NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » TAJEMNICE WNĘTRZA ZIEMI

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Tajemnice wnętrza ziemi

  
TheAspartam
19.08.2016 12:21:27
poziom 6

Grupa: Administrator 

Posty: 1196 #2322373
Od: 2012-7-18


Ilość edycji wpisu: 5
Obrazek
Wewnętrzna Ziemia
ALEC MACLELLAN
Śródziemcy

Niektóre z najwcześniejszych legend o Pustej Ziemi twierdzą, że zamieszkują ją olbrzymy, demoniczne istoty, "mały ludek", i mądra, pokojowo nastawiona humanoidalna rasa podobna do tej, której przedstawicieli spotkał Reinhold Schmidt. Jedni badacze uważają, że we wnętrzu naszej planety żyją ocaleli z katastrofy potomkowie Lemuryjczyków i Atlantów, którzy uciekli przed potopem zalewającym ich kontynenty. Drudzy zaś twierdzą, że Sródziemcy to ci sami "ludzie", o których z lękiem i podziwem mówi część najstarszych mitologii. Przytaczają starożytne opowieści o pewnym plemieniu, przewodzonym przez podobne bogom istoty. Przede wszystkim zaś mówią o Grekach i Rzymianach, którzy rozwinęli całą teologię dotyczącą takich istot i którzy wierzyli, że "bogowie" i "boginie" w rzeczywistości są wysłannikami ze świata wewnętrznego. Historyk William F. Warren tak znacząco skomentował tę tezę w swojej książce Paradise Found (Raj odnaleziony, 1953): "W wielu starożytnych rękopisach i dokumentach są wzmianki mówiące o «dolnym świecie» jako o prawdziwej i rzeczywistej siedzibie. Jestem zdania, że religie mylą się nauczając o «piekle» w dole - ponieważ po wnikliwym zbadaniu tych tekstów okazuje się, iż opisują one raczej «raj» niż o ognistą otchłań".

Autorem pierwszej pracy, w której snuł szczegółowe rozważania na temat tego, kim lub czym mogą być Sródziemcy, był pewien skandynawski intelektualista pracujący na uniwersytecie w Kopenhadze, profesor Ludvig Holberg (1684-1754). Jego napisana po łacinie i opublikowana w roku 1741 praca nosiła tytuł: Nicolai Klimii iter Subterraneum. Novatelluris Theoriam as Historiom Quintae Monarchiae adhuc Nobis Incognitae (Podróż Nielsa Klima do świata podziemnego). Holberg, który urodził się w Bergen w Norwegii, studiował w Danii, zanim został profesorem na tym samym uniwersytecie, najpierw filozofię i historię, a później metafizykę i retorykę łacińską. Ten inteligentny i ciekawski uczony napisał tę książkę, gdyż przez całe życie interesował się niezwykłymi legendami o świecie podziemnym krążącymi w jego rodzinnej Norwegii.

Dzieło Holberga opowiada historię pewnego mężczyzny, który, badając jakąś górę, przypadkowo trafia do Pustej Ziemi. Odkrywa tam centralne słońce, wokół którego krąży miniaturowa planeta, Nazar, a na wklęsłej powierzchni Ziemi żyje niezwykła rasa istot rozumnych. Jednakże Niels Klim dowiaduje się, że w przeciwieństwie do świata, który właśnie opuścił, we wnętrzu Ziemi dominują kobiety. Pozostawiwszy mężczyznom najbardziej podstawowe zadania, stworzyły utopijny kraj pokoju i harmonii.

Nikogo chyba nie zaskoczy, że Holberg wolał napisać swoją pracę po łacinie, ponieważ szybko została uznana w Danii za niebezpiecznie radykalną i - co prawdopodobnie zdarzyło się po raz pierwszy w dziejach teorii Pustej Ziemi - spróbowano wycofać ją z obiegu. Wprawdzie w następnym roku opublikowano jej angielski przekład, ale musiało upłynąć prawie pół wieku - i wiele lat od śmierci autora - zanim pojawiło się popularne duńskie wydanie.

