Na początku był kalmar…
Za: http://marucha.wordpress.com/2013/05/10/na-poczatku-byl-kalmar/

Zachwycając się wszelkiego rodzaju nowinkami technicznymi często zapominamy lub po prostu nie wiemy, jak wiele zawdzięczamy przyrodzie i jak ogromny dystans nas od niej dzieli. Dystans w zasadzie nie do odrobienia. Trudno, żeby było inaczej. Różnica pomiędzy milionami lat życia, a około 200 tysiącami lat istnienia homo sapiens na Ziemi mówi sama za siebie. Nic więc dziwnego, że przez tak długi okres w stworzonej przez Boga przyrodzie odnajdujemy rozwiązania konstrukcyjne, które pozostawiają daleko w tyle współczesne nam osiągnięcia. I właśnie bionika jest tą dziedziną wiedzy, która uznając wyższość natury, bada procesy biologiczne i możliwości ich zastosowania w technice.


Wynalazca (z lewej) z prototypem Kalmara. Fot. Delta Prototypes.




Najprostszym przykładem bionicznego wynalazku jest zapięcie na rzepy. Wymyślił je szwajcarski arystokrata i chemik George de Mestral w 1943 r. Podczas jednego z polowań zauważył, że do psich uszu bardzo mocno przyczepiło się wiele rzepów. Po powrocie do domu odkrył pod mikroskopem, że owoce łopianu pokryte są haczykami.

Bardziej skomplikowane rozwiązania to chociażby roboty do badania powierzchni Marsa, które poruszają się jak skorpiony. Robot skorpion, w przeciwieństwie do kołowych łazików, może wspiąć się i wcisnąć niemal wszędzie, np. w szczeliny skalne.

Z kolei mewa posłużyła robotykom za wzór do skonstruowania drona. Podobieństwo polega nie tylko na kształcie, lecz również na sposobie zmiany geometrii skrzydeł, które jak u mewy mogą złożyć się w połowie.

Natomiast w medycynie najbardziej znane są implanty ślimakowe wszczepiane osobom z obustronną głuchotą lub głębokim niedosłuchem, a także bioniczne kończyny.

Jedno z najnowszych osiągnięć (dzieło niemieckich naukowców i polskiego inżyniera Andrzeja Grzesiaka) to zbudowane z lekkich materiałów bioniczne ramię wzorowane na trąbie słonia. Co ciekawe, ta „humanoidalna supertrąba” potrafi szybko i bezpiecznie przenosić nawet delikatne i kruche przedmioty, dzięki czemu wykorzystywana jest m.in. przy produkcji żarówek.

Tego rodzaju przykładów jest oczywiście znacznie więcej. Przyroda zawiera bowiem w sobie całe bogactwo gotowych wzorów, z których można czerpać pełnymi garściami. Taki wzór skrywają również głowonogi i to od nich właśnie zamierza zaczerpnąć inspirację pewien młody mieszkaniec Nowej Huty.

Od teorii do praktyki

Przyroda fascynowała Michała Latacza już od najmłodszych lat. Do dziś pamięta, jak wielkim przeżyciem w dzieciństwie było dla niego ujrzenie w telewizji kalmara. Sposób poruszania się głowonoga, niepowtarzalna estetyka ruchów, wzbudziły w nim prawdziwy zachwyt. Ale z bioniką zetknął się dopiero na studiach. Na Wydziale Mechanicznym Politechniki Krakowskiej uświadomił sobie w pełni, jak niezwykłe efekty może przynieść badanie natury w połączeniu z inżynierią: – Kiedy na IV roku, na zajęciach z bioniki otrzymaliśmy zadanie opracowania koncepcji urządzenia wzorowanego na rozwiązaniu zaczerpniętym z przyrody, miałem już w głowie gotowy projekt pojazdu z napędem bionicznym – wspomina. - Inspirację do niego zaczerpnąłem z obserwacji ośmiornic i kalmarów. Ten projekt stał się rok później tematem mojej pracy magisterskiej.

