STANISŁAW MICHALKIEWICZ |
Nie jest bezpiecznie „Skoro tylko będą mówić; „pokój i bezpieczeństwo” – wtedy od razu spadnie na nich nagła zagłada” – powiada święty Paweł w „Liście do Tesaloniczan”. Dokładnie sprawdziło się to w przypadku rządu premiera Donalda Tuska. Platforma, co prawda minimalnie, niemniej jednak wygrała wybory do Parlamentu Europejskiego, prezydent Obama obsypał naszych Umiłowanych Przywódców komplementami, a Polskę nazwał „najlepszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych” (pewien dociekliwy Czytelnik nadesłał mi jednak fragmenty przemówień prezydenta Obamy, z których okazało się, że „najlepszym sojusznikiem USA” nazywa on każdy odwiedzany przez siebie kraj – ale zawsze miło posłuchać), no a Nasza Złota Pani niezmiennie darzy premiera Tuska swoimi łaskami, na dowód czego, gwoli osuszenia mu łez, przyznała mu nagrodę Karola Wielkiego, kiedy to tajemniczy dobroczyńca ludzkości zabronił mu kandydowania w wyborach prezydenckich w roku 2010. Ale incipiam. Otóż kiedy wydawało się, że Platforma Obywatelska odbywa triumfalny marsz ku świetlanej przyszłości, okazało się, że jakaś Schwein ponagrywała rozmowy rozmaitych państwowych dygnitarzy, którzy niczego nie przeczuwając biesiadowali sobie w restauracji „Sowa i Przyjaciele”, którą pewnie odtąd vox populi obdarzy nazwą „Pod Pluskwami” oraz innych prestiżowych knajpach warszawskich – a następnie przekazała te nagrania – a powiadają, że jest tego co najmniej 900 godzin – redakcji tygodnika „Wprost”. Rozmowy te potwierdzają podejrzenia, że III Rzeczpospolita, za sprawą okupujących ją bezpieczniackich watah, z roku na rok coraz bardziej upodabnia się do organizacji przestępczej o charakterze zbrojnym – bo na przykład minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz („idziemy po was!”) podżegał przy wódeczce prezesa Narodowego Banku Polskiego Marka Belkę, szczęśliwego posiadacza aż dwóch pseudonimów operacyjnych oraz byłego premiera sierocego rządu, do którego nie przyznawało się żadne ugrupowanie parlamentarne, a który mimo to, z łaski razwiedki, rządził sobie jak gdyby nigdy nic – otóż tego prezesa Belkę podżegał do złamania art. 200 ust. 2 konstytucji, zabraniającego dodrukowywania pieniędzy – żeby zapewnić Platformie lepsze notowania w roku wyborczym. Prezes Belka nie tylko nie odrzucił tej przestępczej propozycji, ale uzależnił ją od przeprowadzenia dymisji ministra finansów Rostowskiego. W innym fragmencie minister Sienkiewicz, na przykładzie przedsiębiorcy Zbigniewa Jakubasa, daje do zrozumienia, że każdego biznesmena może tak przycisnąć, że już do końca życia będzie się cieszył, że żywy-zdrowy i nawet nie przyjdzie mu na myśl podskakiwanie rządowi. Słowem – spelunca latrones, czyli przekładając z łaciny na polski – jaskinia zbójców – co dodatkowo potwierdzają dialogi na cztery nogi byłego faworyta premiera Tuska i ministra infrastruktury Sławomira Nowaka z wiceministrem finansów Parafianowiczem. Oczywiście to dopiero początek serialu, bo tygodnik „Wprost” zapowiada dalsze odcinki, więc od ubiegłej soboty nasz nieszczęśliwy kraj przeżywa polityczne trzęsienie ziemi, wobec którego nawet Mundial schodzi na jakiś bardzo daleki plan. Premier Tusk przez sobotę i pół niedzieli jeszcze nie wiedział co myśli, aż dopiero potem ktoś starszy i mądrzejszy