Książka Holberga mogła zainspirować angielskiego prawnika, Roberta Paltocka (1698-1767) do zastanowienia się nad możliwością istnienia Pustej Ziemi i tożsamością jej mieszkańców. W każdym razie w 1751 roku Paltock opublikował swój własny wkład do tej teorii, dwutomową pracę The Life and Adventures of Peter Wilkins, a Cornish Man. Jej tytuł tak dokładnie wszystko wyjaśnia, że czytanie książki jest prawie niepotrzebne: "Życie i przygody Petera Wilkinsa, Kornwalijczyka: w szczególności dotyczą katastrofy jego statku w pobliżu bieguna południowego; jego zdumiewającego przejścia przez podziemną grotę do czegoś w rodzaju Nowego Świata; jego spotkaniu tam z Gawry czyli latającą kobietą, której życie ocalił i którą później poślubił, jego niezwykłej wędrówki do Kraju Glumów i Gawrys czyli latających mężczyzn i kobiet. Oprócz tego opis tej dziwnej krainy, z prawami, zwyczajami i sposobach zachowania jej mieszkańców, oraz relacja o niezwykłych transakcjach autora z nimi".

Strona tytułowa w podobnym tonie wspomina o odlocie Wilkinsa ze świata wewnętrznego w latającej machinie (kłania się UFO), uratowaniu go przez statek "Hector" i jego powrotnej podróży do Plymouth, gdzie, po opowiedzeniu swojej historii, zmarł w 1739 roku. Książkę ozdobiono serią drzeworytów przedstawiających Gawries, które również rządzą tym narodem nie znającym wojen i wszelkiego zła świata zewnętrznego. Angielski poeta Samuel Taylor Coleridge nazwał tę książkę "niezwykle pięknym dziełem" i użył kilku pomysłów w swoim poemacie Opowieść o starym żeglarzu.

Prawdopodobnie ani Holberg, ani Paltock nie chcieli, by ich czytelnicy rzeczywiście uwierzyli w świat wewnętrzny pełen dominujących kobiet lub skrzydlatych ludzi (chociaż taki pomysł mógłby im się spodobać), ale ich książki pomogły w ponownym podjęciu dyskusji na temat tej legendy. O dziwo, zainteresował się nią Giacomo Casanova (1725-1798), włoski libertyn, który w 1788 roku napisał Icosameron, książkę wyróżniającą się realistycznym tonem i wspaniałymi rozważaniami naukowymi, gdzie przepowiedział m. in. odkrycie elektryczności... dzięki pomocy Śródziemców. Według niego w świecie podziemnym żyją Megamikrowie - duzi-mali - mały ludek, który jest wielki duchem. Zamieszkują swój podobny do raju świat od niepamiętnych czasów i podobno są bez grzechu. Tutaj znów autor bez wątpienia zamierzał coś podkreślić, a nie wystąpić z poważną propozycją.

Niecałe pół wieku później kapitan John Cleves Symmes wysunął swoją teorię koncentrycznych sfer, ale uważał za niemożliwe, by ktoś już mieszkał we wnętrzu Ziemi. Według Paula Clarca (raport z "Atlantic Monthly"), jedyny ważny komentarz Symmesa w tej sprawie dotyczył przyszłości, kiedy ludzie będą mogli mieszkać w obu wymiarach:

Symmes oświadczył, że mieszkańcy powierzchni zewnętrznej będą się znajdowali na antypodach względem tych, którzy są tuż pod nimi, na powierzchni wewnętrznej, podobnie jak wobec mieszkańców przeciwległej strony Ziemi; natomiast mieszkańcy świata wewnętrznego znajdą się na antypodach tylko w porównaniu z tymi, którzy przebywają naprzeciwko nich po drugiej stronie, to znaczy, zewnętrzni mieszkańcy będą się znajdowali na antypodach względem dwóch rodzajów zamieszkujących Ziemię ludzi, natomiast ci ze świata wewnętrznego tylko jednego.
Obrazek
Obrazek
Nazistowskie mapy Pustej Ziemi


Jednakże pomysł Symmesa zainspirował książkę Symzonia: A Voyage of Discovery (Symzonia. Podróż odkrywcza) pióra niejakiego kapitana Adama Seaborna, opublikowaną w 1820 roku wraz z "Przekrojem Ziemi" ukazującym otwory na obu biegunach.

