Współczesna Europa oczami amerykańskiego historyka
Europa, której nie kocha nikt

Europejscy politycy dokonali niemożliwego. Projekt integracji Starego Kontynentu przygotowany przez przywódców utożsamianych z katolickim progresywizmem i od początku oklaskiwany przez lewicowych i liberalnych intelektualistów nie zadowala dziś nikogo. Narasta krytyka Unii Europejskiej nie tylko – tradycyjnie – z prawej strony, ale również ze strony apologetów przedsięwzięcia ze stolicą w Brukseli.

Ilekroć w mediach widzimy uśmiechniętą twarz José Manuela Barosso na tle symbolizującego nadzieję błękitu, proeuropejscy reporterzy dwoją się i troją, by wmówić widzom, że wszystko jest w najlepszym porządku. Szef Komisji Europejskiej pasuje zresztą do takiego przekazu – jest elegancki, przystojny, stale uśmiechnięty. Migawki ze szczytów europejskich również napawają optymizmem – przywódcy państw obejmują się na powitanie, poklepują nawzajem po plecach, z radością pozują do pamiątkowych fotografii. Telewidz obserwując te spektakle, nie znajduje powodów do narzekań.

Ale tylko na pozór wszystko jest w porządku. Krytyka Unii Europejskiej nie jest już dziś żadnym zaskoczeniem, choć w telewizji wciąż rzadko można uświadczyć jej przykłady. Ostatnimi czasy jednak krytyków integracji zaczęło przybywać. Choć wydawać by się mogło, że sceptycyzm wobec Brukseli to domena konserwatystów, większość nowych krytyków Unii nie ma – i stanowczo podkreśla, że nie chce mieć – absolutnie nic wspólnego z prawicą. Dzisiejsi główni krytycy integracji europejskiej to jej beneficjenci – lewicowcy wychwalający demoliberalizm.

Sędziwy ideolog przeciw technokracji

Jeden z najbardziej wpływowych europejskich filozofów, Jurgen Habermas, od lat służy za narzędzie umiejętnie wykorzystywane do prounijnych kampanii kolejnych niemieckich rządów. I tak, na przykład, w roku 2006 – gdy Gerhard Schroeder czynił, co mógł, by europejskie rządy przyjęły projekt eurokonstytucji – Habermas opublikował książkę pod wszystko mówiącym tytułem: Dlaczego Europa potrzebuje konstytucji. To tylko jeden z przykładów.

Dziś jednak ów prodemokratyczny euroentuzjasta dostrzega liczne defekty tworu o nazwie Unia Europejska [No patrzcie i dziwujcie się ludziska, jaki on, ten filozof, spostrzegawczy! - admin]. Według filozofa Unia przypomina technokrację usiłującą dopasować się do zjawisk zachodzących na rynkach finansowych. Habermas dostrzega niedobór wolności w Europie, podkreślając przepaść pomiędzy kształtowaniem się opinii i woli politycznej obywateli a polityką faktycznie stosowaną do rozwiązywania palących problemów. Co więcej, z ust uczonego padły słowa o deficycie legitymizacji eurokratów, a to musiało być dla nich prawdziwym ciosem.

Habermas zauważa również, że z powodu olbrzymiego wyobcowania brukselskich polityków, mieszkańców różnych krajów Starego Kontynentu może dziś łączyć wyłącznie… eurosceptycyzm! Obywatele państw widzą to w ten sposób, że ich polityczny los określają raczej zagraniczne rządy reprezentujące interesy innych narodów niż rząd związany ich własnymi, demokratycznymi głosami. Ten deficyt odpowiedzialności pogłębia jeszcze fakt, że negocjacje w Radzie Europejskiej toczą się za zamkniętymi drzwiami. Choć taka obserwacja wydaje się oczywista przeciętnemu zjadaczowi chleba, europejskim elitom musiał to dopiero uświadomić nobliwy filozof.

Słowa niemieckiego uczonego ostro krytykującego kierownictwo Unii Europejskiej musiały wprawić w osłupienie słuchającego ich na żywo szefa Rady Europejskiej Hermana van Rompuya. Dotychczas bowiem mógł on liczyć na ludzi nauki i na dotowane z europejskich pieniędzy uniwersytety, ochoczo spełniające wszelkie stawiane im przez Unię warunki. Cios padł więc z najmniej spodziewanej strony.

