i jej dziecko szukali ochrony policji, gdyż jej mąż, Verlen McQueen, zamierzał poświęcić ich szatanowi w ogromnym słoju wrzątku. Podczas aresztowania, znaleziono go mieszającego w wielkim kotle wody umieszczonym nad buchającymi płomieniami ognia. W 1932 roku czarownik voodoo, Robert Harris, ściął głowę innemu murzynowi na ołtarzu. Harris został zamknięty w przytułku…” (59).

Tak więc opowieść o badaczu czy misjonarzu wrzuconym przez dzikusów do kotła wrzątku ma oparcie w faktach. Prowadzi to z kolei do innego odniesienia z gabinetu okropności wiary w voodoo, równie odrażającej i często dopełniającej praktyki antropofagii – ludożerstwa. Wielu pogan na całym świecie od dawna uważa, że mogą zyskać moc bądź jakąś inną upragnioną właściwość przez zjedzenie ludzkich organów. Szkocki uczony Sir James G. Fraser, w sławnym studium antropologii porównawczej, The Golden Bough, przytacza brutalny przykład takiej makabryczności, pisząc:

“Gdy Sir Charles McCarthy został zabity przez Aszanti w 1824 roku, to, jak się twierdzi, jego serce zostało zjedzone przez dowódców wojsk aszanti, którzy spodziewali się, że zaabsorbują jego odwagę. Jego ciało zostało ususzone i rozdzielone między niższych oficerów w tym samym celu, a jego kości były długo przechowywane w Coomassre jako narodowe fetysze” (60).

Ludożerstwo, podobnie jak jeszcze wiele innych rytuałów voodoo, przedostało się przez Atlantyk na pokładach statków z niewolnikami. Odnośnie tejobrzydliwości, ksiądz Driscoll tak pisze:

“Wiara w voodoo… to po prostu afrykański fetyszyzm przeszczepiony na grunt amerykański. Dostępne są autentyczne relacje o tym, że aż do 1888 roku na Haiti odbywały się o północy spotkania, na których zabijano ludzi, zwłaszcza dzieci i zjadano na potajemnych ucztach. Europejskie rządy w Afryce położyły kres praktykom czarnej magii, a mimo to wciąż są one tak głęboko zaszczepione w przekonaniach tubylców, że dr Norris nie waha się powiedzieć, że odrodziłyby się gdyby tylko biali mieli się stamtąd wycofać” (61).

Uważa się, że wspomniane tutaj tajne, haitańskie stowarzyszenie voodoo, przerażająca Czerwona Sekta, kontynuuje tę plugawość do dnia dzisiejszego. Kyle Kristos stwierdza:

“Głównym celem ich modlitw jest zdobycie «kozła ofiarnego» – człowieka – którego można by złożyć w ofierze” (62). Ofiara schwytana przez Czerwoną Sektę, jeśli nie zostanie zabita natychmiast, aby “jej ciało i krew [mogło] dostarczyć pożywienia i napoju jej członkom”, może otrzymać szansę przystąpienia do grupy, ale by udowodnić swoją wartość “musi wypić szklankę ludzkiej krwi”, jak również dostarczyć im bliską osobę jako zastępczą ofiarę (63).

Gdzie, w tym rozdziale, jest coś zbliżonego do “szacunku dla życia moralnego”, który Jan Paweł II rzekomo dostrzega? Oczywiście, że nie ma nigdzie. Tak występne, tak potworne są praktyki tutaj opisane, że wszelki komentarz zaczerpnięty z nauczania Kościoła byłby zbyteczny. Lecz według modernistycznego “papieża” tubylczym religiom należy przyznać znaczącą swobodę działania. Choć nie znaczy to oczywiście, że udzieliłby on błogosławieństwa najbardziej ekstremalnym praktykom voodoo, niemniej jednak znamienne jest, iż mógł zasugerować istnienie jakiegoś głębokiego poczucia moralności w czymś, co jest, w najlepszym razie, absolutnie amoralną sektą, znaną z oddawania się śmiertelnie niemoralnym czynom.

W aspekcie ostatnich uwag księdza Driscolla, to biorąc pod uwagę wylewne pochwały Jana Pawła II pod adresem wyznawców voodoo z Beninu, nie jest bezzasadnym oczekiwać ekwiwalentu wycofania się z tego kraju europejskiej obecności i towarzyszącego mu odrodzenia się tej sekty, dokonanego dzięki wizycie “papieża”. Łatwo można przewidzieć odpowiedź stronników vodun: Dlaczego mielibyśmy zejść ze ścieżki wytyczonej przez naszych przodków, kiedy Wielki Biały Szaman tyloma pochwałami obsypał naszą religię i życie moralne?

[Tak się istotnie stało. Po wizycie Jana Pawła II w Benino, voodoo - które wyraźnie traciło grunt na rzecz chrześcijaństwa - doznało odrodzenia. Oczywiście kosztem chrześcijaństwa. Takie to były "dobre owoce" tej wizyty. - admin]

Jan Paweł II – “papieski” czciciel węży?

