Krzyżacka zawierucha |
W rzetelnym opisaniu stosunków polsko-krzyżackich zawsze przeszkadzała tak zwana „polityczna bieżączka”. Fragment „Bitwy pod Grunwaldem” Tadeusza Popiela i Zygmunta Rozwadowskiego. W czasach, kiedy Henryk Sienkiewicz tworzył swą porywającą powieść „Krzyżacy”, jego czytelników absorbowały doniesienia z zaboru pruskiego, o najrozmaitszych szykanach wobec tamtejszych Polaków. Dlatego też przypominanie czasów dawnej chwały i wiekopomnych zwycięstw odniesionych nad „Niemcem” krzepiło polskie serca. Pisarski geniusz pana Henryka, sugestywność jego prozy, jego niedościgniona umiejętność zawładnięcia wyobraźnią czytelników mogły u przeciętnego, nieobeznanego z meandrami historii odbiorcy wywołać przeświadczenie o „odwiecznej walce”, którą toczył jakoby z Polską Zakon Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie. Z kolei w czasach PRL czynniki oficjalne głosiły powinowactwo ideowe Krzyżaków z… hitlerowcami (mimo iż Zakon był prześladowany w III Rzeszy) oraz rewizjonistami z RFN. Poza tym komuniści usilnie starali się kompromitować idee krucjatowe, na co argumentów miała dostarczać niegdysiejsza działalność rycerzy z czarnymi krzyżami na płaszczach. Dla odmiany, w naszych czasach, za przyczyną polityków i tworzących na ich zamówienie dziejopisów, wahadło wychyliło się w przeciwną stronę. Teraz, zamiast „odwiecznej walki z krzyżackim zagrożeniem” prezentuje się nam mocno przesłodzoną, za to zgodną z wymogami polit-poprawności opowiastkę o krzyżackich budowniczych zamków i miast; również o multietnicznej społeczności żyjącej ponoć w przykładnej zgodzie pod rządami panów pruskich, oczywiście w szczerej przyjaźni z sąsiadami; o ludziach pokoju sprowokowanych do wojny z Polską jedynie w wyniku intryg i „PR-owych talentów” Władysława Jagiełły… Jakże więc było z tymi Krzyżakami? Płonące pogranicze Niekiedy książę Konrad Mazowiecki bywa obrzucany gromami za to, że sprowadził do Polski Krzyżaków (1226) i nie przewidział ich późniejszego wystąpienia przeciw Polakom. Konrad istotnie nie przewidział wypadków, które miały miejsce „zaledwie”… 82 lata później (1308). Czy w roku 1226 Polska potrzebowała pomocy obcych rycerzy zakonnych? Tak, bez wątpienia. Nasz kraj przeżywał okres rozbicia dzielnicowego. Był osłabiony, co bezlitośnie wykorzystywali jego wrogowie. Ziemie polskie stały się obiektem obcych najazdów. Mazowsze i Kujawy zmagały się z atakami pogańskich Prusów. Ich pierwsza wielka inwazja w 1220 roku przyniosła ogromne straty. Książę Konrad próbował zorganizować obronę, jednak poniósł klęskę. Napady powtarzały się regularnie. Książęta piastowscy uzyskali zgodę papiestwa na zorganizowanie krucjaty przeciw Prusom. Niestety, wyprawy podjęte własnymi siłami przyniosły tylko przejściowe uspokojenie sytuacji na pograniczu. Nic dziwnego więc, że Konrad Mazowiecki na gwałt poszukiwał sojuszników. Znalazł ich w Krzyżakach – w owym czasie opromienionych sławą obrońców Wiary. Ogromny rozgłos zyskała ich dzielna postawa np. podczas oblężenia Damietty (1219) podczas V Wyprawy Krzyżowej. „Import” rycerzy krzyżowych nie był w ówczesnej Polsce niczym wyjątkowym. M.in. na Śląsku osiadła pewna liczba joannitów i templariuszy. W roku 1241 mężnie stanęli oni pod rozkazami księcia Henryka Pobożnego do walki z najazdem Mongołów. Joannici, a także kalatrawensi i bracia dobrzyńscy zaznaczyli swój udział w bojach przeciw Prusom. Litwini – nie zawsze bracia Prusowie i Mongołowie nie byli jedynymi wrogami Polski. Ogromnie dawali się we znaki pogańscy Litwini. Podczas wielkiej napaści w 1262 r. spustoszyli Mazowsze; szereg osad legło w gruzach, w Ujazdowie zginął z ich rąk książę Ziemowit, a jego syn Kazimierz dostał się do niewoli. W roku 1294 wojska litewskiego księcia Witenesa dokonały w Łęczycy rzezi wiernych zgromadzonych na nabożeństwie w miejscowej kolegiacie; w trakcie odwrotu napastnicy rozgromili pod Trojanowem wysłany za nimi polski oddział pościgowy – zginął wtedy książę łęczycki Kazimierz. Ataki litewskich pogan nie ustały po zjednoczeniu dzielnic Polski. W maju 1350 roku, już za panowania Kazimierza Wielkiego, spustoszyli ziemie łukowską, radomską, sandomierską, łęczycką. W sierpniu tego samego roku uderzyli ponownie, zdobyli Włodzimierz i Bełz, z trudem zdołał obronić się przed nimi Lwów. W roku 1368 zaatakowali Mazowsze, paląc m.in. Pułtusk. W czasach Andegawenów wojska księcia litewskiego Kiejstuta przeprowadziły wyjątkowo pustoszący zagon, docierając aż w okolice Tarnowa (1376). Uprowadziły wtedy 23 tysiące brańców. Braterstwo broni „Krzyżowcy z radością, chwaląc łaskę Zbawiciela, powrócili do swoich krajów” – tymi słowami kronikarz Piotr z Dusburga podsumował wielką wyprawę wojenną podjętą przeciw Prusom w 1235 roku. Na jej czele stali książęta piastowscy (Władysław Odonic, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, Kazimierz Konradowic, Henryk Pobożny), pomorscy (Świętopełk Gdański i brat jego, Sambor Lubiszewski) oraz krzyżacki mistrz krajowy Herman Balk. Przedsięwzięcie zakończyło się wielkim sukcesem. W bitwie nad rzeką Dzierzgoń rozgromiono główne siły wroga. Polsko-krzyżackie wyprawy przeciw Prusom podejmowano regularnie. Z czasem rozszerzono zakres działań również przeciw Litwinom, czego dowodem choćby wspólna akcja Krzyżaków oraz księcia mazowieckiego Ziemowita w 1260 roku. Nie jest przesadą stwierdzenie, że przez długie dziesięciolecia rycerze Zakonu Najświętszej Marii Panny własnymi piersiami osłaniali ziemie polskie przed agresją wojowniczych pogan. Na zdobytych ziemiach rozrastało się państwo krzyżacko-pruskie. W owym czasie nikt nie mógł przypuszczać, że w następnych wiekach stanie się ono śmiertelnym wrogiem Polaków. Pierwsza krew Wszystko zmieniło się w 1308 roku, po zdradzieckiej napaści Krzyżaków na Pomorze Gdańskie. Akcja przeprowadzona była niezwykle brutalnymi metodami (strona polska zarzucała wrogom wymordowanie aż 10 tysięcy ludności w samym Gdańsku). Sąd papieski nakazał Zakonowi zwrócić zagrabione ziemie, co bracia zakonni zignorowali. Potem przyszła wojna lat 1327-1332. Również obfitowała w akty okrucieństwa i barbarzyństwa, takie jak choćby złupienie przez Krzyżaków katedry włocławskiej. Znów polało się sporo krwi – tylko z pobojowiska pod Płowcami zebrano 4187 zabitych. Tym niemniej, po okresie przepychanek dyplomatycznych i sądowych, pokój kaliski (1343) zabezpieczył północną granicę Polski na ponad pół wieku. Wysiłek militarny Zakonu skierowano teraz przeciw Litwie – co całkowicie pokrywało się z interesami polskimi. Nikogo nie dziwił więc liczny udział rycerstwa z Mazowsza, Wielkopolski i Małopolski w krzyżackich rejzach (wyprawach) w drugiej połowie XIV wieku. Krzyżak – nasz wróg Stała presja militarna wywierana na pogan dała namacalny rezultat. Litwa w końcu zdecydowała się przyjąć chrześcijaństwo i zawarła