Stanisław Michalkiewicz: Faszyści się budzą. Czym się różni ustrój faszystowski od ustroju wolnościowego? Niektórzy, zwłaszcza tak zwani „młodzi wykształceni z dużych miast”, czyli inaczej mówiąc – półinteligenci, co to swoją „intelektualną zupę” chlipią z „Głosu Cadyka”, czyli żydowskiej gazety dla Polaków, myślą, że faszyzm polega na prześladowaniu Żydów. Najwyraźniej nie wiedzą, bo i skąd, że wśród faszystów było całkiem sporo Żydów i na przykład w słynnym „marszu na Rzym” urządzonym w 1922 roku przez Benito Mussoliniego, wśród 40 tysięcy faszystów było 230 Żydów. Aldo Fizzi był nawet członkiem Wielkiej Rady Faszystowskiej, a organem prasowym Żydów – faszystów była „La Nostra Bandiera”. Antysemityzm nie jest więc wcale immanentną właściwością faszyzmu, tylko przypadłością incydentalną, podobnie zresztą, jak w komunizmie: raz Żydzi mają okres dobrego fartu, a innym razem – gorszego. Na przykład w 1940 roku na Kresach przyłączonych do sowieckiej Białorusi popularny był anonimowy wierszyk: „Hop, naszy hreczanniki, usie Żydy naczalniki, usie Paliaki na wywoz, Biełarusy – w kołchoz!” Kiedy jednak w wielkiej polityce Związek Sowiecki postawił na kraje arabskie, to nie tylko natychmiast stracił reputację, ale Żydom skończył się też poprzedni dobry fart. W tej incydentalności można zresztą dopatrzeć się pewnego cyklu, który zauważył i opisał jeszcze w Średniowieczu pewien niemiecki książę. Żydzi – powiadał – są jak gąbka. Kiedy już dobrze nasiąkną, to my ich wyciskamy. Otóż to! Teraz, ma się rozumieć, znajdujemy się jeszcze na etapie nasiąkania, o czym świadczy choćby impreza, jaka z inicjatywy stowarzyszenia „Otwarta Rzeczpospolita” odbyła się w Teatrze Polskim w Warszawie. Panie Agnieszka Graff i Agnieszka Holland oraz panowie Paweł Huelle i Jarosław Gugała doszli do wniosku, że nie powinno być wolności dla wrogów wolności, zaś bezpieczeństwo, a nawet dobre samopoczucie mniejszości żydowskiej, jest ważniejsze od wolności słowa. Nawiasem mówiąc, tak samo było za Stalina, więc tylko patrzeć, jak ci płomienni szermierze wolności zaczną nienawistników pakować do lochu, a jeśli i to nie pomoże, to kto wie – może nawet i do gazu? Ale mniejsza z tym, bo przecież chodzi o faszyzm – co stanowi jego istotę, jego – jak to się mówi – najtwardsze jądro? Wydaje się, że istotę faszyzmu najlepiej wyraża faszystowski slogan propagandowy: „Wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciw państwu!”
Zasada ustroju wolnościowego głosi, że co nie jest zakazane – jest dozwolone. Tymczasem zasada ustroju faszystowskiego jest odwrotna; dozwolone jest tylko to, co jest dozwolone. Wprawdzie z zacytowanego propagandowego sloganu to expressis verbis nie wynika , ale pośrednio – jak najbardziej. W jaki sposób działa państwo? Państwo – jak zauważył generał de Gaulle – nie wysuwa propozycji, tylko wydaje rozkazy. Nie odnosi się to oczywiście do współczesnej Polski, bo to nie jest prawdziwe państwo, tylko jego tandetna imitacja, ale w przypadku prawdziwych, poważnych państw, tak właśnie jest. Zatem jeśli „wszystko” ma być „w państwie”, a nic – „poza państwem”, nie mówiąc już o tym, żeby cokolwiek „przeciw”, to znaczy, że niczego nie wypada, a nawet więcej – niczego nie wolno uczynić bez wyraźnej woli „państwa”, a więc – bez rozkazu, a przynajmniej – pozwolenia. Zatem – dozwolone jest tylko to, co zostało dozwolone. I to właśnie jest najważniejsza różnica między ustrojem wolnościowym, a faszyzmem, a nie żadni tam Żydzi, czy cykliści.