W drugiej części swego wykładu jednak filozof uspokoił eurokratów. Okazało się bowiem, że jedynym jego pomysłem na wyjście z kryzysu jest rozwijanie demokracji ponadnarodowej, w której państwa narodowe dobrowolnie zrezygnują z suwerenności. To syndrom typowej dla lewicowców choroby umysłowej – receptą na wszelkie bolączki zawsze pozostaje: Więcej Unii w Unii.

Syn marnotrawny przeciw dyktaturze urzędników

Postacią zdecydowanie mniejszego formatu niż Jurgen Habermas był na europejskich uniwersytetach Peter Mair, aczkolwiek biografia tego zmarłego trzy lata temu politologa stanowi w świecie dzisiejszej nauki kartę dość reprezentatywną. Ukończywszy studia w rodzimej Irlandii, Mair obronił doktorat w Holandii, po czym krótko pracował w ojczyźnie, by wkrótce przenieść się na uniwersytet w Manchesterze. Jednym słowem: wzór Europejczyka. Irlandzki uczony potrafił odwdzięczyć się zjednoczonej Europie, prezentując typowe dla niej lewicowe poglądy. W nagrodę otrzymał posadę w instytucji unijnej Unię wysławiającej – Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji.

Zmarł nagle, w dość młodym wieku, przeżywszy zaledwie sześćdziesiąt lat. Już po jego śmierci wydano Ruling the Void: The Hollowing of Western Democracy. Treść tej pracy musiała wywołać konsternację wśród kolegów i studentów Maira. Politolog skonstatował bowiem ze smutkiem, że w Europie kończy się era demokracji parlamentarnej, za to nadchodzą czasy dyktatury urzędników, ekspertów oraz bankierów, a partie polityczne, upodobniając się do siebie i dystansując się od wyborców, traktują ich z pogardą. Co więcej, Unia Europejska podważa demokracje narodowe państw członkowskich.

Elity polityczne – zdaniem Maira – zamieniły Europę w sferę bezpieczną od potrzeb wyborców i ich przedstawicieli. Tchórzliwi europejscy politycy oddelegowali bowiem znaczną część władzy do anonimowych, nieodpowiadających przed wyborcami biurokratów. Dlaczego? Ponieważ chcieli uniknąć bezpośredniej odpowiedzialności przed wyborcami za podejmowane decyzje. A to nic innego jak oszukiwanie mieszkańców wszystkich państw Europy, którym od lat wmawia się, że nikt inny tylko oni – poprzez demokratyczne wybory – budują nowe oblicze Starego Kontynentu.

Diagnoza Maira wstrząsnęła częścią europejskiej inteligencji. Paradoksalnie, jego pośmiertne dzieło może się stać podręcznikiem eurosceptyków, mimo iż autor Ruling the Void kpił z nich do ostatnich dni swego życia.

[Gajowym nic nie wstrząsnęło. Gajowy, ponieważ nie jest inteligentny, w ogóle nie wiedział o istnieniu Petera Maira, a gdyby nawet wiedział, nie musiałby czekać na ukazanie się jego pośmiertnego dzieła aby wyczytać w nim oczywiste oczywistości - admin]

Apologeta Tuska wieszczy koniec Europy

Również nasze elity przeżyły niedawno niemałe trzęsienie ziemi. O poważnym kryzysie Europy Zachodniej napisał bowiem ulubiony intelektualista partii rządzącej – Marcin Król. Ten wywodzący się ze środowisk zbliżonych do gdańskich liberałów i Unii Wolności historyk idei postanowił wprost powiedzieć to, co obserwująca Europę prawica dostrzega od wielu lat.

Mamy do czynienia z umiarkowanym kryzysem gospodarczym [! - admin], poważnym kryzysem politycznym, dramatycznym kryzysem cywilizacyjnym i być może śmiertelnym kryzysem duchowym – napisał Król w wydanej na początku tego roku pracy zatytułowanej Europa w obliczu końca.