Gdy Jan Paweł II rozpoczyna kolejny swój propagandowy wyczyn, to prawie niemożliwe jest by przestał mówić (być może dlatego, że dochodzi w nim do głosu kiepski aktor). Tradycyjni katolicy powinni tak naprawdę być mu za to wdzięczni, ponieważ (dla tych, którzy potrafią czytać między wierszami) im więcej mówi tym jego apostazja staje się przez to wyraźniejsza. Nie poprzestając tylko na gratulowaniu wyznawcom voodoo ich wiary w “Boga”, przyklaskiwaniu ich uczestnictwu w białej ciemności i wychwalaniu ich rzekomej wrażliwości moralnej, posunął się on jeszcze dalej – i to znacznie dalej.

Między innymi, mówił o “wzajemnym ubogaceniu” religii. W świetle tego co przedstawiono powyżej w tym studium, niemożliwe jest dopatrzenie się, aby katolicka Wiara mogła w jakikolwiek sposób zostać wzbogacona przez vodun. Jest to całkowicie “jednokierunkowa ulica”: wyznawcy voodoo muszą odrzucić niewolę przesądu i barbarzyństwa i przyjąć Chrystusa – nie może tu być mowy o żadnym innym prawowitym ubogaceniu – absolutnie żadnym. Jednakże, trzeba tu podkreślić, że w wypadku Jana Pawła II i sekty, której przewodniczy, słowo “katolicki” to jedynie etykieta, a nie rzeczywistość. W ich przekonaniu, jedyną kwestią pozostaje czy soborowa religia jest wystarczająco “ekumeniczna” by mogła znaleźć sposób, aby dopuścić kult wężów jako formę inkulturacji (soborowa nowomowa oznaczająca dopuszczenie, ażeby kultury kształtowały swoje własne liturgie w oparciu o rodzime rytuały). Jeśli wiele błazeńskich wybryków ich “papieża” ma być jakąś wskazówką, to odpowiedź na to pytanie, z całą pewnością brzmi – tak.

[Żadna inna religia nie może "ubogacić" katolicyzmu i żaden "dialog" celem "wspólnego poszukiwania prawdy" z innymi religiami nie ma najmniejszego sensu, a nawet jest bluźnierstwem. Chrystus przekazał nam całą prawdę i nic do nie dodać, ani nic odjąć, nie można.
Admin]

Podczas wizyty w Afryce w 1982 roku, Jan Paweł II usłyszał propozycję soborowych biskupów aby połączyć “zwyczaje przodków” z “katolickimi” rytami; rok później, posunął “afrykanizację” krok na przód nadając watykańskie stanowisko “arcybiskupowi” z Zambii Emanuelowi Milingo, którego krytycy oskarżyli “o praktyki graniczące z czarami”; a w 1984 roku, w Nairobi przywdział on plemienne nakrycie głowy wykonane ze skóry małpy by wyrazić (sparafrazuję tutaj oklepany zwrot, którego używa on na całym świecie) “solidarność z najgłębszymi aspiracjami i najszlachetniejszymi tradycjami waszego ludu” (64).

“8 sierpnia 1985″ – pisze francuski, katolicki, tradycjonalistyczny kapłan, ksiądz Noël Barbara – “w Togo, w Afryce, [Jan Paweł II – JKW] aktywnie uczestniczył w pogańskich ceremoniach w tajemnym gaju niedaleko Lome. Kilka dni później brał udział w innych niekatolickich obrządkach religijnych w miejscowości Kara oraz Togoville” (65).

Wspominając odprawianie pogańskich obrządków w miejscu poświęconym na oddawanie czci plemiennym bóstwom, Jan Paweł II podekscytowany wyznał: “Spotkanie modlitewne w sanktuarium nad jeziorem Togo było szczególnie uderzające. Tam, po raz pierwszy modliłem się z animistami“ (66).

Ustalono, że podczas wizyty w Togo faktycznie złożył on hołd “świętym” wężom (67). Czyny te stanowią najwyższą zniewagę wobec Boga, gdyż są próbą stawiania fałszywych bogów na równi z Nim. Jednakże będą one wstrząsem tylko dla tych, którzy przez minione półtorej dekady żyli w próżni informacyjnej, ponieważ jest to ten sam modernistyczny sposób działania, jaki tenże “papież” wielokrotnie stosował (jak np. przyjęcie na czoło znaku hinduskiego bóstwa Sziwy podczas wizyty w Indiach w 1986 roku). Parafrazując biskupa Mauritiusu: czynne uczestnictwo w ceremoniach voodoo i podawanie się jednocześnie za katolika i papieża, jest w przypadku Jana Pawła II niebezpiecznie bliskie popełnienia niewybaczalnego grzechu.

Wracając do kompromitacji w Beninie, widzimy tu “Wikariusza Chrystusa” rozprawiającego z wyznawcami voodoo o solidarności z ich “chrześcijańskimi braćmi i siostrami”. Jakże można uważać pogan i chrześcijan za rodzeństwo, z wyjątkiem porządku naturalnego – jako członków tego samego rodzaju ludzkiego, skoro nie są spokrewnieni duchowo. Gdy powiedziano Chrystusowi, że Jego Błogosławiona Matka i bracia (tj. kuzyni) przyszli i szukają Go, odpowiedział: “Kto jest matką moją i którzy są braćmi moimi? …ktokolwiek by spełnił wolę Ojca mojego, który jest w niebiosach, ten jest bratem moim i siostrą i matką” (Mt. 12, 48. 50). “Papież”, zdaje się zatem sugerować, że wola Boża może być spełniana przez oddawanie czci wężom. W “ewangelii według Jana Pawła II” Chrystusowe relacje duchowe rozciągają się na “dalszą rodzinę” i to bez żadnych dostrzegalnych granic!