W swojej książce Seaborn opisuje wyprawę morską mającą odnaleźć wejście do Pustej Ziemi od strony bieguna północnego. Potężny prąd wsysa statek do wnętrza Ziemi i żeglarze odkrywają tam zaczarowany świat oświetlony przez dwa słońca i księżyc. Zamieszkuje go rasa o niezwykle białej skórze. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety ubierają się na biało dla okazania swojej czystości fizycznej i moralnej. Wydają się spokojni i łagodni, ale rozwinęli przerażający arsenał broni, którego najwidoczniej zamierzają użyć do ochrony swojego świata przed skalaniem go przez żyjących na powierzchni przedstawicieli homo sapiens. Kiedy marynarze odkryli, że w podziemnej krainie są wielkie złoża złota i zaczęli chciwie na nie zerkać, wszechwładny monarcha tego utopijnego świata bez ceregieli kazał im się wynosić.

Wysunięto przypuszczenie, że to sam Symmes mógł być "kapitanem Adamem Seabornem", gdyż wiele wskazuje na to, że nazwisko pisarza jest wymyślone i nic o nim nie wiadomo. Jednakże ja sam i pewna liczba innych badaczy nie podzielamy tego poglądu z powodu dobrze znanej determinacji Symmesa, który pragnął, aby Ameryka zaanektowała Pustą Ziemię, miejsce, które, jak wierzył, będzie przyjazne, a nie wrogie ludziom. W eseju The Autorship of Symzonia (O autorstwie Symzonii) napisanym dla "New England Quarterly" Hans-Joachim Lang i Benjamin Lease opowiedzieli się za kandydaturą Nathaniela Amesa, autora morskich opowieści; natomiast w egzemplarzu tej książki znajdującym się w Library of Congres w Waszyngtonie, jej autorstwo przypisuje się niejakiemu Jaredowi Sparksowi.

Trzydzieści lat po opublikowaniu Symzonii dwóm prawdziwym marynarzom przypisano dowodzenie wyprawami mającymi odnaleźć wejście do świata Symmesa. Notatka w grudniowym numerze miesięcznika "Izis" z roku 1941 stwierdza:

Pewien Anglik, kapitan Wiggins, przeczytał swoją rozprawą w "Society of Arts " na John Street o podróży do świata podziemnego. Podróżnik ten, po przebyciu 80 stopnia szerokości geograficznej północnej, ujrzał zalesioną krainę obfitującą w dziką zwierzynę; jej mieszkańcy mówili po hebrajsku i mieli wysoką kulturę. Może są oni potomkami zaginionych plemion Izraela, które powędrowały na północ od Eufratu, by zamieszkać w kraju, gdzie nigdy przedtem nie było ludzi? Mniej więcej w tym samym czasie kapitan Tuttle, stary amerykański dowódca wielorybnika, odwiedził "Symzonię": ta relacja podobna jest do poprzedniej, z tą jednak różnicą, iż stwierdza, że w świecie podziemnym co czwarta zima jest łagodna i że można tam dotrzeć parowcem.
Obrazek
Wizja Pustej Ziemi wg stowarzyszenia Thule

Willis George Emerson, który w 1908 roku opisał podroż Olafa Jensena do świata wewnętrznego, oświadczył, że stary rybak powiedział mu tuż przed śmiercią, iż miejsce to zamieszkuje rasa jasnoskórych olbrzymów. Mężczyźni są wysocy na 4 metry, a kobiety niższe o kilkadziesiąt centymetrów. Obie płcie noszą haftowane tuniki i sandały. Mają łagodne charaktery i żyją ponad pięćset lat. Według Jansena olbrzymi ci dysponują tajemniczą mocą potężniejszą od elektryczności, którą napędzają swoje maszyny i wyposażenie (przypomina mi to raczej moc zwaną Vril, którą omówiłem w mojej poprzedniej książce Zaginiony świat Agharti).

