Patrzę na Kresy w rocznicę krwawej niedzieli

Wygląda na to, że bez względu na upływający czas, nie da się być obiektywnym, gdy chodzi o to, co dzieje się za Bugiem, na Ukrainie. Polakowi po prostu nawet nie wypada być w tym kontekście tak zwanym „niezaangażowanym arbitrem”.

W końcu chodzi o Kresy, chodzi też o miasto „Zawsze Wierne” i o kolebkę naszych tradycji narodowych. A 11 lipca, gdy słowa te piszę, musi też chodzić o Wołyń. Kiedy dziecko porzuca swe rodzinne gniazdo, łatwo kojarzymy to z biblijną przypowieścią o synu marnotrawnym. Kiedy robią to ludzie za nasze państwo odpowiedzialni, mówić należy o zdradzie.

No bo jak tu komentować „sytuację na Ukrainie”, jakby chodziło o jakiś zamach stanu w Afryce? Jak mówić o okradaniu obywateli tego kraju i wpędzaniu w nędzę przez ich władze, a nie zauważać, że z polskiego punktu widzenia, tragedia ta dotyczy przede wszystkim setek tysięcy naszych rodaków tam mieszkających? Jak można ronić telewizyjne łzy nad ofiarami bratobójczych walk w Donbasie, a nie pamiętać o „polach śmierci” pełnych ofiar ludobójstwa dokonanego na Polakach przez banderowców?

Takich pytań jest wiele. Odpowiedzi sprowadzają się do tej jednej i jakże gorzkiej konkluzji autorstwa Stanisława Wyspiańskiego: „Myśmy wszystko zapomnieli; mego dziadka piłą rżnęli… Myśmy wszystko zapomnieli”.

Z początkiem jesieni 2011 r. mój Teatr Nie Teraz dotarł ze spektaklem „Ballada o Wołyniu” do położonego na granicy Wielkopolski i Dolnego Śląska miasteczka Wschowa. To jedno z dziesiątek, setek miejsc na tzw. Ziemiach Odzyskanych, gdzie osiedlili się wypędzeni ze swojej ziemi mieszkańcy Kresów. Nie wszystkich wymordowały dwa okupujące Polskę totalitaryzmy i działający w ich cieniu ukraińscy naziści. Zaproszenie dla Teatru przyszło od Stowarzyszenia Huta Pieniacka. Ta nazwa odsyła nas do położonej ok. 80 km na wschód od Lwowa wsi. We Wschowie i okolicach mieszkają ocaleni z Zagłady i ich dzieci.

Tutaj konieczną zdaje się być dygresja dotycząca słowa „Zagłada”. Dzisiaj rozumiane jest ono powszechnie w kontekście niemieckiego planu likwidacji społeczności żydowskiej w latach II wojny światowej. Jest to rozumienie bardzo wybiórcze i dalekie od prawdy historycznej. Nie trzeba cofać się aż do biblijnej „rzezi niewiniątek”, aby w dziejach ludzkości odnotować bardzo liczne „zagłady”. I myślę, że nikt normalny nie będzie chciał klasyfikować ich wedle ilości ofiar.

W czasach nowożytnych mamy więc m.in.: Zagładę francuskiej Wandei, Zagładę Ormian w Turcji, Zagładę Ukraińców w Rosji Sowieckiej, Zagładę w Kambodży dokonaną przez Czerwonych Khmerów Pol Pota, Zagładę Tutsi w Rwandzie, Zagładę chrześcijan w muzułmańskim Sudanie, no i Zagładę Polaków zamieszkujących województwo południowo-wschodniej Rzeczypospolitej w jej granicach sprzed Jałty i Poczdamu. Tę ostatnią niektórzy „ubierają” w szerszą literacką metaforę, nazywając ją „Zagładą Kresów”.

A bez metafory było tak. Nocą 28 lutego 1944 r. Huta Pieniacka została otoczona przez dwa bataliony 4. pułku SS-Freiwilligen-Division „Galizien”, złożone z ukraińskich ochotników służących pod komendą Niemców. Polska samoobrona, wiedząc o tej akcji, postanowiła nie prowokować okupantów i ich ukraińskich sojuszników. Mężczyźni z bronią ukryli się w lesie, pozostawiając we wsi głównie kobiety, dzieci i mężczyzn w podeszłym wieku. Liczono, że po dokonanej rewizji mieszkańcy nie będą poddani większym represjom. Niestety, nad ranem wieś najpierw została ostrzelana z broni maszynowej i moździerzy, a następnie weszły do niej formacje policyjno-wojskowe. Część mieszkańców spędzono na cmentarz i tam rozstrzelano, pozostałych zgromadzono w kościele i stamtąd wyprowadzano po kilkanaście osób, które zamykano w okolicznych chatach i stodołach, po czym te zabudowania podpalano. Próbujących uciec mordowano w bestialski sposób. Cały dobytek mieszkańców wsi zrabowano.