Tytuł książki nawiązuje do dzieła Mariana Zdziechowskiego sprzed niemal osiemdziesięciu lat, w którym przedwojenny rektor wileńskiego uniwersytetu opisał wizję nieuchronnej zagłady cywilizacji Zachodu. Obserwując Europę z pozycji konserwatywnych, Zdziechowski prorokował bezalternatywny kres kultury europejskiej. Marcin Król konserwatystą jednak nie jest – choć na takiego często się kreuje – lecz liberałem wściekle atakującym, na przykład, dziewiętnastowiecznych papieży za wierne trwanie na straży starego porządku. To jednak, co dostrzegł pozostaje niezwykle frapujące. Opisał chociażby absurd pominięcia chrześcijaństwa w preambule projektu unijnej konstytucji czy brak umiejętności podjęcia przez Kościół prawdziwej walki o świat wyglądający dziś przecież inaczej niż kiedyś.

Król skrytykował najgłupszego politologa, jakiego znał świat – Francisa Fukuyamę, przyznając jednak, że w pewnym sensie na poziomie europejskim sprawdza się jego idiotyczna teoria o końcu historii. Skoro demokracja liberalna to ostateczny etap rozwoju ludzkości, no to będzie trwać sama z siebie, ot tak, nie trzeba sobie tym głowy zawracać. Świat może nie jest idealny, ale jednak znośny, wystarczy go skorygować, posprzątać, tu i ówdzie pogmerać, żeby rosło cztery procent, a nie trzy, i jakoś przetrwamy. Nic złego już się nie wydarzy. I to właśnie jest bardzo groźne. Zwłaszcza że – zdaniem Króla – Polska przejmuje wszystkie najgorsze wzorce mechanizmów UE.

Marcin Król w ostatnich latach często chwalił stosującego politykę ciepłej wody w kranie i uprawiającego stałą europropagandę Donalda Tuska. Jak wielkim więc szokiem dla jego stałych czytelników musiała być lektura tych słów?! [Żadnym - admin]

Wizja rozwiązania problemów Europy rysowana przez polskiego filozofa nie jest tak optymistyczna, jak u wspomnianych wcześniej Niemca czy Irlandczyka. Według tych ostatnich bowiem wystarczy niewielki lifting, by europejski system polityczny zaczął działać lepiej, a ludziom żyło się dostatniej. Król jest pesymistą. Co prawda, nawołuje do zwiększenia wpływów demokracji substancjalnej, ale dostrzega też pilną konieczność wielkich zmian cywilizacyjnych i duchowych wśród Europejczyków. W wywiadzie towarzyszącym promocji książki stwierdził, że w przeciwnym razie może dojść do wywieszania na latarniach tych, którzy odpowiadają za status quo chociażby w dzisiejszej Polsce.

Quo vadis, Europo?

Nie ulega wątpliwości, że Europa pozostaje dziś w dramatycznym kryzysie. Dotyczy to zarówno stanu duchowego jej mieszkańców, jak i kondycji moralnej jej przywódców, a także systemu politycznego przygotowanego jako eksperyment specjalnie na okoliczność stworzenia Unii Europejskiej.

Ponadnarodową integrację w postchrześcijańskiej Europie od lat krytykuje prawica, zarówno ta bardziej, jak i ta mniej konserwatywna. I oto na naszych oczach dokonuje się przełom w myśleniu europejskich elit intelektualnych. Uczeni w wielu placówkach dotowanych grantami z Brukseli zaczynają się zastanawiać nad sensem dalszego istnienia Unii w jej obecnym kształcie. Jeśli eurokraci ich posłuchają, kryzys może się jedynie pogłębić – lekarstwem lewicy na kryzys spowodowany zbyt dużą dawką integracji jest bowiem kolejny jej zastrzyk.

Jednego wszak już dziś możemy być pewni – europejscy politycy potrafią integrować. Oto w krytyce Unii Europejskiej połączyli środowiska skrajnie od siebie różne. W efekcie jednak stworzyli coś całkowicie odwrotnego od własnych zamierzeń. Zamiast Europy uwielbianej przez wszystkich zbudowali Europę, której nie kocha już nikt.

Krystian Kratiuk
http://www.pch24.pl


  PRZEJDŹ NA FORUM