Brazylijski komandor Paulo Strauss ma podobne zdanie i własną teorię na temat historii jednego z najbardziej znanych zniknięć w tym stuleciu:

Ci podziemni ludzie mają budowę ciała podobną do mieszkańców powierzchni Ziemi, są jednak bardziej od nas zaawansowani. Są wśród nich tacy, którzy przybyli z zewnętrznej powierzchni naszej planety i postanowili tam pozostać, łącznie z pułkownikiem Percym Fawcettem, angielskim badaczem, który zniknął w 1925 roku podczas wyprawy badawczej, i jego synem Jackiem. Nie zostali oni zabici przez Indian w Matto Grosso, jak się powszechnie przypuszcza, ale znaleźli wejście do Pustego Świata, zeszli tam i zostali. Jeszcze po wielu latach żona Fawcetta twierdziła, że utrzymuje kontakt telepatyczny ze swoim mężem, który przebywa w jakimś podziemnym świecie.

Raymond Palmer w 1945 roku opublikował w "Amazing Stories" szereg opowiadań, które miały być oparte na "pamięci rasowej". Twierdził w nich, że w Pustej Ziemi żyje nie jedna, lecz dwie rasy. W tych relacjach, "spisanych" przez Richarda S. Shavera (1907-1975), pensylwańskie medium, [pierwsza, wydana w marcu 1945 roku, nosiła tytuł I remember Lemuria (Pamiętam Lemurię)], mówi się, że wnętrze naszej planety zamieszkują resztki imigrantów z jej powierzchni, zmuszonych szukać schronienia pod ziemią ponad 12 000 lat temu. Tam uciekinierzy podzielili się na dwie grupy. Jedna z nich, tak zwani "abandoneros" (skrócone do "deros") są wysoko rozwinięci technicznie, lecz mają złe zamiary. Posiadają latające maszyny (znów UFO) i różne złowieszcze przyrządy, których można użyć do obudzenia "żądzy mordu" w nic nie podejrzewających ofiarach. To właśnie deros, zdaniem Shavera, są odpowiedzialni za większość zła w naszym świecie
Obrazek
Illuminati
Illuminati-Matrix pl Film Dokumentalny


TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ LINKI » DARMOWA REJESTRACJA



- za wojny, wypadki, morderstwa i samobójstwa. Jednak ich najgorsze plany czasami krzyżuje malejąca liczba członków bardzo inteligentnej i pokojowo nastawionej pierwotnej rasy znanej jako "teros".

Nic więc dziwnego, że doszło do wielkiej debaty nad tymi opowieściami - często nazywanymi "Tajemnicą Shavera" - i określonymi przez periodyk "Life" jako "najsłynniejsza awantura, która wstrząsnęła światem fantastyki naukowej". Lecz przez całe życie Richard Shaver twierdził, że wierzy bez zastrzeżeń w to, co napisał. "Nie jestem naukowcem", oświadczył broniąc swoich opowieści, "ale przeczytałem wszystkie książki naukowe, które zdołałem zdobyć - i w rezultacie jeszcze mocniej uwierzyłem, że przypomniałem sobie prawdę".

Może jeszcze bardziej interesująca jest relacja naocznego świadka, amerykańskiego geologa, który należał do grupy pracującej na Antarktydzie podczas Międzynarodowego Roku Geofizycznego. Mężczyzna ten wraz z kolegą przeprowadzał eksperymenty na wybrzeżu Knox, kiedy nagle świat przesłonił im "silny biały wir", który, jak zdawali sobie sprawę, nie mógł być zjawiskiem meteorologicznym. Wiedząc na pewno, że w sąsiedztwie nie ma nikogo, obaj mężczyźni ruszyli w stronę niezwykłej trąby powietrznej i odkryli, iż nie wywołał jej śnieg, lecz rodzaj gorącej białej pary wodnej o ostrym zapachu, którego nie umieli określić. W środku z białej chmury, kiedy się rozwiała, ujrzeli konstrukcję w kształcie kopuły, wysoką na około dwa metry, o średnicy mniej więcej dziesięciu metrów. Lśniła jak szkło.