“Wszystko to dokonuje się w wolności”

Przeciwnie do wydźwięku wcześniej cytowanych w tym opracowaniu artykułów, nigdzie w przemówieniu wygłoszonym w Beninie Jan Paweł II otwarcie nie zachęca wyznawców voodoo do nawrócenia. Nigdzie nie podsuwa im myśli, że – jak relacjonuje USA Today – “nie zdradzą swoich przodków jeśli staną się rzymskimi katolikami” (68). Nigdzie też nie zapewnia ich, że – jak utrzymuje korespondent New York Times Alan Cowell – “na pewno by zyskali nawracając się na chrześcijaństwo”.

Toteż dojście do takich wniosków wymagałoby od nich sporych umiejętności czytania między wierszami. Jan Paweł II czyni aluzję do tego jak przodkowie chrześcijan przechodzili z innych religii i jak oni ”zyskali na poznaniu Chrystusa”, ale ani razu nie przybliża się do otwartego zaproponowania benińskim “tradycjonalistom” aby uczynili ten sam krok (nie chodzi o to, iżby mieli cokolwiek zyskać przechodząc na jego zmutowaną formę “katolicyzmu”). Żadnych uwag nie można traktować za rzeczywiste wezwanie do nawrócenia jeśli są one tak mgliste, że tylko wytrawni reporterzy mogą wyłuskać je drogą dedukcji. I jeśli z takim przypadkiem mamy tu do czynienia, to jaka jest szansa, by lud tak prymitywny, że hańbi się składaniem wężom ofiar był zdolny do intelektualnej wrażliwości i bystrości niezbędnej do rozszyfrowania retorycznych niejasności?

Jednakże to “dialog” – a nie nawrócenie – jest punktem centralnym przemówienia Jana Pawła II. Nie będzie zatem żadnym zaskoczeniem wiadomość, że “papież” zapewnia czcicieli vodun o ich “prawie” do wolności wyznania. (Cóż może być “bardziej oczywiste” nad niezbywalne prawo do czczenia węży, picia krwi kurczaka, któremu dopiero co obcięto głowę, bluźnienia przeciw Bogu przez utożsamianie Jego świętych z diabłami, rzucania śmiertelnych przekleństw na swoich bliźnich, bądź zjedzenia dziecka?). W typowo pokrętny, modernistyczny sposób Jan Paweł II korzysta z okazji by powiedzieć benińskim poganom, że ich konwersja na jego odmianę “chrześcijaństwa” jest słuszną (choć nie koniecznie decydującą) alternatywą. I alternatywa jest tu z pewnością kluczowym słowem, ponieważ wolności religijnej nadane jest nadrzędne znaczenie w jego uwagach. “Papież” stwierdza:

“Wszystko to dokonuje się w wolności. I rzeczywiście, Ewangelie podkreślają, że Jezus nigdy nikogo nie zmuszał. Chrystus powiedział do Apostołów: «Jeślichcecie, naśladujcie mnie»; choremu powiedział: «Jeśli chcesz, możesz być uzdrowiony». Każdy człowiek musi swobodnie i odpowiedzialnie odpowiedzieć na wezwanie Boga. Kościół uważa wolność religijną za niezbywalne prawo, prawo, któremu towarzyszy obowiązek poszukiwania prawdy. To właśnie w atmosferze szacunku dla wolności każdej osoby, międzyreligijny dialog może się rozwinąć i wydać owoce” (69).

Tak więc, według Jana Pawła II i sekty, której przewodzi, będącej w całkowitej sprzeczności z wieczystym nauczaniem Kościoła, za którego głowę się uważa, człowiek ma swobodę wierzyć w sposób jaki sobie wybierze, o ile tylko “poszukuje prawdy”. Sens jego wypowiedzi jest praktycznie w swej istocie identyczny z następującym racjonalistycznym twierdzeniem potępionym w 1864 roku przez papieża Piusa IX w Syllabusie Błędów: “15. Każdy człowiek ma swobodę wyboru i wyznawania religii, którą przy pomocy światła rozumu uzna za prawdziwą…” (70).

Jan Paweł II mówi o obowiązku “odpowiedzi na Boże wezwanie”, jednak nigdy nie wyjaśnia co dokładnie ma na myśli. Do którego Boga nawiązuje? Mawu? Legha? Vodunhwe? Czy może do Trójcy Świętej? Jednakże nie czyni żadnego rozróżnienia, pozostawiając tym samym wyznawców voodoo bez czegokolwiek, z czego mogliby wyciągnąć jakieś wnioski prócz jedynie jego “pokrętnej” aprobaty dla ich wiary w Boga (a raczej marnej kopii tejże wiary). Czemuż zatem, mieliby mieć jakiś powód do zmiany religii, jako że, w ich rozumieniu, oni właśnie odpowiadają na to wezwanie? Chociaż przywołuje on imię Chrystusa, to w jakim celu? Wielu już utrzymuje, że podąża za Nim. Jednakże nie ma on dla nich żadnych odpowiedzi, jedynie pustą retorykę o ich rzekomym “poczuciu sacrum” itp.