musiał go oświecić, bo na konferencji prasowej w poniedziałek poszedł w zaparte, oskarżając anonimową Schwein o próbę zamachu stanu. Jako unus defensor Patriae wykluczył dymisję ministra Sienkiewicza, który też swoją dymisję wykluczył, przynajmniej do czasu „wykonania zadania”. Jakie to zadanie – tego, ma się rozumieć, nie wiemy, ale nietrudno się domyślić, że polega ono na ratowaniu własnej skóry kosztem wytypowania podejrzanych i przykładnego ich ukarania. Toteż niezależna prokuratura w towarzystwie tajniaków z ABW wkroczyła do redakcji „Wprost” z zadaniem przejęcia komputerów i innych nośników, na których wraże nagrania zostały utrwalone. Mniemanie, że redakcja będzie te wszystkie rzeczy trzymała u siebie uznałem za przejaw skrajnej naiwności zarówno niezależnej prokuratury, jak i ABW, która – podobnie jak i Biuro Ochrony Rządu – niczego podejrzanego nie zauważyła przez całe miesiące, a być może nawet i lata – chociaż właściciel knajpy „Pod Pluskwami” utrzymywał, że była ona wielokrotnie sprawdzana właśnie – jakże by inaczej – „pod kątem kontrwywiadowczym”. Na przykład rozmowa ministra Sienkiewicza z prezesem Belką została nagrana latem ubiegłego roku. Dlaczego Schwein zdecydowała się przekazać kompromaty właśnie redakcji ”Wprost” i akurat teraz – o tym później, bo wypada jeszcze odnotować finał energicznej akcji prokuratury i ABW w redakcji tygodnika. Otóż kiedy okazało się, że organy wkroczyły, do lokalu redakcji zaczęli napływać stołeczni dziennikarze, a telewizje i rozgłośnie radiowe przekazywały relacje w czasie rzeczywistym. Ośmielony taką odsieczą pan red. Sylwester Latkowski stanowczo odmówił wydania laptopa i pendrive’a, które – jak się okazało – miał w swoim gabinecie. Niezależna prokuratura wezwała policjantów, którzy najwyraźniej byli zażenowani uczestnictwem w tym najściu. Rzecz bowiem w tym, że red. Latkowskiemu niezależna prokuratura nie postawiła żadnego zarzutu, zatem żądanie odeń wydania komputera bez decyzji sądu było ewidentnym bezprawiem tym bardziej, że informacje które mogły się tam znajdować, są prawnie chronione tajemnicą dziennikarską. Ale już Voltaire zauważył, że „kiedy Padyszachowi wiozą zboże, kapitan nie troszczy się, jakie wygody mają myszy na statku” – toteż w pewnym momencie abewiacy rzucili się na red. Latkowskiego, usiłując wyrwać mu komputer i pendrive’a – jednak w tym momencie towarzyszący tłumowi dziennikarzy panowie Piotr Ikonowicz i poseł Przemysław Wipler wyważyli drzwi do gabinetu i w ten oto sposób subtelna gra operacyjna ABW spaliła na panewce. W rezultacie przedstawiciel niezależnej prokuratury w osobie Józefa Gacka i tajniacy z ABW zrejterowali na z góry upatrzone pozycje. Ale następnego dnia premier Tusk na konferencji prasowej stwierdził, że działania niezależnej prokuratury były w jak najlepszym porządku, za co został pryncypialnie skarcony przez resortową „Stokrotkę”, która stwierdziła, że dziennikarze są przeciwko niemu. Tak to z pozoru wygląda, chociaż pewnie nie wszyscy, bo na przykład red. Seweryn Blumsztajn, podobnie jak Wojciech Maziarski z redakcji „Gazety Wyborczej” prezentowali stanowisko wyważone, a sam pan red. Michnik milczy jak grób, więc postępactwo na razie jeszcze nie wie, co myśli. Najwyraźniej premier Tusk te pogróżki musiał jakoś sobie wkalkulować, bo