Według ustaleń IPN, do tej eksterminacji przyłączył się kureń UPA oraz paramilitarne bojówki złożone z ukraińskich cywilów. Wracających z akcji esesmanów w sąsiedniej wsi Pieniaki przywitała brama triumfalna wystawiona przez ludność ukraińską. W Hucie Pienaickiej zamordowano 1200-1500 osób – mieszkańców wsi oraz przebywających tam wówczas uciekinierów przed bandami UPA. Dzisiaj po tej polskiej miejscowości nie ma dzisiaj nawet śladu, nie pozostał nawet kamień na kamieniu.

Istniejące od 2008 r. Stowarzyszenie Huta Pieniacka zrzesza ocalonych z Zagłady, członków ich rodzin i osoby wspierające. Celem głównym działalności jest upamiętnianie ofiar tamtej zbrodni, a szerzej ludobójczej eksterminacji Polaków dokonanej na Kresach w czasie II wojny światowej. Od ośmiu lat, w każda rocznicę krwawej likwidacji wsi, są organizowane specjalne obchody upamiętniające. Ale nie to jest najważniejsze w poczynaniach ludzi, którym przewodzi niezwykłej energii i szlachetności kobieta – pani Małgorzata Gośniowska-Kola, która zawsze uważała, że pamięci nie zachowa się bez edukacji młodzieży.

Stowarzyszenie ze Wschowy nie ogranicza się wiec tylko do martyrologii ziem zabranych, ale bardzo mocno eksponuje to, co w Polskiej historii było najchlubniejsze, a zarazem pochodzi z Kresów. Okazuje się, że takie podejście do sprawy przyciąga wielu młodych ludzi, chcących być dumnymi z własnego kraju, czego niestety im nie gwarantuje dzisiejsza rzeczywistość. Ratują więc cmentarz w Hucie Pieniackiej – jedyny materialny ślad po tej wsi. Od 2011 r. odnawiają polski cmentarz wojskowy z lat 1914-1920 w Brodach. Istotą tych działań jest praca własna członków Stowarzyszenia i ludzi ich w tym wspomagających, np. Stowarzyszenia Motocyklowy Rajd Katyński.

„Ballada o Wołyniu”, wciąż jedyny spektakl teatralny poświęcony Zagładzie, jest swego rodzaju wehikułem czasu, mostem do ludzi dobrych prawdziwie kochających Polskę. Dzięki spektaklowi poznałem Leona Popka, historyka z lubelskiego IPN, potomka wołyńskiej rodziny z Woli Ostrowieckiej i Ostrówki. 30 sierpnia 1943 r. obie wsie zostały zaatakowane przez sotnie Ukraińskiej Powstańczej Armii. W ciągu kilku godzin banderowcy we właściwy im okrutny sposób wymordowali ponad tysiąc bezbronnych ludzi, zrabowali ich dobytek i spalili zabudowania. Leon, podobnie jak pani Gosia, swój obowiązek utrwalania pamięci przodków widzi bardzo kreatywnie.

Doprowadzenie, pomimo obstrukcji władz ukraińskich, do profesjonalnych prac ekshumacyjnych na terenie Ostrówek, jest wyjątkowym dokonaniem, ale czymś jeszcze ważniejszym jest udział młodzieży w tych działaniach, jak i pracach związanych z porządkowaniem i upamiętnianiem miejsc mordów. To właśnie Leon Popek od 2008 r. jest organizatorem wyjazdów grup wolontariuszy i młodych ludzi z OHP z Lublina, którzy co rok w lipcu, w ten właśnie sposób przechodzą najlepszą lekcję patriotyzmu.

Takich przykładów jest więcej. Myślę, że polityczni hochsztaplerzy, którzy chcieli ze świadomości Polaków wyrugować ich korzenie, powoli przegrywają wojnę o pamięć. Bo jakże się nie radować, gdy słyszymy o inicjatywie: „Mogiłę pradziada ocal od zapomnienia”. Jej koordynatorem i inicjatorem jest wrocławska dziennikarka Grażyna Orłowska-Sondej, która od lat zbierająca środki i inspirująca dokumentowanie i odnawianie polskich mogił na Kresach. Jej konsekwencja i determinacja doprowadziły do tego, że latem tego roku nauczyciele i młodzież z Dolnego Śląska porządkować będą aż 54 cmentarze, m.in. na Wołyniu. Jednocześnie funkcjonować będzie wakacyjna szkoła języka polskiego i historii dla najmłodszych kresowian. Warto tutaj dodać, że pani Grażyna nie jest dzieckiem kresowej rodziny. Ona po prostu jest patriotką i rozumie, że bez tamtego kresowego świata, widzianego, jak u Józefa Mackiewicza, jako suma pól, lasów, domów, kościołów, ptaków i zwierząt oraz ludzi w ten pejzaż wpisanych, Polski nie będzie.

Więc patrząc na Wschód, tak to widzieć powinniśmy. Nade wszystko.

Tomasz A. Żak
http://www.pch24.pl


  PRZEJDŹ NA FORUM