Mimo że nie wątpię w kwalifikacje i uczciwość obu wymienionych w tej relacji uczonych, poproszono mnie, abym nie podawał ich nazwisk. Przytaczam jednak tutaj historię opowiedzianą własnymi słowami przez jednego z nich.

Najpierw uznałem, że jest to coś nieznanego znajdującego się pod ziemią, może pochodzenia wulkanicznego. Jednocześnie zafascynowany i przerażony, pobiegłem w stronę kopuły. Początkowo, gdy ujrzałem dwie poruszające się postacie, pomyślałem, że ktoś dotarł tam przede mną. Lecz potem zmroziło mi krew w żyłach, kiedy zobaczyłem, że nie są to ludzie, lecz okrągłe "stwory", żółtawe, nie wyższe niż metr, podobne do balonów, lecz niezdarnie poruszające się po lodzie i tylko w połowie napompowane, kołyszące i obracające się wokoło. W pobliżu nich lub na nich znajdowało się światło przypominające mi blask palnika acetylenowo-tlenowego. Mała kula jakby wybuchła przede mną, rozrzucając wokół niebieskie iskry. Wpadłem w panikę i rzuciłem się do ucieczki. "Uciekaj!", zawołałem do mojego przyjaciela, który pozostał z tyłu. "Uciekaj, szybko!" Odwróciliśmy się, by spojrzeć za siebie dopiero wtedy, gdy znaleźliśmy się w naszym bezpiecznym pojeździe. Przez kilka chwil widzieliśmy odbicia kopuły, a potem ujrzeliśmy inny biały wir. Widać też było odbicie na niebie, ale ledwo dostrzegalne, potem zaś, kiedy chmura zniknęła, na łodzie nic nie było.

Nie ma zgodności na temat tego, co właściwie ujrzeli uczeni. Relacja sugeruje, że natknęli się na UFO, które wylądowało na lodzie, może tuż przed lotem do południowego wejścia do Pustej Ziemi. Lecz jeśli tak było, wygląd "stworów" w dziwnym pojeździe nasuwa przypuszczenie, iż jej mieszkańcami raczej są kosmici niż humanoidzi.

Jeszcze jeden raport doprowadza tę niezwykłą opowieść do naszych czasów. Według artykułu zamieszczonego w "The National Enquirer" z 25 lutego 1992 roku, duński uczony i podróżnik, Edmund Bork, niedawno wrócił z międzynarodowej wyprawy, która ubiegłego lata wyruszyła na poszukiwanie otworu na biegunie północnym. (Bork dowodził tą ekspedycją). Wygląda na to, że znalazł on tę szeroką na 2252,6 kilometra dziurę, dzięki zdjęciu zrobionemu przez satelitę ESSA-7. Duńczyk powiedział reporterowi:

Na biegunie północnym jest dziura, która prowadzi do tropikalnego raju znajdującego się w środku Ziemi. Ma on własne słońce, płytkie, ciepłe morza i bujną, tropikalną roślinność. Co więcej, tamtejszy kontynent zamieszkuje wysoko zaawansowana i bardzo pokojowo nastawiona ludzka rasa. Normalnie nie widać tej dziury z powietrza z powodu grubej powłoki chmur nad biegunem północnym. Jest niewidoczna również dlatego, że mieszkańcy Pustej Ziemi zasłaniają ją elektronicznymi "kurtynami świetlnymi". Kurtyny te dają złudzenie wielkich, zaśnieżonych pól lodowych dzięki poddaniu manipulacji holograficznej śniegu i lodu otaczającego dziurę na biegunie. Ponieważ jest ona tak duża, ma bardzo mały spadek i dlatego polarnicy nawet nie zdają sobie sprawy, że wchodzą do innego świata.

"National Enquire" dodał w postaci przypisu:

Niektórzy ludzie twierdzą, że weszli do dziury na biegunie północnym. Jest wśród nich William Shavers, amerykański pilot wojskowy, który rozbił się na biegunie północnym podczas II wojny światowej. W roku 1956 pewne wędrowne eskimoskie plemię również powiedziało kanadyjskiemu reporterowi, że znalazło "zieloną krainę na szczycie świata".