Michał Latacz nie zamierzał jednak poprzestać tylko na teorii. Potrzeba sprawdzenia, czy rzeczywiście pojazd może być tak wydajny, jak wynikałoby to z założeń teoretycznych była tak silna, że na własną rękę postanowił zbudować prototyp badawczy. Aby w pełni poświęcić się temu przedsięwzięciu zrezygnował nawet z etatu inżyniera projektanta w dużym międzynarodowym przedsiębiorstwie i założył własną firmę, Delta Prototypes.

Krew, pot i złoto

Dla konstruktora nadszedł teraz okres morderczej pracy. Prawie 2 lata ciągłego rozwiązywania problemów technicznych, nieprzespanych nocy, hektolitry wypijanej kawy. Mnóstwo czasu zajmowało mu też studiowanie opracowań na temat głowonogów. Do tego doszły jeszcze całe godziny spędzone w Muzeum Przyrodniczym PAN w Krakowie na fotografowaniu i filmowaniu płaszczek. A także liczne konsultacje ze specjalistami od budowy maszyn. Niektórzy z nich dodawali mu otuchy, inni zaś wręcz sugerowali, żeby lepiej zajął się czymś, co ma „ręce i nogi”.

Dzięki determinacji dopiął swego. Pierwszy zamknięty pokaz prototypu zorganizowany w Muzeum Przyrodniczym PAN w Krakowie wprawił w zdumienie nawet najzagorzalszych oponentów. Rok później przyszedł sukces na Międzynarodowych Targach Innowacji w Brukseli – Brussels Innova Expo 2007. Do konkursu pod hasłem „Energia i jej przetwarzanie” zgłoszono prawie 500 wynalazków z całej Europy i to właśnie „Kalmara” międzynarodowe jury uhonorowało złotym medalem z wyróżnieniem!

„Kalmar” – a z czym to się je?

Co jest takiego wyjątkowego w tym prototypie badawczym? Przecież „Kalmar” nie jest pierwszym na świecie pojazdem o napędzie falowym zastępującym tradycyjną śrubę. To prawda, ale jest za to pierwszym, w którym zastosowano tak innowacyjny napęd falowy! Specjalizujący się w budowie i eksploatacji maszyn dr inż. Andrzej Sioma z Akademii Górniczo- Hutniczej w Krakowie uważa wręcz, że jak do tej pory nikomu nie udało się zbudować pojazdu z pędnikiem falowym o tak wysokiej sprawności. - “Kalmar” swoimi parametrami zdecydowanie wyprzedził współczesne napędy śrubowe – podkreśla z nieukrywanym entuzjazmem.

Pojazd wykorzystuje efekt przyspieszania mas wody przy użyciu „hydro-skrzydeł” o szczególnej budowie. Po włączeniu silnika skrzydła zaczynają falować w sposób nieco przypominający ruchy charakterystyczne dla głowonogów. Pojazd pracuje cicho, stabilnie i jest nieszkodliwy dla fauny i flory wodnej, a możliwości manewrowania nim są doprawdy zdumiewające. I jeszcze jedna istotna zaleta, która może spędzać sen z powiek potentatom paliwowym. Ta rewolucyjna technologia w porównaniu ze stosowanymi dziś rozwiązaniami potrafi wydatnie ograniczyć zużycie paliwa.

Podwodny lot

Michał Latacz rozwija zastosowaną w „Kalmarze” technologię z myślą o międzynarodowym rynku turystyki nawodnej i podwodnej. Prowadzi prace m.in. nad bionicznym rowerem wodnym.
Znacznie bardziej skomplikowany jest natomiast chociażby projekt „Stingraya”, którego prototyp przechodzi już fazę testów laboratoryjnych. Ma to być szybki i zwinny rekreacyjny załogowy pojazd podwodny z hydraulicznie sterowanymi falowymi pędnikami o zmiennej geometrii, co w połączeniu z układem niezależnych sterów powinno umożliwić realizację koncepcji „podwodnego lotu”.