uwagę „Stokrotki” skwitował, że „widzi”. Ale i „Stokrotka” i on też przecież wie, że jeśli oficerowie prowadzący każą swoim poprzebieranym za dziennikarzy konfidentom ćwierkać z określonego klucza, to ci będą ćwierkać, aż miło, a reszta, widząc co się święci, natychmiast się dostroi. W tej sytuacji i prokurator generalny, pan Andrzej Seremet uznał działania prokuratury za wzór praworządności ludowej – bo cóż innego mógłby powiedzieć? W tej sytuacji zastanówmy się, jakaż to Schwein mogła miesiącami, a może nawet latami nagrywać Umiłowanych Przywódców, nie zwracając najmniejszej uwagi tubylczych specjalistów od „ochrony kontrwywiadowczej”, od których aż się roi we wszystkich siedmiu bezpieczniackich watahach? Ja oczywiście tego nie wiem, chociaż przypuszczam, że żaden tubylczy bezpieczniak by się na takie zuchwalstwo nie ważył tym bardziej, że takie zadanie wymagało działań zespołowych. Mógł zatem podjąć się tego ktoś, kogo nie dotknęłyby żadne konsekwencje w razie wykrycia, a w każdym razie – nie musiałby się z nimi liczyć. Warto w związku z tym przypomnieć, że pan generał Nosek już w roku 2010, zaraz po katastrofie smoleńskiej, kiedy wydawało się, że zimny rosyjski czekista Putin jest naszą duszeńką i nawet nieboszczyk abp Józef Życiński gotów był zasilić szeregi przyjaciół Moskwy – otóż właśnie wtedy szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, pan generał Nosek, nawiązał współpracę z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa. W jaki sposób FSB tę współpracę realizowała i jakie zadania sobie stawiała – esperons, że zostanie nam to objawione, być może nawet w następstwie energicznego śledztwa. Możliwość, że za nagraniami stali właśnie rosyjscy pierwszorzędni fachowcy jest w tej sytuacji bardziej prawdopodobna, niż każda inna, zwłaszcza, że kompromaty zostały puszczone w ruch właśnie teraz, gdy rząd premiera Tuska i prezydent Komorowski w podskokach zdecydowali się w imieniu naszego nieszczęśliwego kraju podjąć funkcji amerykańskiego dywersanta w Europie Wschodniej przeciwko Rosji. Toteż wcale bym się nie zdziwił, gdyby zimny rosyjski czekista Putin właśnie teraz zdecydował się skompromitować i ośmieszyć nie tylko wszystkich Umiłowanych Przywódców, ale również państwo polskie – które – co zresztą w podsłuchanej i nagranej rozmowie minister Sienkiewicz z podziwu godną spostrzegawczością zauważył – istnieje tylko formalnie. Dlaczego anonimowa Schwein zdecydowała się przekazać kompromaty akurat redakcji „Wprost” – tego też nie wiem, ale pewne światło może rzucić na tę sprawę osoba pana red. Sylwestra Latkowskiego, który – co tu ukrywać – jest człowiekiem, jak to się mówi – z przeszłością. Był skazany za „wymuszenia rozbójnicze”, czyli mówiąc po ludzku – za bandytyzm, ale zanim to nastąpiło, ukrywał się był w Rosji. Po odsiedzeniu 17 miesięcy został utalentowanym filmowcem i dziennikarzem śledczym oraz przyjacielem rozmaitych dygnitarzy – aż wreszcie wylądował na stanowisku redaktora naczelnego opiniotwórczego tygodnika, o którym od samego początku mówiono na mieście, że jest odkrywką „służb”. No a teraz został producentem serialu politycznego, który wstrząsnął podstawami III Rzeczypospolitej akurat w momencie, gdy się wydawało, że jest bezpiecznie. Stanisław Michalkiewicz http://www.michalkiewicz.pl |