unię z Polską. Zlikwidowanie zagrożenia ze strony wojowniczych pogan wypada uznać za zasługę Zakonu. Jednak w tym momencie jego misja została wypełniona. Krzyżacy utracili wroga, który uzasadniał ich pobyt nad Bałtykiem. Nie mogli kontynuować ekspansji terytorialnej, otoczeni ziemiami chrześcijańskich państw. Po prawdzie wrogów Wiary wciąż nie brakowało. W owym czasie ziemie ruskie pustoszone były przez Tatarów, wciąż płonęły też antyislamskie fronty w Hiszpanii i na Bałkanach. Chrześcijańska Europa wciąż potrzebowała mieczy panów pruskich. Wkrótce jednak nastąpiła eskalacja konfliktu państwa krzyżackiego z Polską i Litwą. Krzyżakom łatwiej było oskarżać sąsiadów o „pozorne” przyjęcie chrztu i trwanie w bałwochwalstwie niż podjąć wysiłek prawdziwej obrony Wiary. Wielka Wojna z Zakonem (1409-1411) zapoczątkowała szereg przewlekłych zmagań zbrojnych, wznawianych permanentnie co kilkanaście lat aż do 1521 roku, kiedy to stoczono ostatnie walki. Sekularyzacja państwa zakonnego oraz gromadne przyjęcie herezji luterańskiej przez panów pruskich (1525) przypieczętowały moralną klęskę tych, którzy próbowali wystawiać innym monarchiom chrześcijańskim cenzurki z prawowierności. Stracone szanse Jak straszliwym dramatem dla świata chrześcijańskiego były wojny polsko-krzyżackie w XV wieku, uzmysłowimy sobie, obserwując ówczesny pochód islamu. W 1444 roku pod Warną poległ młody król Polski i Węgier Władysław. Miał tylko 20 tysięcy żołnierzy przeciw 40 tysiącom Turków. Dziewięć lat później pod ciosami pohańców runęły mury Konstantynopola. Miasto oblegane było przez blisko dwa miesiące. Broniły go siły miejscowe, także posiłki kreteńskie, weneckie, genueńskie i katalońskie. Do obrony starożytnej stolicy Cesarstwa Wschodniorzymskiego, jednego z najważniejszych centrów chrześcijaństwa, przed 80-tysięczną hordą muzułmanów zdołano wystawić niespełna 10 tysięcy wojowników. Dla porównania – na polach Grunwaldu (1410) stanęło przeciw sobie około 50 tysięcy Polaków i Krzyżaków. Pod Chojnicami (1454 – zaledwie rok po upadku Konstantynopola!) walczyło ze sobą ponad 30 tysięcy chrześcijan. Zresztą niemal na całym kontynencie Europejczycy, wbrew przestrogom papiestwa, marnowali swój potencjał w bratobójczych walkach. W przyszłości mieli za to zapłacić bardzo drogo. Przeciw Polsce wystąpili też liczni „goście” Zakonu, tacy jak rycerze chorągwi św. Jerzego, niemal doszczętnie wyciętej pod Grunwaldem. Trudno wątpić w szczerość ich intencji – omamieni krzyżacką propagandą, szczerze wierzyli, że walczą z wrogami Kościoła. Tym bardziej trzeba podkreślić moralny upadek kierownictwa Zakonu. Przecież doskonale zdawało sobie ono sprawę z faktu, że prowadzona przezeń antypolska propaganda opiera się na kłamstwach i oszczerstwach; że konflikt z Polską to nie żaden bój z poganami ani fałszywymi chrześcijanami; że żerując na ideowości rycerskich „gości” Zakon odciąga ich od prawdziwych krucjat. Ponoć król Władysław Jagiełło, gdy po zakończonej bitwie grunwaldzkiej przyniesiono przed jego oblicze zwłoki poległego mistrza Ulryka von Jungingen, miał gorzko zapłakać z żalu. Potem nakazał obmyć ciało poległego wroga i pochować je po chrześcijańsku. Bo też mimo wszystkich różnic i sprzecznych interesów, mimo słynnego wiarołomstwa Zakonu, nasz monarcha zachował świadomość, że po obu stronach walczyli i zadawali sobie śmierć bracia w Wierze. Andrzej Solak http://www.pch24.pl |