STANISŁAW MICHALKIEWICZ
Kompromis i pryncypialność
Większość Umiłowanych Przywódców skłania się ku definiowaniu polityki jako „sztuki kompromisów”. Nie jest to jednak jakaś wielka sztuka; kompromis może zawrzeć każdy, jeśli tylko jest czymś bardzo zmotywowany.

Nasi Umiłowani Przywódcy motywowani są pragnieniem poświęcenia się dla Polski, a wiadomo, że skoro dla Polski można nawet zabijać ludzi, to można robić również wiele innych rzeczy, na przykład – iść na kompromisy.

Toteż w ramach kolejnej odsłony widowiska pod tytułem „Jednoczenie prawicy” cały Naród miał okazję obejrzenia podjętej przez dwóch Umiłowanych Przywódców, pana Zbigniewa Ziobrę i pana Jarosława Gowina, próby wśliźnięcia się do – nazwijmy to elegancko – łask pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Chodzi o to, że – oczywiście dla dobra Polski, jakże by inaczej – Prawo i Sprawiedliwość musi wygrać wybory, by następnie wytarzać w smole i pierzu znienawidzony rząd pana premiera Tuska i rozprawić się z obozem zdrady i zaprzaństwa. Ponieważ dotychczas nic nie wskazuje na to, by PiS samodzielnie mogło taki cel osiągnąć, pan prezes Kaczyński wyszedł naprzeciw pragnieniu panów Zbigniewa Ziobry i Jarosława Gowina w nadziei, że skoro już obydwu uda się wśliznąć do – nazwijmy to elegancko – łask, to zwolennicy ugrupowań kierowanych przez obydwu Umiłowanych Przywódców nie będą mieli innego wyjścia, jak tylko poprzeć PiS, które dzięki temu będzie mogło wreszcie zrealizować swój program.

Niestety te bliskie spotkania III stopnia z panem prezesem Kaczyńskim nie tylko nie doprowadziły do Zjednoczenia Prawicy, ale nawet jakby perspektywę takiej możliwości oddaliły, co widać było zarówno po reakcji pana Ziobry, jak i posła Gowina. Najwyraźniej pan prezes Kaczyński musi obecnie hołdować innej definicji polityki – jako sztuki UNIKANIA kompromisów. Trzeba powiedzieć, że jest to sztuka znacznie trudniejsza, bo – po pierwsze – pokusa kompromisu czyha na każdym kroku, a po drugie – na sukces trzeba czasami czekać bardzo długo i nie zawsze skutecznie – ale zalety postawy pryncypialnej prędzej czy później się okażą, na podobieństwo oliwy sprawiedliwej, co to zawsze na wierzch wypływa.

Jak wszyscy pamiętamy – chociaż dzisiaj wiele osób wolałoby może tego nie pamiętać – 7 stycznia 1993 roku została uchwalona ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Poprzedzona została długotrwałą dyskusją, w której prezentowane były zarówno postawy kompromisowe, jak i pryncypialne. Również ja włączyłem się do tej dyskusji, co przybrało postać projektu ustawy składającego się z dodatkowego paragrafu w art. 148 kodeksu karnego w formie jednego zdania: W razie zabójstwa dziecka jeszcze nie urodzonego sąd może podżegacza uwolnić od kary. Kropka.

Propozycja ta była pryncypialna, bo – po pierwsze – osobę przed urodzeniem nazywała „dzieckiem”, a nie „płodem ludzkim”, po drugie – aborcję nazywała „zabójstwem”, po trzecie – wykonawca takiego zabiegu traktowany byłby jako zabójca człowieka i odpowiednio karany, a po czwarte – była ona wyrozumiała dla kobiet, które często są zmuszane do aborcji przez swoje otoczenie, w związku z czym dawała sądom możliwość uwolnienia takich matek (bo w tym przestępstwie matka dziecka jest z punktu widzenia prawnego podżegaczem) od kary – chociaż nie od winy. Nie potrzebuję chyba dodawać, że NIKT tej propozycji nie poparł.

WSZYSCY stanęli na nieubłaganym gruncie kompromisu, ale w rezultacie dzisiaj mamy sprawę pana prof. Bogdana Chazana, który – podobnie jak kilka tysięcy innych lekarzy – został zmuszony do walki o możliwość kierowania się w pracy zawodowej sumieniem. Wygląda na to, że kompromis niczego w gruncie rzeczy nie załatwia, tylko konieczność stoczenia walki odsuwa w czasie, umożliwiając tym samym wrogowi wybór odpowiedniego momentu ataku.

Stanisław Michalkiewicz
http://naszdziennik.pl


  PRZEJDŹ NA FORUM