Stan wojenny - nie dla idiotów
W trzydziestą rocznicę stanu wojennego wszystkie pokoje i salony bez klamek polskiego internetu wypełniły się radośnie tworzoną propagandą. Kto "czerwonemu" bardziej dokopie - ten większy "patriota". Niezwykle rzadkie głosy rozsądku wyglądają mniej więcej tak:
Cytat:
Powinien Pan w końcu oddzielić propagandę od historii.Pisząc o ofiarach śmiertelnych proszę podawać udokumentowane, a nie propagandowo-IPN-owskie. Pisząc o sytuacji gospodarczej proszę pisać o jej przyczynach : permanentnych strajkach "Solidarności" i gospodarczych restrykcjach państw zachodnich. I może odpowiedziałby Pan sobie , bo nie narodowi czy szerzej społeczeństwu - dlaczego w 20 lat po zmianie ustroju większość społeczeństwa uważa, że poprzedni system polityczny był lepszy a gen. Jaruzelski miał racje wprowadzając stan wojenny? A jest to niemożliwe bez poparcia tej tezy przez ówczesnych członków "Solidarności" ; dystans chłodzi emocje a angażuje myślenie.
Dla Pana ważna jest odpowiedż na pytanie : dlaczego tacy ludzie jak
Pan nie mogą tego zrozumieć ? O głupotę Pana nie podejrzewam, szczególnie jako absolwenta XIV LO. :-)
Dla równowagi proponuję zbadać w IPN następujace zagadnienia;
- liczbe ofiar śmiertelnych Wielkiej Rewolucji Solidarnościowej / samobójstwa z przyczyn ekonomicznych - tysiące /,
- efekty gospodarcze WRS - zniszczone całe działy w procesie dostosowawczym do UE , brak polskiego majątku,obcy system bankowy /krwioobieg w kapitaliżmie decydujący o wszystkim - jak tego obecnie doświadczamy w kryzysach UE i USA /,
- 2.500.000 emigracja zarobkowa / srednia wieku 26 lat/ i jej wpływ na przyszłość państwa przy ujemnym przyroście naturalnym.

pozdrawiam, były solidaruch
Źródło: krotki-bilans-stanu-wojennego


Bilans jest trafny, ale może warto byłoby się zapoznać również z pewnymi rzadko spotykanymi kulisami? Proponuję lekturę książki W. Jaruzelskiego "Pod prąd" (niektóre ciekawsze fragmenty tej broszurki poniżej). Jest jeszcze pewien ciekawy wątek - dylemat "wejdą-nie wejdą". Gen Puchała ujawnia np. coś takiego: "Niektórzy poważnie twierdzą, że inwazja wojsk UW groziła nam tylko w grudniu 1980 r., bo widać było zgrupowania wojsk wokół Polski. Zastanawiające jest, dlaczego w grudniu 1981 r. tych zgrupowań rzekomo nie widziano. Myśmy o nich wiedzieli. Np. te 300 czołgów pod Lwowem. One stały tam jeszcze w lutym 1982 r. Podobnie jak zgrupowania wojsk czechosłowackich i NRD-owskich. Jest wręcz nieprawdopodobne, aby nie widział ich – doskonały przecież – amerykański wywiad satelitarny". A teraz - wybrane fragmenty "Pod prąd", szczególnie - fragmenty o gospodarce.
str. 11
ŚWIAT A POLSKA 1981 ROKU
(...) Po postępującym w latach 70. procesie odprężenia, w 1981 roku stosunki Wschód -Zachód uległy zaostrzeniu. Było wiele tego przejawów. 17 lipca 1981 roku w Genewie zakończyła się fiaskiem pierwsza runda radziecko­amerykańskich rokowań poświęconych redukcji zbrojeń eurostrategicznych. W podobnym impasie znalazły się wiedeńskie rokowania przedstawicieli państw NATO i Układu Warszawskiego w sprawie redukcji broni konwencjonalnych w Europie. Nastąpiła "rakietowa licytacja" -jednej strony radzieckie SS-20, z drugiej zaś amerykańskie tzw. eurorakiety -Pershing II i Cruise. Prezydent Ronald Reagan przyjął ostry kurs.(...)
Powiał chłód zimnej wojny. Polska -z jej geostrategicznym położeniem stała się swego rodzaju poligonem konfrontacyjnie krzyżujących się interesów wielkich mocarstw. Stany Zjednoczone i Związek Radziecki ­(...) -widziały w nas słabnące, "rozwichrzone" ogniwo bloku wschodniego. Społeczność międzynarodowa śledziła (...) rozwój sytuacji w Polsce. Liczne tego ślady można znaleźć w wypowiedziach polityków oraz w publicystyce.

str. 12
Głosy Zachodu
-Prezydent Ronald Reagan, w swych "Pamiętnikach" (wyd. 1990 rok) w rozdziale "Życie po amerykańsku", opisując swe ostrzeżenia w listach kierowanych do Leonida Breżniewa w 1981 roku stwierdza: "Breżniew odpowiedział, że wydarzenia w Polsce były i są sprawą wewnętrzną rządu polskiego, a Związku Radzieckiego nie interesuje stanowisko USA wobec Polski. Breżniew i ja wymieniliśmy szereg chłodnych listów, wyrażających chęć podtrzymania dialogu, lecz on zawsze odmawiał odrzucenia doktryny Breżniewa (choć w taki sposób jej nie nazywał)";
-Prezydent Francji Francois Mitterrand: "Widziałem zawsze tylko dwie, a nie trzy możliwości: albo rząd polski przywróci porządek w kraju, albo uczyni to Związek Radziecki. Trzecią hipotezę, zakładającą, że mogłoby dojść do zwycięstwa " Solidarności" uważałem zawsze za czystą fikcję, w takim przypadku ruch zostałby zmieciony przez radzieckie oddziały" ("Die Zeit" nr 20-23 z 1987 roku);
-Premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher: "Sowieci wywierali coraz bardziej rosnącą presję na Polaków. Poczynając od końca 1980 roku Amerykanie byli przekonani, że ZSRR planuje bezpośrednią interwencję wojskową, aby złamać polski ruch reformatorski, tak samo, jak to uczynili z Praską Wiosną w roku 1968. Braliśmy pod uwagę cztery scenariusze. Sytuację, kiedy użycie siły przez rząd polski przeciwko robotnikom stanie się nieuchronne, lub już się dokonało. Lub sytuację, w której interwencja radziecka byłaby nieuchronna, lub już się dokonała. .13 grudnia 1981 roku sytuacja zmieniła się nagle. Nie miałam żadnych wątpliwości, że z moralnego punktu widzenia jest to nie do przyjęcia (a to ciekawe dlaczego, skoro wszystkie inne metody - jak się okaże w dalszej części tekstu - zawiodły; p.e.1984), ale to wcale nie ułatwiało podjęcia właściwych decyzji. Przecież nie wolno zapominać o tym, że aby odsunąć groźbę radzieckiej interwencji ustawicznie powtarzaliśmy -Polakom powinno się pozwolić na podejmowanie własnych decyzji (zwracam szczególną uwagę na to stwierdzenie -WJ). Reakcje Zachodu na kryzys w Polsce były nieodłącznie wplecione w strategię polityczną i gospodarczą wobec Moskwy". ("Moje lata na Downing Street", Londyn, 1993);