- Amatorzy mocnych wrażeń nie będą narzekać na brak emocji: jego parametry pozwolą bowiem na wykonywanie efektownych ewolucji charakterystycznych dla statków powietrznych. Moją ambicją jest, żeby był to pierwszy pojazd, który wykona pod wodą tzw. ”beczkę”. Bo tak naprawdę „podwodny lot” nie tylko może, ale i powinien być równie ekscytujący, jak lot w przestworzach! – zapowiada wynalazca.

Inwestora z wizją zatrudnię

Zarówno polscy, jak i zagraniczni eksperci są zgodni: chroniona międzynarodowym prawem patentowym innowacyjna technologia autorstwa Latacza ma ogromny potencjał.

- Całkiem prawdopodobne, że jesteśmy świadkami narodzin technologii, która może mieć znaczący wpływ na obniżenie kosztów transportu wodnego, a przy okazji na poprawę środowiska naturalnego naszej planety – twierdzi nie bez pewnego patosu prof. Ryszard Siegoczyński z Politechniki Warszawskiej.

Jednak ta odważna wizja wymaga równie odważnych decyzji ze strony inwestorów. Na szczęście, ostatnio coś się znowu ruszyło.

- Obecnie finalizujemy umowę inwestycyjną z pewnym polskim funduszem typu seed capital obejmującą realizację jednego z moich projektów. Na razie mogę jedynie zdradzić, że z myślą o turystyce podwodnej będziemy rozwijać pojazd wykorzystujący moją technologię napędową. I, że nie jest to żaden z tych pokazanych na stronie internetowej – mówi wynalazca.

Współpraca z funduszem i dotychczasowymi partnerami to nie wszystko. Michał Latacz wciąż poszukuje nowych partnerów biznesowych, dzięki którym mógłby znacznie przyspieszyć prace, zwłaszcza nad budową dużych jednostek napędowych. Wciąż potrzebuje inwestorów z wizją. Ma nadzieję, że w końcu pozyska dostateczne fundusze. - Wtedy nic już nie stanie na przeszkodzie, by wypłynąć z delty na otwarte morze… Cała naprzód! – śmieje się.

Co państwo na to?

Życie wynalazcy nie jest w Polsce usłane różami. Jakie więc szanse mają Michał Latacz i jemu podobni? Fakty i liczby nie napawają zbytnim optymizmem. W rankingu innowacyjności znajdujemy się na szarym końcu Unii Europejskiej. Główne bariery to biurokracja, niejasne prawo, skomplikowane przepisy oraz ciągły brak środków. Jak podaje wortal wynalazki.slomniki.pl, zaledwie 0, 003 proc. opatentowanych w Europie wynalazków pochodzi z Polski. I pomyśleć, że przed II wojną światową nasz kraj zajmował 5-6 miejsce w Europie pod względem liczby patentów i wyprzedzał nawet Niemcy!

A co robi państwo, żeby ten stan rzeczy zmienić? Pomimo powtarzanych od lat jak mantra haseł o wspieraniu nowych technologii – niewiele. Bardziej wręcz przeszkadza, powiększając z roku na rok armię i tak już nieudolnych urzędników z partyjnego klucza.

Michał Latacz, chociaż sam na własnej skórze często doświadcza skutków działania „przyjaznego państwa”, przynajmniej na razie, nie zamierza pakować walizek czy przekwalifikowywać się na hodowcę kalmarów. Mógłby w każdej chwili przenieść się do Francji czy Wlk. Brytanii, by skuteczniej rozwijać swoje projekty, ale uważa, że tutaj jest jego miejsce: - Wierzę w szeroko pojętą koncepcję zrównoważonego rozwoju. I myślę, że właśnie w tej części Europy zwanej Polską tacy, jak ja energiczni przedsiębiorcy są o wiele bardziej potrzebni niż na tzw. Zachodzie.

Krzysztof Jendrzejczak
http://www.pch24.pl/


  PRZEJDŹ NA FORUM