To ostatnie zdanie zasługuje na więcej uwagi, ponieważ część badaczy i podróżników wierzy, że Inuici są blisko związani z Pustą Ziemią i może nawet stamtąd pochodzą. Na pewno pozostają jednym z najbardziej tajemniczych ludów na Ziemi, żyją w najbardziej wrogim dla człowieka środowisku i niewiele wiadomo o ich pochodzeniu. Pewne autorytety uważają, że Inuici są najstarszymi mieszkańcami półkuli północnej. Zamieszkują obszar, którego natura nie przeznaczyła dla ludzi, i na który dotarli przypadkiem.

Norweski polarnik Nansen w książce In northern Mists (W północnych mgłach, 1911) napisał o swoich kontaktach z Eskimosami, czyli Inuitami i w pewnym miejscu stwierdził:

Kiedy przypomnimy sobie, że gdy Eskimosi próbują nam powiedzieć, skąd przybyli, wskazują na północ i opisują kraj, gdzie przez cały czas świeci słońce, łatwo jest zrozumieć, iż Norwegowie, którzy kojarzą strefy polarne z końcem świata, zastanawiają się nad tymi osobliwymi słowami. Nic więc dziwnego, że uważamy ich za niezwykły, może nawet nadprzyrodzony lud, który równie dobrze mógł przybyć z wnętrza Ziemi.

W 1909 roku, kiedy kontradmirał Robert Peary badał biegun północny, z zaskoczeniem dowiedział się, że jego eskimoscy przewodnicy wierzyli, iż "wyruszył on, by znaleźć «wielki lud» na północy, z którego się wywodzą". Peary zrozumiał, że mieli na myśli jakiś raj, którego mieszkańcy władali wielkimi mocami. Sądząc po tym, co zdołał wywnioskować o ich religii, Eskimosi wierzyli, iż po śmierci "zejdą pod ziemię, gdzie słońce nigdy nie zachodzi i wody nigdy nie zamarzają".

Charles Berlitz w książce World of Strange Phenomena opowiada historię dwóch archeologów, Magnusa Marksa i Froelicha Raineya, którzy w czerwcu 1940 roku prowadzili wykopaliska w Ipiutak. Odkryli tam starożytne ruiny, które byli w stanie opisać tylko jako "Arktyczne Megalopolis". Rzędy pogrzebanych pod lodem i śniegiem kamieni i wyszukane eskimoskie rzeźby wskazywały, że było tam co najmniej osiemset domostw rozciągniętych wzdłuż wybrzeża na ponad 1,5 kilometra. Mieszkało w nich około czterech tysięcy osób.

Według Raineya było to niewiarygodnie dużo jak na wioskę eskimoskich myśliwych, dlatego wysunął następujące przypuszczenie: "Mieszkańcy tego Arktycznego Megalopolis przynieśli swój kunszt z jakiegoś zaawansowanego kulturalnie ośrodka".

W swojej pracy Not of this World Peter Kolosimo stwierdza równie znacząco: "Eskimosi wierzą, że deportowano ich w «wielkich metalowych ptakach» [znowu UFO!] z rejonów, które dzisiaj leżą w tropikach. Inna eskimoska legenda, równie znana jak ta, mówi, że niektórzy ich praojcowie, teraz martwi lub «zabrani do nieba», później wrócili obdarzeni magicznymi mocami, których nigdy przedtem nie mieli".

William Reed i Marshall B. Gardner, którzy, pisząc swoje książki, pełnymi garściami czerpali z relacji Nansena i Peary'ego, doszli do takiego samego wniosku w sprawie pochodzenia Eskimosów. Jak zauważył Theodore Fitch w Our Paradise Inside the Earth: "Zarówno Reed, jak i Gardner oświadczyli, że po drugiej stronie gigantycznej lodowej zapory musi istnieć jakaś rajska kraina. Obaj uważali, że żyje we wnętrzu Ziemi rasa małych, brązowoskórych ludzi. Możliwe, iż Eskimosi wywodzą się z tego ludu".