-Sekretarz Stanu USA gen. Aleksander Haig: "Dla Związku Radzieckiego Polska to casus belli -sprawa, dla której gotów podjąć wojnę z sojuszem zachodnim. Sami Polacy nie mogą stać się Panami własnego losu, dopóki ZSRR dysponuje przeważającą siłą i temu się sprzeciwia. Nigdy nie było żadnej wątpliwości, że ten powszechny ruch w Polsce będzie zdławiony przez ZSRR. Jedynymi pytaniami były: kiedy to nastąpi i z jakim stopniem brutalności.Nie dostrzegłem wśród zwolenników twardej linii, skupionych wokół stołu posiedzeń gabinetu lub też w Krajowej Radzie Bezpieczeństwa żadnej chęci do ryzykowania międzynarodowego konfliktu, lub też przelewu amerykańskiej krwi z powodu Polski. Żaden racjonalnie myślący reprezentant władzy nie mógł zalecać takiej polityki. ("Caveat, Realism, Reagan and Foreign Policy" wyd. Nowy Jork 1984 rok);
-Profesor Richard Pipes, bliski współpracownik Prezydenta Ronalda Reagana, w wywiadzie pt.: "Stan wojenny w Białym Domu", udzielonym tygodnikowi "Przekrój" (17 grudzień 1995 r.) na pytanie: "Jakie były reakcje Europy Zachodniej na kurs Waszyngtonu wobec Polski stanu wojennego?" odpowiada: "Musieliśmy toczyć z nimi walkę, aby zaakceptowali nasz kierunek. W większości nasi europejscy sojusznicy byli zadowoleni z tego co stało się w Polsce (to bardzo interesująca informacja -WJ). Bali się, że wybuchnie tam jakiś konflikt zbrojny i Rosjanie będą zmuszeni wkroczyć, a wtedy nie wiadomo, co się stanie. Im zatem nie było bardzo nieprzyjemnie, że w Polsce jest stan wojenny. Mieliśmy z nimi problemy, a Departament Stanu ich wspierał i reprezentował. Ostatecznie na szczęście był w Białym Domu Ronald Reagan". Prawie identyczny pogląd Richard Pipes wyraził na łamach "Rzeczpospolitej" -14-15 grudzień 2002 rok;
-Zbigniew Brzeziński w książce pt.: "Plan gry", wydanej w 1987 roku -a więc w okresie już zaawansowanej pierestrojki i procesu odprężenia -pisze: "Polska jest krajem osiowym. Panowanie nad Polską jest dla Sowietów kluczem do kontrolowania Europy Wschodniej... Geostrategiczne położenie Polski wykracza poza fakt, że leży ona na drodze do Niemiec. Moskwie potrzebne jest panowanie nad Polską również dlatego, że ułatwia kontrolę nad Czechosłowacją i Węgrami oraz izoluje od zachodnich wpływów nierosyjskie narody Związku Radzieckiego. Bardziej autonomiczna Polska poderwałaby kontrolę nad Litwą i Ukrainą... 38-milionowa Polska jest największym krajem Europy Wschodniej pod panowaniem sowieckim, a jej Siły Zbrojne stanowią największą niesowiecką armię Układu Warszawskiego. Ta pozycja kosztuje Moskwę dużo, ale jeszcze kosztowniejsze byłoby jej poniechanie". Czy taka ocena odniesiona do 1981 roku nie brzmiałaby stokroć ostrzej? Czy nie zasługuje to na głębszą refleksję?

str. 15
Dokumentacja amerykańska
(...)
Raport połączonych wywiadów USA z 12 czerwca 1981 roku: "Obecny kryzys w Polsce stworzył najpoważniejsze i najszersze pod względem głębi i zasięgu od dziesięcioleci wyzwania dla rządów komunistycznych Paktu Warszawskiego. Główne czynniki podtrzymujące przedłużający się kryzys ­uporczywe żądania związkowe, frakcyjność wewnątrz kierownictwa "Solidarności" i niezdyscyplinowanie związkowych szeregów, postępująca erozja autorytetu partii oraz fakt, że "Solidarność" reprezentuje masowy, emocjonalny sprzeciw wobec sposobu, w jaki partia rządzi krajem -powodują anarchizację sytuacji, nad którą żadna siła z osobna nie wydaje się zdolna zapanować. Ekonomiczna kondycja Polski będzie w najbliższych sześciu miesiącach pogarszać się z powodu słabych zbiorów, niskiej wydajności pracy, skróconego tygodnia pracy, trwającego ekonomicznego dryfu. Nie można wykluczyć szybkiego i drastycznego spadku standardu życiowego -zdolnego wywołać takie zaburzenia społeczne, które mogą spowodować sowiecką interwencję. Niezależnie od tego, jak Sowieci postrzegają koszty interwencji, szybko zeszłyby one na drugi plan, gdyby uznano, że zostały zagrożone podstawowe interesy ich państwa".
Ocena agencji wywiadu Departamentu Obrony USA z 4 listopada 1981 roku: "Jeśli Krajowa Komisja Koordynacyjna "Solidarności" nie zdoła opanować działaczy lokalnych -niektórzy z nich strajkują o byle co -a niedobór żywności i paliwa będzie trwał nadal, Polskę czekają tej zimy silne niepokoje społeczne, które prawdopodobnie spowodują wprowadzenie w tej , lub innej postaci stanu wojennego".

(...)str. 18
Szczególnie interesujące jest swego rodzaju podsumowanie zawarte w raporcie o sytuacji w Polsce połączonych wywiadów USA z 12 czerwca 1982 roku. We wstępie do tego dokumentu zawarta jest ocena, jak doszło do stanu wojennego:
. partia straciła znaczną część wpływów i nie była w stanie panować nad sytuacją;
. kraj pogrążał się w politycznym i gospodarczym chaosie;
. w "Solidarności" nastąpiło znaczne osłabienie sił umiarkowanych oraz znaczne wzmocnienie radykałów. Coraz bardziej powszechne w "Solidarności" były żądania obalenia systemu, w tym wolnych wyborów. W dłuższej perspektywie oznaczałoby to podważenie systemu komunistycznego w całym Układzie Warszawskim.
Główne zainteresowanie Moskwy sprowadzało się do utrzymania PRL jako członka Układu Warszawskiego oraz dominującej pozycji partii wewnątrz Polski, przy jednoczesnym zminimalizowaniu bezpośredniego, otwartego zaangażowania ZSRR. "Jednakże w wyniku prowadzonych analiz Związek Radziecki podjąłby każdą decyzję, którą uznałby za konieczną, z użyciem sił wojskowych włącznie, ażeby zapewnić utrzymanie przez polski rząd kontroli nad sytuacją".
Dokumenty amerykańskie są dostępne (znajdowały się m.in. w Instytucie Nauk Politycznych PAN) już od blisko ośmiu lat. I co? Poza niektórymi sygnałami­fragmentami na lewicowych łamach ("Trybuna", "Przegląd", "Dziś" oraz w mojej książce "Różnić się mądrze" -Wyd. "Książka i Wiedza". 1999 rok) innych gazet i czasopism, a co najbardziej zdumiewające historyków, to w istocie nie interesuje, -brak odnośnych badań, analiz, publikacji. W szczególności nie widać starań o uzyskanie od strony amerykańskiej wyjaśnienia przyczyn braku ostrzeżeń "Solidarności", Kościoła, Papieża-Polaka, który przecież nie wezwałby Narodu na barykady, a wręcz przeciwnie. Co jednak najważniejsze, przy tym dziwnie niezauważane ­dlaczego nie było przestróg pod adresem władz, że reakcja na wprowadzenie stanu wojennego będzie ostra -sankcje, restrykcje itd -to, co zresztą nastąpiło post factum?! A było ku temu wiele możliwości i okazji, chociażby poprzez Ambasadora Francisa Meehana, a przede wszystkim w czasie wizyty w Waszyngtonie 6-9 grudnia 1981 roku wicepremiera Zbigniewa Madeja.