Faszyzm Benito Mussoliniego był popularny nie tylko we Włoszech, ale na całym świecie. Jego entuzjastą był nie tylko Mahatma Gandhi, ale nawet – Winston Churchill. W tej sytuacji trudno się dziwić, że i w Polsce, gdzie dominującym nurtem kulturowym była i jest skłonność do snobistycznego i powierzchownego naśladownictwa, ideologia faszystowska znajdowała entuzjastów zarówno w ruchu narodowym, jak i socjalistycznym – bo nie możemy zapominać, że faszyzm jest ideologią jeśli nie socjalistyczną, ze wszystkimi jej wynalazkami, to na pewno – etatystyczną, co wynika już z zacytowanego sloganu. Znalazło to wreszcie wyraz w art. 4 konstytucji kwietniowej z 1935 roku, który w punkcie 1 głosił, że „W ramach państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa”, zaś w punkcie 2 – że „Państwo zapewnia mu swobodny rozwój, a gdy dobro powszechne wymaga, nadaje mu kierunek lub normuje jego warunki”. Niepodobna nie zauważyć podobieństwa, a właściwie identyczności tych zapisów konstytucji kwietniowej ze sloganem propagandowym włoskich faszystów. „W ramach państwa” to przecież nic innego, jak „wszystko w państwie”. Z kolei – „w oparciu o nie”, to nic innego, jak „nic poza państwem”. Wreszcie punkt 2 artykułu 4, a zwłaszcza stwierdzenie, że gdy dobro powszechne wymaga, to państwo „nadaje mu (tj. społeczeństwu – SM) kierunek lub normuje jego warunki”, to inaczej, tzn. bardziej rozwlekle powiedziane „nic przeciw państwu”. Zwróćmy też uwagę na wewnętrznie sprzeczne sformułowanie punktu 2, że „państwo” z jednej strony zapewnia społeczeństwu „swobodny rozwój”, ale jednocześnie „nadaje mu kierunek” lub „normuje jego warunki” – oczywiście nie zawsze, tylko w momencie, „gdy dobro powszechne tego wymaga”. Jednak – powiedzmy sobie szczerze – czy jest kiedykolwiek taki moment, gdy dobro powszechne tego nie wymaga? Takiego momentu nie ma. Zawsze dobro powszechne – d’abord – więc jest rzeczą oczywistą, iż „swobodny rozwój” społeczeństwa tak naprawdę jest zdalnie, albo nawet i ręcznie kierowany, że „społeczeństwo” może się rozwijać wyłącznie w kierunku mu „nadanym”, a uwarunkowanym wymaganiami „dobra powszechnego”. A kto wie, jakie są te wymagania? A któż by inny, jeśli nie „państwo”, czyli ci, którzy państwem kierują? W tej sytuacji nie dziwi nas, że faszyści włoscy jako rzecz oczywistą przyjęli zasadę: „Duce ha sempre ragione” (Wódz ma zawsze rację), którą później, tzn. w roku 1934 w postaci Fuhrerprinzip (zasady wodzostwa), jako podstawy systemu prawnego III Rzeszy sformułował Hans Frank. Oczywiście z powodu obfitości pięknych kobiet i wina, faszyzm włoski nie był tak demoniczny, jak niemiecki, nie mówiąc już o jego polskiej karykaturze – bo u nas nic nie dzieje się naprawdę, tylko mamy do czynienia z mniej lub bardziej udanymi imitacjami. Co do zasad jednak – to wszystko się zgadza.
Dlaczego to wszystko przypominam? Ano dlatego, że reliktem okresu recepcji faszystowskich idei do Polski w latach międzywojennych, jest ustawa z 15 marca 1933 roku o zbiórkach publicznych, stanowiąca, iż przeprowadzenie publicznej zbiórki pieniędzy jest możliwe wyłącznie za zezwoleniem władz, które decydują też, czy jej cel jest nie tylko zgodny z prawem, ale i „godny poparcia”. Nie tylko zresztą ona, bo na przykład podobnie faszystowska z gruntu jest ustawa o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, a zwłaszcza – jej postanowienia o koncesjonowaniu rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych. Zwróćmy uwagę, iż zasada koncesjonowania wynika z absurdalnego i oczywiście wrogiego swobodzie wypowiedzi przekonania, że jeśli jeden człowiek chce coś powiedzieć drugiemu człowiekowi, to musi uprzednio uzyskać pozwolenie od trzeciego człowieka – urzędnika państwowego. Jestem pewien, że nasi faszyści chętnie udzielaliby takich pozwoleń nawet gdyby nie dotyczyły one przekazywania wiadomości za pośrednictwem urządzeń elektronicznych, tylko bezpośrednio – tylko trochę wstydzą się jeszcze do tego przyznać, a po drugie – nie wymyślili jeszcze sposobu kontrolowania takich niedozwolonych przekazów. Podobnie jest w przypadku zbiórek publicznych. Zwróćmy uwagę, że chodzi o sytuację, gdy jeden człowiek dobrowolnie chce podarować drugiemu człowiekowi własne pieniądze z dochodów już wcześniej przez państwo opodatkowanych. Co państwu do tego? Na dobry porządek – nic, ale przecież nie o logikę tu chodzi, tylko o podporządkowanie obywateli faszystowskiej zasadzie, że „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciw państwu”. I dlatego policja w Toruniu zamierza – jak czytam – pociągnąć do odpowiedzialności przed niezawisłym sądem dyrektora Radia Maryja o. Tadeusza Rydzyka, bo organizując publiczną zbiórkę „złamał prawo”. Taki nagły przypływ wrażliwości policjantów na praworządność mógłby nawet cieszyć, ale – jak już wspomniałem – u nas nic nie dzieje się naprawdę, więc i ten skokowy przypływ jurydycznej wrażliwości wynika, jak sadzę, z decyzji władających nami faszystów, by z toruńską rozgłośnią „zrobić porządek”. Jestem pewien, że wielu durniów przyjmie to z entuzjazmem dlatego, że, jako durnie, nie potrafią przewidzieć, iż później przyjdzie kolej również na nich, bo 20-letnia pieriedyszka najwyraźniej ma się ku końcowi.
Stanisław Michalkiewicz www.michalkiewicz.pl |