Nie ma nic papieskiego ani katolickiego w uwagach Jana Pawła II na temat “wolności wyznania”, wiele jest natomiast posłuchu dla modernistycznej myśli. Na przykład, nigdzie w całej przemowie “papieża” poganie nie zostali zganieni za oddawanie czci fałszywym, nikczemnym bożkom; udzielono im raczej teologicznego ekwiwalentu “świadectwa zadowalającego stanu zdrowia”. Jest to zgodne z obserwacją świętego Piusa X, że moderniści uznają ważność wszystkich religijnych doświadczeń, również pogańskich. Nawet jego rzucona mimochodem “ulotka reklamowa” odnosząca się do Chrystusa koresponduje z modernizmem, gdyż zamiast położenia nacisku na to, że jest Zbawicielem i wskazania radykalnej różnicy między naturalistyczną ziemską religią vodun a objawioną, nadprzyrodzoną wiarą chrześcijańską, Jan Paweł II zadowolił się rozróżnieniem mającym nie większą konsekwencję niż wybór marki samochodu, którym się jeździ albo restauracji, w której się je obiad. Również to, całkowicie harmonizuje ze stwierdzeniem świętego Piusa X, że opierając się na błędnym nauczaniu o jakiejś rzekomej uniwersalnej prawdzie znajdującej się w religiach światowych: “co najwyżej, mogliby moderniści utrzymywać to jedno, że religia katolicka z pośród różnych religii ma więcej prawdy, gdyż jest żywotniejsza…”.

Sposób, w jaki Jan Paweł II “zachęca” wyznawców voodoo do Chrystusa zasługuje na krótką analizę, ponieważ jest to majstersztyk modernistycznego pustosłowia, który w pojedynczym fragmencie zawiera tę samą taktykę wyrachowanego pomieszania jaką znajdujemy w książkach napisanych przez jego heretyckich poprzedników. Według słów świętego Piusa X zawartych w Pascendi, ten bezład jest “z góry nakreślony” w ich pracach, gdzie “na niejedno zdanie w ich dziełach mógłby się śmiało każdy katolik pisać, ale wystarczy odwrócić kartę, a będzie się zdawało, że się czyta racjonalistę” (71). Jan Paweł II przedstawia benińskim “tradycjonalistom” nauczanie o wolnej woli, lecz następnie kontynuuje w taki sposób, że stawia tę zasadę na głowie. Czyniąc tak, wspiera tak zwaną “wolność wyznania”, błąd nieustannie potępiany przez Kościół katolicki, lecz promowany na Vaticanum II (72).

Świętokradzko przedstawia się Naszego Pana jakoby zatwierdzającego błędy Vaticanum II, który rzekomo “sugeruje” Swoim Apostołom “jeśli chcecie, pójdźcie za mną”, i choremu “jeśli pragniesz, możesz być uleczony”.

Jeśli chcecie? Jeśli pragniesz? Sprawdzenie tych cytatów w angielskim tłumaczeniu Biblii wersji Douay-Reims i odsyłaczy w Kolegium Angielskim, zakończyło się tym, że nie znaleziono żadnego wyrażenia, sugerującego, że Zbawiciel proponował jakiś wybór. Jest za to w Piśmie Świętym wiele miejsc, gdzie Chrystus oświadcza otwarcie: “Pójdź za mną”. Często widzimy Go jak wzywa Apostołów by za Nim poszli i używa również tego zwrotu w przynajmniej dwóch innych przypadkach (najpierw do nieznanego ucznia, a później do bogatego młodzieńca) (73). Jednakże w żadnym z tłumaczeń nie można znaleźć niczego takiego jak “jeśli chcesz” – warunku, który Jan Paweł II chce przyczepić do ewidentnego znaczenia słów Chrystusa; wręcz przeciwnie, w każdym przypadku, sens jest zawsze wyrażony w trybie rozkazującym: Boskie polecenie jest przedstawiane słuchaczom do przyjęcia albo odrzucenia.

“Wolność” odrzucenia – jak to uczynił bogaty młodzieniec – może być tylko postrzegana jak odmowa przyjęcia niezmierzonej łaski, której Bóg pragnie dla danej osoby, dlatego też nie jest niewinnym wyborem. W istocie, to właśnie odmowa przyjęcia uroczystego zaproszenia Chrystusa do pójścia za Nim uczyniona przez tegoż samego bogatego młodzieńca, doprowadziła do uwagi uczynionej przez naszego Pana: “Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt. 19, 24). Pytająca odpowiedź Jego uczniów (19, 25) jest również dość wymowna wobec stanowiska Jana Pawła II: “Któż tedy może być zbawiony?”. A zatem nakaz “Pójdź za mną” narzuca potrzebę działania, którą “Jego Świątobliwość” kompletnie ignoruje z wielkim uszczerbkiem dla dusz wyznawców voodoo.