(pan generał jest widać naiwniakiem, albo udaje, że nie rozumie - więc wyjaśnijmy - oczywiście, że sankcje nałożone na Polskę były dobrze przemyślane - chodziło o zarżnięcie polskiej gospodarki, by w ten sposób pośrednio osłabić cały Układ Warszawski - a koszt, jaki mieli zapłacić za to Polacy nasi nowi "sojusznicy" mieli w głębokim poważaniu, ba - liczyli na dalsze niepokoje społeczne - p.e.1984)
(...)
Liczyliśmy się z tym, że Zachód zareaguje negatywnie, ale przede wszystkim werbalnie, nawet z pewną dozą zrozumienia. W licznych rozmowach przeprowadzonych w 1981 roku z wieloma politykami, brzmiał jeden głos ­powinniście rozwiązać własne problemy sami, we własnym zakresie, bez ingerencji i interwencji z zewnątrz. Nie było ani słowa przestrogi przed użyciem siły. Pamiętaliśmy też, jaki był stosunek do stanów nadzwyczajnych, do przewrotów i zamachów stanu w państwach NATO: w Turcji dwukrotnie -1960 i niedawny (dokładnie trzy miesiące przed naszym stanem wojennym) -12 wrzesień 1981 rok -oraz Grecja -1967. Ponadto Chile -1973. Wszędzie tam było obalenie legalnej władzy, a w dwóch wypadkach nawet zabójstwo prezydenta ( Menderes -Turcja, 1960; Allende -Chile, 1973). Były setki, a nawet tysiące zabitych, rannych, torturowanych. Mimo to torpedowano wnioski o zastosowanie sankcji wobec "królestwa" apartheidu, w istocie wielkiego obozu koncentracyjnego, jakim wówczas była Republika Południowej Afryki, motywując, że przyniosłoby to szkody, ciężary społeczeństwu tego kraju. Znaliśmy też życzliwą tolerancję wobec okrutnego reżimu Ceauceascu. Czy w świetle tych wszystkich faktów i doświadczeń można było spodziewać się takich reakcji Zachodu? Skąd więc nagle tak odmienny stosunek do polskiego stanu wojennego? Tym bardziej, że ani przewrotem, ani zamachem stanu on nie był (nie spierając się z p. generałem odnośnie tego, co zamachem stanu jest, a co nim nie jest - wypada tylko zapytać - czy słyszał kiedykolwiek powiedzenie "to sukinsyn, ale nasz sukinsyn" - czy pan generał kpi? Czy jest dzieckiem we mgle, czy politykiem i strategiem?!? - p.e.1984).
(...)
Im dalej, tym więcej polityków Zachodu wykazywało zrozumienie dla podjętej 13 grudnia decyzji.
Bardzo charakterystyczne były początkowe reakcje prasy zachodniej. George Kennan, teoretyk zimnej wojny, a następnie odprężenia, w dwuczęściowym artykule na łamach New York Limes: "The Polish Crisis" -5, 6, 10.01.1982 pisze: "To, co stało się w Polsce jest złe, ale mogło być gorsze. Gdyby miesiąc lub dwa miesiące temu "Solidarność" zechciała przerwać eskalację żądań i spocząć na laurach, dając Moskwie poczucie, że wolność w Polsce nie oznacza gwałtownego zawalenia się nieba już przez samo to miałaby historyczną zasługę na drodze do narodowego samowyzwolenia".(szczerze wątpię, by z taką "elitą intelektualną", jaka stała na plecach robotników z ruchu Solidurnościowego mogło dla Polski wyniknąć cokolwiek innego, niż taka katastrofa, jaką mamy od 1989 - p.e.1984)
Rudolf Augstein, naczelny redaktor tygodnika "Der Spiegel", "Die polnische Tragedie" ­ 21.12: "Tragedia polska (jaka znowu tragedia? - p.e.1984) obciąża winą samych Polaków za to, co się zdarzyło. Polacy wielokrotnie ukazywali swoją niezdolność do inteligentnej samorządności(Niemcy przynajmniej nie owijają w bawełnę - Polacy do rządzenia sobą się nie nadają, więc przy pierwszej okazji zdejmiemy im ten garb z pleców - p.e.1984). Istnieje analogia pomiędzy zamachem Piłsudskiego w 1926 i Jaruzelskiego 1981. Nawet Wałęsa dał się ponieść typowej polskiej intoksykacji, wsłuchując się we własną retorykę. Ludzie "Solidarności" nie byli zdolni do zrealizowania rozsądnego kursu centrowego. Partia komunistyczna pozostawała cierpliwa do ostatniej chwili, być może nawet zbyt długo.".
Henri Nannen, naczelny redaktor tygodnika "Stern", w końcu grudnia 1981: "Tylko hipokryci nie przyznają, że Jaruzelski próbował ocalić Polskę przed radziecką interwencją. Pozwolił delegacji MCK odwiedzić obozy internowanych, gdzie nie było żadnych dowodów torturowania, całkiem odwrotnie niż w przypadku opłakanych warunków w Turcji, lub pod władzą południowoamerykańskich reżimów wojskowych, wspieranych przez Amerykanów.
(...)
Artykuł wstępny w "The Guardian" z 15.12.: "Generał działał z czystej desperacji w obliczu narastających wyzwań politycznych wobec prawomocności reżimu. Od 13 grudnia Polska ma po raz pierwszy od 18 miesięcy rząd, który jest przygotowany do rządzenia".
Douglas Stanglin w artykule: "Czy Solidarność poszła za daleko", "Newsweek" z 28.12 (numer antydatowany, data wysłania korespondencji z Warszawy -19.12.): "Polityka "Solidarności" była zawsze splątana z polskim idealizmem, a Związek często wydawał się niezdolny do zakreślenia rozumnych granic w realnie istniejącym świecie. Jego kierownictwo składało się z ludzi niecierpliwych, przepełnionych poczuciem misji i arbitralnej prawdy. Działali oni z pewnością siebie, która graniczyła z arogancją. Związek sforsował się i dążył do zbyt wielu celów w zbyt krótkim czasie".
Thoe Sommer, zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Die Zeit" 19.12.: "Jakkolwiek wielka może być sympatia Zachodu dla polskich reformatorów, nie przeważa ona jednak faktów geograficznych. W realnym świecie, w którym istnieją niuanse i odcienie szarości, i w którym bilans strat i zysków powinien być troskliwie kalkulowany, wszelkie "męskie" reakcje są absolutnie niestosowne. Rozwiązania wewnętrzne tworzą czas na oddech -dla samych Polaków, dla Rosjan, dla Zachodu. Dają one każdemu szansę, być może ostatnią". Później w prasie bywało różnie, na ogół gorzej. Natury tego procesu, jego inspiracji nikt jeszcze nie poddał wnikliwej analizie.
==========================================
str.28
Kościół o niebezpieczeństwach
Tu bardzo ważna informacja. W 2001 roku ukazała się książka , zawierająca osobiste pamiętnikarskie zapisy wieloletniego Sekretarza Episkopatu Polski, arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego pt.: "Rozmowy watykańskie arcybiskupa Dąbrowskiego" (Wyd. Instytut Wydawniczy "PAX") . Znajduje się w niej relacja złożona 22 grudnia 1981 roku Papieżowi Janowi Pawłowi II. Obok -co oczywiste -opisu różnych bolesnych i dokuczliwych skutków, jakie przyniósł stan wojenny. Są w niej stwierdzenia (str. 239-240): ""Solidarność" wbrew ostrzeżeniom Kościoła eskalowała wystąpienia i dążenia do władzy. Odmówiła wejścia do Rady Porozumienia Narodowego mimo, że Wałęsa 4 listopada 1981 roku zgodził się na wejście razem z Księdzem Prymasem, u premiera. Po spotkaniu z premierem Komisja Krajowa zdyskwalifikowała Wałęsę i oświadczyła, że "Solidarność" nie wejdzie do Rady Porozumienia.Zebranie "Mazowsza" w Politechnice 5-6 grudnia i powzięte uchwały zaalarmowały władze, szczególnie wyznaczenie manifestacji ulicznej na 17 grudnia 1981 roku. Nasze rozmowy na wszystkich szczeblach "Solidarności" nie dały wyników (szczególnie 9 grudnia spotkanie u ks. Prymasa). Komisja Krajowa w Gdańsku 11-12 grudnia 1981 roku. Opinia Wałęsy -zbiorowa halucynacja, wielu uległo prowokacji". To przecież rewelacyjny dokument, wielce autorytatywna ocena przedstawiona Papieżowi. Ale, o dziwo, pogrążona w głębokiej ciszy.
(...)
Z kolei Andrzej Micewski w książce pt.; "Kościół wobec "Solidarności" i stanu wojennego" pisze: "Dnia 7 grudnia ksiądz Prymas Glemp zdecydował się na wypowiedzenie twardej prawdy reprezentatywnym przedstawicielom kierownictwa Związku. Prymas powiedział:
"1. Uprawiając taką politykę, przekroczyliście Panowie mandat dany wam przez świat pracy. Jeśli chcecie prowadzić czystą politykę to utwórzcie Komitet przy Zarządzie "Solidarności", a nie wciągajcie do gry całego Związku.
2. Nie liczycie się z psychologią narodu. (Prymas miał tu z pewnością na myśli wybuchowe nastroje w kraju ­dopisek autora).
3. Nie uwzględniacie analizy sytuacji międzynarodowej i gospodarczej.
Ksiądz Prymas tak skomentował później, kiedy było już po wszystkim, swoje stanowisko -"Nic to nie pomogło. Przygotowywano manifestacje uliczne i wiece. Rząd i centrum partii śledziły te ruchy z niepokojem i troską i przygotowywały warianty rozwiązania nieuniknionej konfrontacji""
(...)
Jerzy Holzer w książce pt.: "Solidarność 1980-1981. Geneza i historia" (Instytut Literacki -Paryż 1984 rok) przywołuje fragment listu, jaki Prymas Polski Józef Glemp wystosował 6 grudnia 1981 roku do Lecha Wałęsy. Pisze w nim: ".o narastających złowrogich nastrojach w naszym społeczeństwie, których rozładowania wielu dopatruje się w konfrontacji. Dotychczasowe wielkie osiągnięcia nie mogą być zniweczone przez nierozwagę, którą nazywa się konfrontacją".
W tym miejscu warto również przywołać protokół z posiedzenia Komisji Wspólnej przedstawicieli Rządu i Episkopatu (współprzewodniczący Kazimierz Barcikowski i kardynał Franciszek Macharski) z 18 stycznia 1982 roku, w czasie którego strona kościelna stwierdziła: "Nie negujemy, że po stronie działaczy "Solidarności" nie było wyrobienia politycznego, siły ekstremalne opanowały ją". Dalej powołując się na Lecha Wałęsę: "Przyznaje on, że Związek popełnił wiele błędów, że w końcowej fazie nie był już w stanie opanować całości". (Wyd. ANEKS: "Tajne dokumenty Państwo-Kościół 1980-1989"). Politycy, historycy, publicyści -również związani z Kościołem, uznający jego autorytet, nawiązujący często do jego nauk i ocen -tym razem milczą. Trzeba pytać, domagać się odpowiedzi -dlaczego?!
(...)
str. 38
"Spotkanie Trzech"
Niezwykle znamienne jest ignorowanie, lub spłycanie, marginalizowanie "Spotkania Trzech" (Józef Glemp, Lech Wałęsa, Wojciech Jaruzelski) odbytego 4 listopada 1981 roku. W ówczesnej pełnej napięć, nabrzmiewającej groźnymi konfliktami sytuacji było to wydarzenie niezwykłej wagi. Zostało ono poprzedzone moją długą rozmową z Prymasem w dniu 21 października. Idea powołania Rady Porozumienia Narodowego została przyjęta z zadowoleniem i nadzieją. (...)
W tym miejscu należy się odwołać do książki Lecha Wałęsy pt.: "Droga nadziei" (Wyd. "Rytm" -1988 rok). Znajduje się w niej następująca relacja jednego z jego współpracowników (bezimiennego) na ten temat: "W wypowiedziach Kościoła można zauważyć ton przygany dla zbytniego upolitycznienia się "Solidarności".(...) Gdy Prymas Glemp gotował się do podróży do Watykanu, a Wałęsa podążał w stronę Gdańska, Komisja Krajowa przyjęła uchwały mające stanowić podstawę ewentualnego porozumienia społecznego. Komisja obwarowała wysuwane postulaty -zresztą wcale nie nowe -groźbą podjęcia przez związek koniecznych działań statutowych, do strajku generalnego włącznie, jeśli w ciągu trzech miesięcy nie nastąpi ich realizacja. Ton tych uchwał generał Jaruzelski potraktował jako fakt stawiający pod znakiem zapytania sens dopiero co odbytej rozmowy. (...)".
Ta relacja wymaga pewnych uzupełnień. Uchwała Komisji Krajowej została przyjęta 4 listopada 1981 roku, To był "nóż w plecy" odbywającego się właśnie Spotkania Trzech. 7 listopada zostaje wydany komunikat Prezydium Komisji Krajowej, który łagodzi wymowę tej uchwały. Wymuszone, jak widać, stanowisko Prezydium ma jednak niższą rangę i mniejsze realne znaczenie niż owa uchwała całej Komisji. To dało się odczuć w praktyce.
9 listopada 1981 roku odbyło się kolejne posiedzenie Prezydium Komisji Krajowej "Solidarności". W opublikowanym komunikacie nie ma ani słowa o niedawnym "Spotkaniu Trzech" -żadnej wzmianki, żadnych wniosków. To był bardzo znamienny kolejny sygnał, faktyczne odrzucenie inicjatywy.
W tymże czasie Biuro Polityczne KC PZPR, skierowało list do Podstawowych Organizacji Partyjnych, informujący o inicjatywie, zachęcający do jej poparcia w miejscach pracy i zamieszkania. (...)
"Solidarność" mimo apeli i zachęt, w tym ze strony Kościoła, wciąż milczała, robiła uniki, a nawet zaostrzała kurs. Było to tematem posiedzenia Komisji Wspólnej przedstawicieli rządu i Episkopatu 23 listopada 1981 roku. Współprzewodniczący Komisji Kazimierz Barcikowski mówi: "Rada Porozumienia Narodowego. Chcielibyśmy po naszych rozmowach ogłosić dziś skład grupy inicjatywnej. Jeżeli "Solidarność" nie da przedstawiciela, to trzeba zostawić miejsce dla niego i dalej prowadzić rozmowy. Zwłoka w formowaniu grupy grozi rozmazaniem inicjatywy. Porozumienie jest pod dużym naciskiem przeciwników, jest w Polsce dużo szaleńców. To byłaby klęska o wielkich następstwach. Prowadziłoby to do konfrontacji". Mówi Kierownik Urzędu ds. Wyznań Jerzy Kuberski: "Idzie pożoga przez kraj. Rząd i partia są stale pod presją spraw bieżących i nie mogą zająć się zasadniczymi. Jeżeli nie Rada Porozumienia Narodowego -to będzie fala anarchii, a już są jej elementy". Strona kościelna przyjmowała te oceny z powagą. Podejmowała działania wyjaśniająco­mediacyjne. Jednakże nie przynosiły one efektu. Myślę, że można to uznać za swego rodzaju afront ze strony "Solidarności" wobec starań Kościoła.