Tak samo, nie znaleziono frazy “Jeśli pragniesz, możesz być uleczony”. Wydaje się, że tutaj “papież” myli Chrystusa z tym, którego On ma uzdrowić. Odnośny epizod biblijny mówi o tym jak trędowaty zbliżając się do Zbawiciela, woła: “Panie! jeśli chcesz, możesz mnie oczyścić” [kursywa dodana] (Mt. 8, 2). Na co Chrystus odpowiada: “Chcę, bądź oczyszczony” (8, 3). Chociaż wiara odgrywa znaczną rolę w cudownym uleczeniu, to w przeciwieństwie do inklinacji narzuconej przez Jana Pawła II, człowiek wierzący ma tu zawsze bierną rolę, jak wyraźnie to widać w podanym powyżej przykładzie. I to właśnie z całą pewnością, Baranek Boży, jest Tym, który czynnie uzdrawia. We wszystkich Ewangeliach chorzy i ich rodziny niezmordowanie poszukują naszego Pana, aby ich uleczył. Nigdzie nie zanotowano, aby Chrystus powiedział “jeśli pragniesz” – jako warunek uzdrowienia, ponieważ jest ono zawsze udzielane: to ich wiara, w pierwszej kolejności jest pobudką zmuszającą ich do poszukiwania Go; wszelkie podobne pytania z Jego strony byłyby zatem zbyteczne.

Choć zwolennicy (i quasi-zwolennicy) Jana Pawła II życzyliby sobie niemożliwego, tj. aby te rażące błędy popełnione przez człowieka rzekomo pełniącego misję następcy św. Piotra zniknęły, to jeszcze coś gorszego ma nadejść.

Gdyż jeśli nawet nagięto by na jego korzyść zasady i dopuszczono, ad absurdum, argument, że nie jest on w żaden sposób winny, ponieważ albo: 1) użył przekłamanego tłumaczenia biblijnego [!], albo 2) nie chciał zranić ich uczuć [sic], to nic nie może go usprawiedliwić z pominięcia – nawet jako wzmianki – absolutnie zasadniczej kwestii, następującego biblijnego tekstu: “I rzekł im: Idąc na cały świat, opowiadajcie ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16, 15-16) (74).

Lecz Jan Paweł II, modernista w każdym calu, nie będzie brał udziału w “obarczaniu” wyznawców voodoo jakimś pouczeniem w rodzaju “wszystko albo nic”. Zadowala się prowadzeniem z nimi gry słownej, mówiąc, że “muszą dobrowolnie… odpowiedzieć na Boże wezwanie”. Ale, jak już zwracano na to uwagę, w kontekście wszystkich jego uwag, jest dość zagadkowe, jakiego Boga i jakie wezwanie ma na myśli. I oczywiście, nie podejmuje żadnego wysiłku, aby wyjaśnić swoje intencje. Gdyby “papież” wybrał głoszenie im katolicyzmu zamiast bredni, to powiedziałby coś w tym rodzaju:

“Bóg wzywa i zaprasza was do przyjęcia Jego miłosiernego wezwania, które obejmuje porzucenie waszych starych dróg i uwierzenie w Jego Syna, Jezusa Chrystusa, jako waszego Zbawiciela. Bóg jest bardzo zagniewany, iż nadal zanosicie modły do wężów i tym podobnych, a czyniąc to wierzycie, że to Jemu je składacie. Wasze ofiary ze zwierząt są jak całopalenia słomy przed Wszechmogącym, nic wam nie pomagające. Tylko Chrystus oddał za was Swe życie i tylko On otworzył dla was drogę do Życia Wiecznego. W to wszystko musicie uwierzyć jeśli chcecie zbawić swe dusze. Kościół, z wyciągniętymi matczynymi ramionami, zaprasza was byście przyłączyli się do niego i uczynili wasze życie miłym Bogu…” (itp.).

Fakt, że w taki sposób każdy prawdziwy papież (nie wspominając każdego misjonarza godnego tego miana) zachowałby się w tej sytuacji jest tak oczywisty, iż dyskredytuje wszelkie próby ustalenia tego jak to jest możliwe, że tylu skądinąd rzetelnie tradycyjnych “katolików” Novus Ordo może akceptować (i, jak będzie niebawem wykazane, nawet znajdować usprawiedliwienia) tak rażącą teologiczną “pomyłkę” popełnioną przez ich “Ojca Świętego”. (Czyż wyrażenie tajemnica nieprawości nie wywołuje tu właściwych skojarzeń?).

Wśród wielu zaniedbań (i praktyk) jakich dopuścił się przeciw Wierze podczas benińskiego tournée, dwie z najpoważniejszych porażek Jana Pawła II to bezspornie: nie powiedzenie wyznawcom voodoo, że przez istnienie ich ogromnie rozpowszechnionego wolnego wyboru, skończą albo w niebie albo piekle oraz, że jest tylko jedna droga, dzięki której mogą bezpiecznie osiągnąć to pierwsze i uniknąć drugiego.

Oczywiście, piekło jest słowem, które nie występuje w słowniku Jana Pawła II (oprócz, być może, bardzo rzadkich i efemerycznych odniesień do niego czynionych przy tych okazjach, gdy usiłuje on “zdobyć punkty” u tradycyjnie myślących zwolenników i przekonać ich o swej ortodoksji), tak więc nie jest żadną niespodzianką, że o nim nie wspomina. (W sytuacji gdy nawet historycznie katolickie narody prawie powszechnie odrzuciły Chrystusa i Jego nauczanie na rzecz kultu człowieka, potrzeba stałego przypominania nauczania o piekle jest niezwykle ważna; notoryczne pomijanie tej nauki przez Jana Pawła II świadczy o tym, że nie wierzy on w piekło, przyjmuje, być może, tylko użycie go jako środka literackiego przez autorów Pisma św. Również i to jest dostateczną podstawą, aby nie był traktowany jako prawowity papież). Ostatecznie, nie proponuje wyznawcom voodoo ani jednego istotnego powodu dla którego mieliby porzucić pogaństwo na rzecz chrześcijaństwa.