"Solidarność" stosowała dziwne tłumaczenia. Jedno -że najpierw trzeba rozwiązać problemy, dopiero później utworzyć Radę. Oczywisty nonsens. Właśnie dlatego, że nie udawało się trudnych , czy spornych problemów rozwiązać, należało powołać ciało, stworzyć płaszczyznę na której można byłoby je przedyskutować, przełamać impas. Drugie -to zwykły wykręt. Proponowaliśmy, ażeby w skład Komisji (Grupy) Inicjatywnej weszli przedstawiciele "Solidarności", Kościoła, PZPR, ZSL, SD, związków branżowych oraz środowisk naukowych i twórczych (te ostatnie miał reprezentować prof. Aleksander Gieysztor). Biorąc pod uwagę wyłącznie roboczy, "techniczny" charakter Komisji, ten jej skład w niczym nie przesądzał proporcji, w jakich w przyszłej Radzie Porozumienia Narodowego reprezentowane byłyby poszczególne siły i ugrupowania. Bo właśnie Komisja Inicjatywna miała przedyskutować i przedstawić odpowiednie propozycje. Jednakże według "Solidarności" powinny być brane pod uwagę jedynie trzy podmioty: "Solidarność", Kościół, PZPR. Wałęsa nawet publicznie powiedział: "mnie ZSL-e, PAX-y, branżowcy nie interesują".
(...)
str. 44
Racje i kalkulacje stron
Rozwinę tę myśl. Każda ze stron musiała liczyć się z nastrojami swojej bazy, już nie mówiąc o uwarunkowanich zewnętrznych. Dokonując chłodnej analizy można więc stwierdzić, iż w owym czasie władza miała świadomość słabości swego społecznego zaplecza, tego, że jest w defensywie, że znalazła się "przy ścianie".(...)
"Solidarność" była w innej sytuacji. Stanowiła wielki ruch społeczno-polityczny, który na drodze rozpoczętej w sierpniu-wrześniu 1980 roku, osiągnął ogromne sukcesy. Mimo, iż dalece wykroczył poza ramy ówczesnych porozumień, to nie osiągnął jeszcze wszystkiego. Obalanie władz "na raty", wynikało z realiów, a nie z celów. Te zaś, dla uzyskującego coraz większą przewagę nurtu radykalnego, sięgały daleko, powodowały przyspieszenie kroku. Przy tym "Solidarność" wiedziała i widziała, że jej polityczno­psychologicznym atutem jest dynamizm, impet, ofensywa. Wszelkie rokowania, pertraktacje z władzą, z natury rzeczy "rozmagnesowują", rozmiękczają, przenoszą szczytne hasła i stanowcze, w tym populistyczne żądania, na grunt rzeczowej rozmowy. Ta zaś, w większości wypadków, ujawnia realne możliwości, sprowadza sprawy na ziemię, co więcej ­"uczłowiecza" władzę. W rezultacie niechętny stosunek do wspólnych komisji, do stołu obrad.
Wracam do podstawowego pytania: kto do rozmów, do zapowiedzianych na "Spotkaniu Trzech" konsultacji merytorycznych dążył, do nich zachęcał i apelował, a kto i dlaczego od nich się uchylił?!
(...)

str. 48
Utracona szansa
(...)Brak tego pierwszego kroku, to jest konsultacji merytorycznych, powołania Komisji Inicjatywnej ­uniemożliwił kroki dalsze. Logicznie więc rozumując, można by przyjąć, że niektóre kręgi "Solidarności" świadomie godziły się z wariantem katastrofy.
(...)
Przypomnę, że po latach, w sierpniu 1988 roku, wyrażona publicznie obustronna gotowość do rozmów szybko zdjęła napięcie (jest dyskusyjne, czy to napięcie powstało "samo z siebie" - p.e.1984). Tak mogło być w grudniu 1981. Czy w takiej sytuacji można sobie wyobrazić wprowadzenie stanu wojennego? Jest bzdurą opowiadanie, że był on przesądzony, że nie było od niego odwrotu. Dopóki decyzja nie została podjęta, doprowadzona do bezpośrednich wykonawców i przez nich "uruchomiona", niczego nie trzeba było odwoływać i cofać". Zadania dla dowódców dywizji oraz komendantów wojewódzkich MO znajdowały się w zalakowanych kopertach w ich sejfach. Otwarcie tylko na rozkaz, na ustalony sygnał. Gdyby go nie było -nie byłoby "operacji". Czy również w warunkach odprężenia, w takiej negocjacyjnej sytuacji, mogła być podjęta interwencja militarna z zewnątrz? Trudno to sobie wyobrazić. Stracona została wielka szansa. Samo podjęcie rozmów -niewątpliwie trudnych i żmudnych ­ale już na wstępie obniżyłoby społeczną temperaturę, pozwoliłoby ustalić jakieś zasady zahamowania strajków w okresie zimy, zapobiegłoby przygotowaniom do wielkich demonstracji 17 grudnia -a jeśli nawet, gdyby się one odbyły, to w zupełnie innym klimacie. Wszystko to miałoby ogromne znaczenie również na zewnątrz.
(...)
str. 56
"Temperatura rosła"
Przypominane są z okazji kolejnych rocznic strajki sierpniowe 1980 roku, powstanie "Solidarności". Akcentowane jest narodowe uniesienie, wielkie nadzieje tym wydarzeniom towarzyszące. I nagle w ten świetlany obraz uderza jak grom z jasnego nieba 13 grudnia 1981. Horror -na wizji wciąż te same dyżurne zdjęcia i ujęcia -czołgi i pałki, armatki wodne i gazy łzawiące. W słowie różne dramatyczne okoliczności i bolesne fakty. Nie neguję prawa do takiej pamięci, jest też potrzebna. Ale dlaczego nie przypomina się tego co było przed tym? Jaki był horror innego rodzaju? Co rujnowało i bolało, groziło i trwożyło? Reasumując: wielce charakterystyczne jest ciągłe akcentowanie wyłącznie tego, kto stan wojenny wprowadził, przy jednoczesnym notorycznym unikaniu lub spłycaniu wyjaśnień -jak dramatyczny splot zagrożeń politycznych i gospodarczych, wewnętrznych i zewnętrznych doprowadził do krawędzi narodowej katastrofy? Jak się owa sytuacja miała, a w szczególności osiągnięta pozycja -żądania i działania "Solidarności", do zawartych w sierpniu 1980 roku porozumień? Także do oświadczenia, jakie Lech Wałęsa złożył 10 listopada 1980 roku podczas sądowej rejestracji "Solidarności": "Nie kwestionujemy socjalizmu. Na pewno nie wrócimy do kapitalizmu, ani nie skopiujemy żadnego wzoru zachodniego, bo to jest Polska i chcemy mieć rozwiązania polskie. Socjalizm jest to system niezły i niech będzie, ale kontrolowany. Niech panowie zapiszą, że nie będziemy wysuwać programów politycznych, a w żadnym wypadku ich realizować". Słowa te odczytywane przez władze jesienią w 1981 roku brzmiały jak ponury żart.
(...)
str. 58
Głosy ludzi "Solidarności"
Po latach realistycznie ocenili ówczesną sytuację,
przywołując różne niebezpieczne procesy, zjawiska,
fakty również we własnych szeregach:

Jarosław Kaczyński w książce Teresy Torańskiej pt.:
"My" (Wyd. "Przedświt" 1994 rok) m.in. mówi:
"Zażartowałem wtedy (w 1981 roku -WJ), że gdybym
nawet nie był pełnomocnikiem Moskwy, a musiał tutaj
rządzić, to bym z "Solidarnością" jakoś się
rozprawił, bo razem z nią rządzić by się nie dało.
Ponieważ ten monstrualny ruch ze względu na swój
charakter i konstrukcję do demokracji się nie nadawał.
Oparty był na strukturze przedsiębiorstwa, a wyrażał w
istocie ambicje polityczne, co jest klasyczną cechą
komunizmu oraz był z samego założenia, w swoich
intencjach ruchem wszechogarniąjącym, czyli źle
tolerującym jakikolwiek pluralizm. Zapewniam Cię,
gdyby "Solidarność" 1989 roku miała siłę z 1981
roku, to w ogóle żadnego mechanizmu demokratycznego
w Polsce by się nie zbudowało".
To bardzo mocna, kategoryczna ocena. Logicznie z niej wynika, że postawienie tamy, zasadnicze osłabienie "Solidarności" wyszło jej, a w rezultacie przede wszystkim Polsce tylko "na zdrowie". Mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński opinię tę podzieli. Tym bardziej, że w książce "Czas na zmiany" pisze: "Solidarność" była niczym innym, jak zinstytucjonalizowanym w związek zawodowy buntem społecznym". A więc "kostium związkowy", a istocie "bunt społeczny". Atmosfera buntu ze swej natury tworzy sytuacje konfrontacyjne, uruchamia spiralę różnych przeciwdziałań. Warto o tym pamiętać.
Aleksander Małachowski w książce "Żyłem szczęśliwie" (Dom Wydawniczy "Totus" -1993) tak odpowiada na stawiane kwestie i zadawane mu pytania:
-"Zakulisowe spory były wtedy mało znane. Na zewnątrz "Solidarność" prezentowała się jako "silna, zwarta, gotowa?"
-Możliwe. Ja zacząłem poznawać związek od środka i widziałem, jaki jest słaby, jak na niewiele osób można liczyć. Bardzo często pierwsze skrzypce grali ludzie niekompetentni, odreagowujący swoje frustracje albo liczący na zrobienie kariery. Im bardziej się angażowałem, tym moja ocena była bardziej krytyczna. . Nie byłem zwolennikiem zaganiania przeciwnika w kozi róg, bo to prowadziło do zwarcia. Tymczasem związek nie był do tego zwarcia przygotowany. Wielu kolegom miałem za złe, że bujają w obłokach i nie widzą realiów. Tych wewnętrznych i tych zewnętrznych. Sławne było swego czasu powiedzenie Andrzeja Rozpłochowskiego (przewodniczący Górnośląskiej "Solidarności" -WJ).
"Trzeba -twierdzi -tak przyp., żeby kremlowskie kuranty zagrały Mazurka Dąbrowskiego".
(...)".
-Bogdan Lis -w relacji z 1 stycznia 1984 r, ( książka pt.: "Konspira" wydana w 1984 roku w Paryżu i w roku 1989 w Polsce) m.in. mówi: "Panowało u nas poczucie komfortu psychicznego, iż praktycznie nic nam nie grozi. Główną słabość "Solidarności", szczególnie pod koniec 1981 roku, widziałbym w bufonadzie działaczy, często szczebla zakładowego. Nie dotyczy to może większości, ale ton nadawali ci, którzy potrafili głośno mówić i w odpowiednim momencie bić pięścią w stół".
Bogdan Borusewicz w relacji z 1 października 1983 roku (książka "Konspira") mówi: "Zacząłem dostrzegać, jak zmieniają się ludzie, którzy kiedyś byli przyjaciółmi, jak uderzają im do głowy ambicje, stanowiska, jak ze skromnych i uczynnych kolegów wyrastają bossowie niszczący swoich oponentów. Raptem uświadomiłem sobie, że sukces wcale nie musi zmieniać człowieka na lepsze. Że sukces społeczny, narodowy tego ruchu przestaje być moim sukcesem. Czułem się coraz gorzej, ale może to tylko moja nadwrażliwość. Niestety, doszła kolejna sprawa. Ruch obrastał wszystkimi negatywnymi cechami systemu: nietolerancją dla inaczej myślących i czyniących, tłumieniem krytyki, prymitywnym szowinizmem. . Kwitł kult wodzostwa. Najpierw wódz najwyższy -Wałęsa, którego nie było można skrytykować, potem wodzowie w każdym województwie, niemal w każdym województwie, niemal w każdym zakładzie. I co gorsza, ludzie -tak, jak to opisał Fromm w "Ucieczce do wolności" -chcieli pozbyć się swej wolności, złożyć ją w ręce tych wybujałych autorytetów. .Z nietolerancją współbrzmiał -jak mówiłem -szowinizm. Powstało w "Solidarności" skrzydło porównywalne tylko z "Grunwaldem" czy "Rzeczywistością". Różnicę widziałem jedną ­stosunek do komunizmu. "Prawdziwi Polacy" z "Solidarności" też reprezentowali ideologię totalitarną, tylko w kolorze innym niż czerwony. . Wojowałem długo, aż wreszcie uznałem, że jeśli społeczeństwo chce iść w zupełnie innym kierunku niż powinno, to niech sobie idzie. Ruch nabrał własnej dynamiki, stając się -wbrew logice -coraz bardziej radykalny (ale tylko werbalnie). W pewnym momencie wybrani demokratycznie działacze stracili kontakt z rzeczywistością. Nastąpił amok. Przestano myśleć kategoriami politycznymi, a zaczęto mistycznymi -że jak powie się słowo, to stanie się ono ciałem, czyli jak powiemy "oddajcie władzę" to władza znajdzie się w naszych rękach". "Amok" to słowo celne, właściwie określające ówczesną rzeczywistość. A mówi to współtwórca "Solidarności", człowiek uznawany przez wielu za polityczny i moralny autorytet. Czy wtedy mówił głupstwa -czy teraz, kiedy bezpardonowo całą winę przypisuje władzy? Co dzisiaj zostało z przywołanych wyżej jego opinii? Kto je pamięta? Kto do nich sięga?
A były też jeszcze inne godne uwagi ostrzeżenia i sygnały:
-Lech Wałęsa w wywiadzie opublikowanym w "Sztandarze Młodych z 1-3 maja 1981 roku mówi: "Jak będziemy szli na zwady, bez przerwy do konfrontacji, jeżeli będziemy atakować -nie tak jak powinniśmy -to znaczy frontalnie milicję, SB, urzędy, to przecież ktoś nie wytrzyma. I zacznie się chaos, bałagan, bijatyka między nami. I wtedy ktoś trzeci będzie błogosławiony, jeśli nas rozbroi, to jest największe niebezpieczeństwo ­nie interwencja. Interwencja, to będzie wtedy nawet wybawienie. I tego się boję". Ocena ta jakże sugestywnie poświadcza niebezpieczeństwa rozwoju ówczesnej sytuacji. Przy tym ostrzegając, chyba nawet celowo przesadza, mówiąc o "wybawieniu". Bo taki wariant to byłaby wręcz niewyobrażalna -wychodząca poza wewnętrzny konflikt -faktycznie wojna.