Bardziej niż wszystko co dotychczas przedstawiono w tym artykule, ta ostatnia kwestia powinna być wystarczająca do ukazania “papieskiego” odpadnięcia od katolicyzmu. I znowu, ani raz w swej przemowie nie mówi im w tych prostych, zrozumiałych słowach: “Jeśli chcecie uratować swe nieśmiertelne dusze, musicie się wyrzec waszej fałszywej religii, uznać Chrystusa za waszego Zbawiciela i wyrazić gotowość przystąpienia do Jego Kościoła”. Lecz dlaczegóż miałby to powiedzieć, skoro rzecz oczywista jest to coś w co nie wierzy. W benińskim skandalu (jak również w wielu innych podobnych incydentach) w jednoznaczny sposób okazuje się, że podstawowa modernistyczna doktryna potępiona przez świętego Piusa X – “wszelka religia nawet pogańska musi być uznana za prawdziwą” – stanowi zasadniczą część soborowego “credo” Jana Pawła II. Nie ma dla niego żadnego znaczenia, że benińskie bóstwo jest odległe od nieba: Ponieważ wszystkie religie są prawdziwe, wszystkich czeka zbawienie!

Voodoo: religia pochodząca od Boga?

Jak wcześniej zaznaczono, wyznawcy voodoo ochoczo przypisują swej wierze niebiańskie pochodzenie, a Jan Paweł II nie zrobił niczego by ich z tego błędu wyprowadzić. Co więcej, uwagi do nich skierowane wskazują, że nawet zgadza się on z nimi, przynajmniej tymczasowo. Ujawnił również tę mentalność w tym, co normalnie byłoby wypowiedzią papieską ex cathedra. W jednym miejscu jego pierwszej “encykliki” Redemptor Hominis, wydanej w marcu 1979 roku, “papież” ośmiela się zapytać:

“A czy niejednokrotnie zdecydowane przekonania w wierze wyznawców religii pozachrześcijańskich – będące również owocem Ducha Prawdy przekraczającego w swym działaniu widzialny obręb Mistycznego Ciała Chrystusa – nie mogłoby wprawić w zakłopotanie chrześcijan, tak nieraz zbyt skłonnych do powątpiewania w prawdy objawione przez Boga i głoszone przez Kościół, zbyt pochopnych w rozluźnianiu zasad moralności i torowaniu dróg etycznego «permisywizmu»?” [znak zapytania pominięty w oryginale angielskim] (75).

Ten akapit, w typie nauczania historycznie chronionego od błędu przez Ducha Świętego, silnie trąci herezją i jest co najmniej błędny w przypisywaniu Mu fałszywych przekonań religijnych niechrześcijan. Nigdzie w tekście sąsiadującym z tym fragmentem nie widać, aby Jan Paweł II zawracał sobie głowę wyjaśnieniem znaczenia użytych słów, dlatego pozostaje wrażenie, że “Duch Prawdy przekraczający w swym działaniu widzialny obręb Mistycznego Ciała Chrystusa” jest w jakiś sposób Twórcą fałszywych religii, a zatem, nie tylko Duchem Prawdy, lecz również Duchem Błędu. Jeśli ta pokrętna wypowiedź zostanie zastosowana do benińskiej religii, to można utrzymywać, że zjawiska występujące przy opętaniach voodoo (np., zjadanie ognia i szkła) są tyleż “skutkiem Ducha Prawdy” co charyzmaty (np., mówienie językami) udzielone Apostołom przy Zesłaniu Ducha Świętego.

Zaledwie akapit wcześniej w tym samym dokumencie, “Jego Świątobliwość” znowu retorycznie pyta: “Czy wolno nam nie zaufać – przy całej słabości ludzkiej, przy wszystkich obciążeniach wielowiekowej przeszłości – łasce naszego Pana, która się objawiła w ostatnim czasie poprzez tę mowę Ducha Świętego, którą usłyszeliśmy na Soborze?” (76).

Jeśli przyjrzeć się jednocześnie obu tym fragmentom to ich niekatolicki charakter jest tym bardziej widoczny, ponieważ, Duch Święty jest ukazany w nich jako ten, który zarówno potwierdza “katolicką prawdę” na soborze jak również odgrywa przyczynową rolę w “wierze” (zdecydowanych przekonaniach w wierze) pogan. Wszystko to wyraźnie zakrawa na rodzaj bluźnierstwa przeciw Duchowi Świętemu. Jeszcze raz trzeba przypomnieć, że źródło tego bezbożnego nonsensu nie zostało znalezione w jakimś modernistycznym tomie umieszczonym przez świętego Piusa X na Indeksie Ksiąg Zakazanych, ale w czymś co rzekomo ma być papieską encykliką!

Idąc jeszcze dalej, czy katolicy mają zostać upokorzeni przez wiarę voodooistów? Czy mają poszukiwać, jak to wynika ze słów Jana Pawła II, u pogan (a, ponieważ używa on włączającego wszystkich wyrażenia “pozachrześcijańskie”, to również u żydów i muzułmanów) siły do przezwyciężenia “wątpliwości dotyczących prawd objawionych przez Boga i głoszonych przez Kościół”? Co się stało ze świętymi? Czy już nie są wzorem pokonywania takich wątpliwości? Chociaż jest ewidentnym szaleństwem, aby katolicy z powodu “zdecydowanych przekonań w wierze” u wypierających się Chrystusa oraz wrogów Kościoła mieli mieć jakiś powód do “zawstydzenia”, tym niemniej właśnie tego ośmiela się żądać “Jego Świątobliwość”. (I co gorsza, jego oddani “katoliccy” zwolennicy rzeczywiście przyjmują te banialuki jako papieską mądrość, jakby wyszły spod pióra św. Piotra).

Gdyby tylko mówił o marginalnych prawdach, które można odnaleźć, w różnym zakresie, w religiach niechrześcijańskich, stałby na bezpieczniejszym gruncie. Kościół zawsze to przyznawał, podkreślając, że taka prawda jest wynikiem naturalnego rozumowania u poganina i nie jest czymś szczególnie przez Boga objawionym. Katolickie odrzucenie stanowiska o “zdecydowanych przekonaniach w wierze” jest zwięźle wyrażone w Radio Replies (Radiowych Odpowiedziach):

“164. Skoro inne religie zawierają tyle dobra, dlaczego uznajesz je wszystkie za fałszywe?

Ponieważ nie każda cząstka prawdy jest “Prawdą”. Niechrześcijańskie religie są błędne ponieważ obok naturalnej prawdy jaką posiadają, zawierają wiele błędów; i ponieważ utrzymują, że pochodzą od Boga, podczas gdy tak nie jest” [kursywa dodana] (77).

Podążając krok dalej za pokrętnym myśleniem “papieża”, to czyż Kościół nie powinien się przyznać do bolesnej przewiny za to, że w przeszłości “zszargał” “dobre imię” bóstw wielbionych – przypuśćmy – przez starożytnych Filistynów, Babilończyków, Greków, Rzymian, Skandynawów i Germanów nazywając je demonami? (78) Jeśli tak to dlaczego by dzisiaj tego nie “naprawić” uznając wierzenia, na przykład, hindusów, taoistów, szintoistów i wyznawców Wicca (tj., czarownic) czy voodooistów? Przecież, zgodnie z definicją Jana Pawła II, czyż Duch Święty nie przewodzi im wszystkim w jakiś niezbadany sposób? (79)

Jego wniosek jest taki, że wyznawcy voodoo w pewien sposób czczą prawdziwego Boga (jako, że jest tylko jeden Bóg, Który jest dobry). Niewątpliwie wielu wyznawców soborowej religii przytaknęłoby szczerze, choć bezrefleksyjnie, na znak aprobaty dla takiej sugestii, lecz ukazuje to tylko teologiczny chaos, jaki panuje w tych kręgach. Ksiądz [obecnie biskup – red. Um] Donald Sanborn pyta konkretnie:

“Jakie jest kryterium prawdziwego kultu w przeciwieństwie do fałszywego? Kto je ustala? Czy możemy powiedzieć, że ci którzy czczą Jezusa Chrystusa czczą tego samego Boga co ci, którzy czczą słońce, księżyc, rozpustnych bogów Greków i Rzymian, muchy, cielęta, króliki, kciuki, idole, węże, koty, drzewa, kolumny, demony, diabły, czy duchy, by wspomnieć tylko niektórych «bogów», jakim ludzie oddają cześć? Czy prawdziwą formą kultu jest palenie dzieci w ofierze Molochowi, jak to robili starożytni poganie?…” [itp.] (80).

Odpowiedzią modernistycznej sekty Jana Pawła II na te pytania jest twierdzenie, że wszystkie religie, w jakiś nieopisany sposób, noszą znamię wiary. Koncepcja ta znajduje wyraz w jego przypomnieniu mieszkańcom Beninu, że powinni odnosić się z szacunkiem do swych przodków, którzy przekazali im tę wiarę. Wszystko to zostaje im obwieszczone przez pseudo “papieża” i to pomimo niezaprzeczalnego faktu, że są oni aktualnie wyznawcami voodoo, w większości, na skutek uporczywej – a czasami, morderczej/kanibalistycznej – odmowy przyjęcia Ewangelii przez ich przodków, którą głosili im katoliccy misjonarze już wiele pokoleń temu. Jan Paweł II, w rzeczywistości, utwierdza ich w błędzie.

Jako dowód na czyste szaleństwo zawierające się w jego zaleceniu, przedkładamy pod rozwagę następujące zilustrowanie rozważanego tematu:

“Napływ katolickich misjonarzy do najciemniejszych zakątków Afryki, ze wszystkimi towarzyszącymi temu niebezpieczeństwami, dokonał się wiek temu. Na pewnym etapie ich wędrówki, zanim jeszcze misjonarze zdołali osiągnąć miejsce przeznaczenia, zostają odkryci i zaatakowani przez bandę dzikusów. Kilku z nich ginie na miejscu, inni umierają później od ran, a reszta dostaje się do niewoli. Ocalałe osoby są oszczędzane tylko z powodu wrodzonej ciekawości tubylców chcących się dowiedzieć «co nimi powoduje». Lecz życie to codzienny bieg spraw, albowiem szaman plemienia orientuje się, że obcy są zagrożeniem dla jego pomyślności (tj., zachowania jego pozycji). Niemniej jednak, w przeciągu kilku dni, kilku tubylców usłyszało Ewangelię głoszoną przez więźniów w ich języku i pragnie odrzucić niewolę pogaństwa w zamian za wyzwolenie w Chrystusie. Jednakże inni współplemiennicy, są całkowicie pod wpływem szamana i dlatego nie chcą mieć nic wspólnego z «nowymi» naukami głoszonymi przez obcych”.