"Robotnik" nr 78 z 27 sierpnia 1981 roku opublikował fragmenty dyskusji. Mówią m.in.:
-Jan Lityński: "Obserwujemy rozpad gospodarki i rozpad państwa. "Solidarność" ten rozkład przyspieszyła, paraliżując niejako organy władzy. W tej sytuacji powstają wielorakie niebezpieczeństwa. Jednym z nich jest radykalizm typu KPN-owskiego. Drugie niebezpieczeństwo, któremu Związek już uległ, to rozprzestrzenienie się ruchu walki o żywność";
-Jacek Kuroń: "Po raz pierwszy zaczynam myśleć, że mogła by nam grozić wojna domowa";
-Bronisław Geremek: "Kraj znajduje się w sytuacji zagrożenia
narodowego, jakich było niewiele w historii Polski. Grozi nie tylko interwencja, ale i upadek z przyczyn wewnętrznych. Katastrofa jest faktem oczywistym. Jest to katastrofa wciągająca. Nikt, z siedzących przy tym stole nie wie jak wyjść z kryzysu".
Te słowa padają w sierpniu -a o ile groźniej sytuacja wyglądała w grudniu 1981.
(...)
str. 65
Szaleństwo strajkowe
Jestem daleki od myśli, że "Solidarność" -jako Organizacja celowo, rozmyślnie zmierzała do zrujnowania gospodarki. to populizm, partykularyzm, żywioł obiektywnie przyniosły takie skutki.
Lech Wałęsa w listopadzie powiedział: "Ja jeden strajk gaszę, a 10 ekip jeździ i nowe rozpala". Istotnie to była swego rodzaju "licytacja strajkowa". Region, miasto, zakład pracy, w których strajku jeszcze nie było, musiały "nadrabiać zaległości". Pretekst znajdowano nieraz "na siłę". Klinicznym przykładem był strajk, który w październiku-listopadzie 1981 roku objął całe województwo zielonogórskie. Powstały ogromne straty. Zachęcam historyków, publicystów tropiących różne kuriozalne przypadki i sytuacje, ażeby zechcieli przypomnieć, odtworzyć tamte wydarzenia -ich tło, mechanizmy, skutki. Można w nich jak w soczewce zobaczyć naturę wielu ówczesnych konfliktów. A teraz inny strajkowy biegun. Jesienne strajki, które ogarnęły prawie wszystkie polskie wyższe uczelnie, popierające bardzo kontrowersyjny, w swych intencjach strajk w Wyższej Szkole Inżynieryjnej w Radomiu ­"majstrowali" przy nim przywódcy radomskiej "Solidarności" -Sobieraj i Jeż. Czy listopadowo­grudniowy strajk szkolny w Lublinie. Jaki powód? Wojewoda wyznaczył kuratora oświaty -nawiasem mówiąc bezpartyjnego -ale nie uzgodnił tej decyzji z "Solidarnością". Początkowo na 9 szkół średnich strajkowało 6. Do tych, w których rady pedagogiczne nie wyraziły zgody na akcję protestacyjną, udały się delegacje "Solidarności" Fabryki Samochodów Ciężarowych oraz lubelskich Zakładów Naprawy Samochodów i spowodowały zmianę stanowiska. Do szaleństwa strajkowego wciągnięto więc nawet młodzież szkolną, dzieci. Zostawię to bez komentarza.
Oczywiście były też strajki, w których domagano się słusznie usunięcia różnych nadużyć, nieprawidłowości oraz idiotyzmów, wysuwano racjonalne postulaty. Ale nie one dominowały. Na biurko premiera, członków rządu trafiały co dzień stosy teleksów zawierających najrozmaitsze, nieraz absurdalne protesty i żądania, których spełnienie było po prostu nie realne. Wiele z nich materializowało się w wystrajkowanych ustaleniach, wyrywających kolejne kęsy z ginącej substancji gospodarczej. Szczególnie smutne było to, że ludziom rzeczywiście było bardzo ciężko. Strajkując często protestowali z powodu katastrofalnego stanu zaopatrzenia. Dramat jednak polegał na tym, że strajki jedynie pogarszały tę sytuację -towarów od nich nie przybywało, a wręcz przeciwnie. Przypomnijmy rodzaje strajków: ostrzegawczy, właściwy, solidarnościowy, rotacyjny, okupacyjny, kroczący, wahadłowy, włoski, itd., itp. Wreszcie tak absurdalna forma, która na szczęście nie zdążyła się rozwinąć -strajk czynny. "Filozofię" tego strajku przedstawił Lech Wałęsa 1 lipca 1981 roku na wielotysięcznym wiecu w Krakowie: "Wydaje mi się, że strajki dzisiaj, takie jakie my wykonaliśmy, nie są dobre. Rzucam propozycję, a państwo wszystkie inne. Ja już je rzucałem i są znane. Myślę, że strajk ostrzegawczy u nas powinien wyglądać tak, że fabryka traktorów i samochodów np. wyprodukuje, a my technicznie rozdamy te samochody temu, któremu uważamy za słuszne. Jednocześnie strajk generalny moglibyśmy prowadzić nawet pół roku. Ja państwu powiem tak. Otóż wszelką produkcję technicznie dobraną nasi działacze, wszyscy razem dogadamy technicznie, wszystko co będziemy przez pół roku produkować, nie będzie to szło torami wąskimi, szerokimi, bo wszystko rozdamy między sobą. Mogą wypisywać recepty za darmo. Mogą strajkować i energetycy, wyłączając wszystkie liczniki, które na coś są na linii głównej." Jeśli mogły na serio pojawiać się takie pomysły -to trudno, aby rząd nie był na serio zaniepokojony.
Strajkom towarzyszyło z reguły biało-czerwone oflagowanie i jak na ironię: "Jeszcze Polska nie zginęła". Rząd ostrzegał, prosił, apelował. Ministrowie jeździli po kraju jak przysłowiowa straż pożarna. Mógłbym przytoczyć wiele swoich wystąpień, oraz innych członków Rady Ministrów. Z trybuny sejmowej 30 października 1981 roku m.in. powiedziałem: "Sytuacja społeczno-polityczna kraju ulega dalszemu zaostrzeniu. Przez kraj przetacza się znów fala napięć, konfliktów, strajków. Pogłębiają się trudności gospodarcze. Rośnie zniecierpliwienie społeczeństwa złym zaopatrzeniem rynku.. Nasuwa się pytanie: dlaczego sytuacja gospodarcza nie tylko się nie poprawia, lecz wręcz przeciwnie -ulega pogorszeniu. Podstawowa przyczyna tkwi w utrzymywaniu się napiętej sytuacji społeczno­gospodarczej, w uczynieniu z gospodarki płaszczyzny walki z władzą. Pogłębia się dezorganizacja procesów produkcyjnych. Straty spowodowane strajkami, napięciem, obniżeniem dyscypliny pracy, nieustannie rosną. Dotyczą one w głównej mierze towarów o podstawowym znaczeniu dla zaopatrzenia ludności, rolnictwa, eksportu. Nie sposób w tym miejscu nie przypomnieć wielokrotnie już powtarzanej prawdy, że koszty strajków obciążają całe społeczeństwo, że ich ceną jest dalsze pogarszanie warunków życia. Wzrastająca z każdym dniem ilość pieniądza bez pokrycia działa wręcz destrukcyjnie. "Pieniądz coraz ciężej chory" przestaje pełnić skutecznie swe funkcje. Zanikają związki między wkładem pracy, a możliwościami zaspakajania potrzeb, rozszerza się czarny rynek i pole spekulacji, nasila presja inflacyjna, pogłębiają rozpiętości w dochodach różnych grup społecznych. Wszystko to uderza najmocniej w grupy najuboższe".
Wicepremier Mieczysław Rakowski w wywiadzie, jaki ukazał się w "Życiu Warszawy" 22 września 1981 roku mówi: "Weźmy sytuację gospodarczą. Przecież kontynuowanie obecnej sytuacji grozi katastrofą narodową, po prostu klęską. Jeżeli nadal spadać będzie produkcja, jeżeli społeczeństwo nie odniesie się krytycznie do tych, którzy strajkują z byle powodu, ciągle wysuwają nowe żądania, wiecują i wypowiadają posłuszeństwo swoim kierownikom, to musimy być przygotowani na społeczno-gospodarcze cofnięcie Polski o kilkanaście lat. Dzisiaj mówienie, że walczymy o nową, wspaniałą przyszłość, jest rzeczą wprost niepoważną. Winniśmy walczyć o przetrwanie. Dzisiaj trzeba ogłosić alarm dla Polski!".
(...)
W latach 1980-1981 nastąpił gwałtowny spadek produkcji, dochodu narodowego o ok. 18 procent przy jednoczesnym wzroście płac o ok. 25 procent. Związek między pracą, a płacą został drastycznie naruszony. W rezultacie lawina pieniądza pustoszyła rynek, dezorganizowała i rujnowała zaopatrzenie. Związana z tym spekulacja i panika, wykupywanie na zapas pojawiających się niektórych towarów, pogłębiało niedobory. Brak było elementarnych artykułów, następowały zakłócenia nawet w zaopatrzeniu kartkowym. Z tego okresu pochodzi sławetne powiedzenie, iż na półkach był tylko ocet. A wszystko to było nieuchronną konsekwencją sytuacji, którą określał swoisty, fatalny "krąg": ciągle protestować, krócej pracować, mniej produkować, a jednocześnie więcej zarabiać, poprawiać zaopatrzenie, żądać nowych przywilejów branżowych i socjalnych, po których ­nawiasem mówiąc -obecnie wszelki ślad zaginął. Przy tym gwałtowny ubytek czasu pracy to nie tylko wprowadzone w warunkach kryzysowych wolne soboty oraz strajki. Słyszy się nieraz -piszą tak nawet niektórzy historycy -że spowodowały one jedynie nieznaczną stratę czasu pracy, a załamanie gospodarki to wina władzy. Istotnie -czas strajków oceniany w izolacji od zjawisk im towarzyszących nie oznacza katastrofalnego uszczerbku. Trzeba jednak ten czas przemnożyć przez częste długotrwałe pogotowia strajkowe, różne pochodne napięcia i zakłócenia ­rozprzężenie dyscypliny produkcyjnej, naruszony rygor technologiczny, skrępowanie dozoru dyrekcji, zwiększona o 90 procent absencja itp. itd. Z kolei stan postrajkowy do "wygaszanie gorączki", cały proces dochodzenia do normalności organizacyjnej i technologicznej. W sumie strajki, przerwy w pracy, to symptom, a przede wszystkim główny składnik procesów i zjawisk dezorganizujących, niszczących gospodarkę. W warunkach powszechnych niedoborów, każda luka produkcyjna w jednym ogniwie -zwłaszcza chroniczne niedobory energii -powodowała efekt mnożnikowy, rozpadanie się więzi kooperacyjnych, cały łańcuch zakłóceń, w części lub całości organizmu gospodarczego. Podobnie spadek eksportu, zwłaszcza węgla, powodował gwałtowne obniżenie importu, ze wszystkimi tego dla gospodarki zgubnymi skutkami.
Wicepremier Janusz Obodowski w wywiadzie udzielonym Polskiej Agencji Prasowej 26 listopada 1981 roku m.in. mówi: "Eksport węgla spadł o połowę... Załamanie eksportu węgla to katastrofa, z której nie wszyscy zdają sobie sprawę. Oznacza wyschnięcie naszego głównego źródła finansowania zakupów niezbędnych surowców, komponentów i urządzeń z zagranicy... W tym roku straty produkcyjne w przemyśle z powodu braku zaopatrzenia importowego wyniosą około pół biliona złotych. Tak więc dalsze ograniczenie eksportu węgla byłoby równoznaczne z decyzją "wygaszenia" naszego przemysłu". Stąd też najostrzejsza walka toczyła się wokół wydobycia węgla. W 1981 roku obniżyło się ono aż o 30 mln ton.
Rząd wprowadzając wysokie preferencje materialne, próbował skłonić górników do dobrowolnej pracy w soboty. To był jedyny ratunek. Jednakże "Solidarność" tej formie zachęt przeciwstawiała się i przeciwdziałała zdecydowanie, w niektórych kopalniach nawet drastycznie -chcącym pracować przecinano węże tlenowe, uszkadzano narzędzia. Podobny sens miały nawoływania ze strony "Solidarności" Rolników Indywidualnych do bojkotu skupu oraz niepłacenia podatku gruntowego. 1 grudnia 1981 roku na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR Sekretarz KC do spraw rolnictwa i gospodarki żywnościowej, Zbigniew Michałek, oświadczył, że w lutym 1982 może w miastach zabraknąć nawet chleba. Tu nasuwa się gorzki żart. Do dziś wykpiwane są słowa rzecznika rządu Jerzego Urbana z 1982 roku, który w kontekście społecznych skutków restrykcji, sankcji powiedział: "rząd się wyżywi". Mówiąc poważnie -w 1981 realna była trwoga, czy "Naród się wyżywi". To wykpić trudno. Nastąpiło zerwanie ekonomicznych więzi miasta ze wsią. Przemysł nie dostarczał węgla, narzędzi i środków potrzebnych dla produkcji rolnej. Wieś w swoistym "rewanżu" ograniczała dostawy produktów rolnych. Powstał na tym gruncie społeczno-ekonomiczny klincz. Winę oczywiście przypisywano władzy. Taką wymowę miały "marsze głodowe" w Łodzi oraz w kilkunastu innych miastach. Odbywały się w końcu lipca -a więc, jak na ironię, w czasie żniw.
Szczególne niebezpieczeństwo stwarzały niedobory energii i wynikające stąd konsekwencje dla całej gospodarki i warunków życia społeczeństwa (np. w lipcu 1981 było 12 dni z poważnymi ograniczeniami w dostawach energii, w sierpniu 10, we wrześniu 17, w październiku 26, w listopadzie 22. W wielu elektrowniach i elektrociepłowniach zapasy węgla niebezpiecznie malały. A dostawy wciąż się kurczyły. Społeczną ostrość tego problemu i wynikające stąd zagrożenia ilustrują niektóre zamierzenia władz, jakie ­zeznający w dniu 22 czerwca 1994 roku przed Sejmową Komisją jako świadek -przedstawił ówczesny Zastępca Przewodniczącego Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego Eugeniusz Gorzelak: "Mogę powiedzieć, że w Komisji Planowania rozważany był zamysł, żeby ze względu na trudności energetyczne i opałowe opracować plan przemieszczenia ludności do ogrzewanych budynków. Rozważano możliwość zaproponowania ludności gromadzenia się u krewnych i znajomych w domach, które miały być ogrzewane. Część domów nie była by ogrzewana ze względu na to, że ubytek 1/5 wydobycia węgla był drastyczny". Przypomniałem też sobie, że jesienią 1981 roku otrzymałem odręcznie napisaną notatkę od Ministra Stanisława Cioska. Licząc się z drastycznym niedoborem węgla, energii, ciepła proponował przygotowanie specjalnych planów przesunięć ludności zamieszkującej wielkie aglomeracje. Chodziło o czasowe przegrupowanie i skoncentrowanie mieszkańców w wytypowanych dzielnicach. Tylko one byłyby ogrzewane. Ciosek, człowiek spokojny, rzeczowy, kompetentny, miał świadomość miary zapaści. Rząd podzielał ten niepokój. Ilu ludzi nie przeżyłoby owej zimy. Już nie mówiąc o możliwych skutkach konfrontacyjnego biegu wydarzeń.
W obliczu pogłęb


  PRZEJDŹ NA FORUM