Ten fragment historii wystarczy na potrzeby argumentacji. Mamy tutaj dwa diametralnie przeciwstawne systemy wierzeń: katolicyzm i pogaństwo. Wszelako, zgodnie z logiczną ekstrapolacją uwag Jana Pawła II, nawrócenie kilku członków plemienia na chrześcijaństwo jest w pewien sposób rzeczywiście równoważne uporczywemu bałwochwalstwu, którego trzymają się szaman i jego zwolennicy, ponieważ ten sam “Duch prawdy” inspiruje zarówno nową (iprawdziwą) wiarę pierwszych jak i “zdecydowane (lecz fałszywe) przekonania w wierze” tych ostatnich.

Trudno zrozumieć jak to się dzieje, że ktoś (oprócz tych kompletnie zahipnotyzowanych mistyką “papieża”) nie potrafi w tym wszystkim dostrzec wiarołomstwa. Beniński skandal stanowi, nic innego jak tylko, wyraźne zanegowanie i zdradę katolickiego dogmatu oraz samych zasad prawdziwej ewangelizacji przez człowieka, który rzekomo reprezentuje sobą ich warunek sine qua non. Jest to tym bardziej przekonywający powód dla każdego gorliwego, myślącego katolika by odrzucić i zakwestionować jego aroganckie i bezprawne roszczenie do posiadania papieskiego urzędu, gdyż nie ma niczego bardziej niekatolickiego niż “papież”, który zapewnia czcicieli wężów, iż mają słuszne powody by uroczyście honorować przodków, którzy przez swe buntownicze trzymanie się bezbożnych przekonań religijnych przeciwnych Ewangelii, tak długo utrzymywali swoich potomków oddzielonych od Chrystusa i Jego Kościoła. (I należy jeszcze dodać, że nie ma nic bardziej nielogicznego [albo, wręcz, bardziej niekatolickiego] niż “katolicy”, którzy mimo takich niezaprzeczalnych dowodów, nadal nie szczędzą poparcia dla “papieża” oszusta. (Należy sobie zadać pytanie, gdzie podziała się ich Wiara?).

“Katolicyzm voodoo”

Wycieczka “papieża” Jana Pawła II do Beninu jest chyba najbardziej zdumiewającą spośród wielu obciążających wizytacji “Jego Świątobliwości”. Uczestnictwo w obrzędach religijnych z prawosławnymi, anglikanami, luteranami, żydami, muzułmanami i hindusami (by wymienić tylko niektóre) dowodzi jego odstępstwa od Wiary. A jego “oficjalne” czyny, takie jak promulgacja dokumentów w rodzaju Redemptor Hominis i kodyfikacja zrewidowanego Prawa Kanonicznego, czynią jeszcze klarowniejszym argument za jego apostazją. W popełnieniu tego wszystkiego, jednakże, jest on tylko wiernym modernistycznym kontynuatorem teologicznego przewrotu zainicjowanego ponad sto lat temu, który dopełnił się podczas Vaticanum II.

Na tym Zbójeckim Soborze zostały rzucone zaklęcia: nie przez kuglarzy przyodzianych w ohydne przepaski biodrowe i nakrycia głowy ze skór zwierzęcych, lecz przez kościelnych “czarowników” w mitrach i szatach z najkosztowniejszego brokatu, nie przez czarowników półanalfabetów mamroczących swoje czary-mary w jakimś tubylczym języku, ale przez wykształconych w seminariach “szamanów”, którzy wprowadzili modernistyczny bełkot nucąc pieśni w kościelnej łacinie; nie w scenerii spazmatycznych tancerzy wystawionych na działanie żywiołów i opętanych przez niszczycielskie duchy, ale na tle teologicznych wywrotowców, uwijających się wokół pytań, które mogłyby ich zdemaskować i opętanych przez złego ducha, by zrujnować Kościół; i, wreszcie, nie od nieopisanych obrządków dokonanych o północy na jakichś zakurzonych, bezludnych rozstajach dróg, ale od niewypowiedzianego zła popełnionego podczas uroczystego zgromadzenia w uświęconym otoczeniu Bazyliki św. Piotra.

Lecz nie jest to jedyne znaczenie, w którym analogia między obydwoma tymi rzeczywistościami jest ewidentna. “Kwestia papieża” wywołała odpowiedź tak samo prymitywną w swej tendencji jak coś znalezionego na stepach Beninu. Tak jak wyznawcy voodoo trzymają się zabobonnie swych zaklęć, tak samo część tradycyjnie myślących entuzjastów soboru uczyniła z osoby Jana Pawła II rodzaj teologicznego fetysza. Nieważne jak naganne byłyby jego ataki na Tradycję, jest on chroniony przez magiczne zaklęcie, które natychmiast odpiera wszelki atak na jego status: “On jest papieżem… On jest papieżem… On jest papieżem”.



  PRZEJDŹ NA FORUM