I rzeczywiście tak jest. Całkiem niedawno, 26 kwietnia 1998 roku, londyńskie czasopismo "The Sunday Times" doniosło: "Na skraju pól lodowych na biegunie północnym odkryto zaginione plemię ciemnoskórych Eskimosów". Uczeni mają nadzieję, że będą mogli przeprowadzić badania nad tymi mężczyznami i kobietami, ich stylem życia, kulturą i tradycjami, oraz wszelkimi różnicami między nimi a ich bledszymi bliźnimi. Czas pokaże, czy badania te staną się wielkim krokiem naprzód na drodze do odkrycia innej tajemnicy Pustej Ziemi: kim są jej mieszkańcy (jeśli w ogóle jest zamieszkana)?


TYLKO ZAREJESTROWANI I ZALOGOWANI UŻYTKOWNICY WIDZĄ LINKI » DARMOWA REJESTRACJA



ZIEMIA PŁASKA I ZIEMIA PUSTA
Martin Gardner

Pseudonauka i pseudouczeni

wydanie oryginalne 1957 r.

Obrazek

Każdy uczeń w szkole wie, że Ziemia jest ciałem stałym o kształcie kuli lekko spłaszczonej na biegunach, otoczonej bezkresnym Wszechświatem. Od kiedy w roku 1519 Magellan opłynął Ziemię, w jej kulistość mało kto może już wątpić. I właśnie dlatego, że ów pogląd przyjęto powszechnie, kształt Ziemi stał się przedmiotem zabawnych spekulacji wielu pseudouczonych.

W naszym stuleciu zdobyły sobie licznych zwolenników trzy dziwaczne teorie dotyczące kształtu Ziemi. Pierwsza, to teoria Volivy głosząca, że Ziemia jest płaska; druga, że kula ziemska jest wydrążona i otwarta na biegunach, oraz trzecia i najbardziej niewiarygodna ze wszystkich, że żyjemy po wewnętrznej stronie pustej kuli.

Trudno doprawdy uwierzyć w to, że wykształcony Amerykanin, żyjący w pierwszym dziesięcioleciu ery atomowej, może wątpić, że Ziemia ma kształt okrągły. Tymczasem takich jest kilka tysięcy! Większość z nich mieszka w małym, nudnym miasteczku zwanym Zion, w stanie Illinois, nad brzegiem jeziora Michigan, w odległości około czterdziestu mil na północ od Chicago. Ludzie ci, to resztka kwitnącej niegdyś sekty religijnej, zwanej Chrześcijańskim Kościołem Apostolskim w Zionie, założonym w roku 1895 przez szkockiego znachora, Johna Alexandra Dowiego.

W roku 1905 Dowiego usunięto siłą ze stanowiska generalnego superintendenta tego kościoła. W ciągu następnych 30 lat sześciotysięcznym społeczeństwem kierowała żelazna ręka Willburna Glenna Volivy. Większość mieszkańców pracuje w Ziońskich Zakładach Przemysłowych, produkujących najróżnorodniejsze artykuły, począwszy od sznurowadeł, aż do belek. Żadne miasto w Ameryce nie miało bardziej purytańskich praw. Automobiliści jadący wzdłuż wybrzeża jeziora szybko nauczyli się omijać to miasto, ponieważ za palenie papierosów lub gwizdanie w niedzielę groził im areszt lub grzywna.

Voliva był brzuchatym, łysym panem o ponurym wyrazie twarzy, ubranym zwykle w zmięty surdut, z olbrzymimi białymi mankietami. Całe życie był głęboko przekonany o tym, że Ziemia jest płaska jak placek, z biegunem północnym pośrodku, a południowym rozciągającym się wzdłuż obwodu placka. W ciągu wielu lat obiecywał nagrodę w wysokości 5000 dolarów każdemu, kto udowodni, że Ziemia jest kulą. Odbył też kilka podróży dookoła świata, wygłaszając na ten temat odczyty. W jego jednak mniemaniu nie objechał globu, lecz jedynie zakreślił koło na płaskiej powierzchni Ziemi.

Zdaniem Volivy, olbrzymie zwały lodu i śniegu uniemożliwiają statkom dotarcie do skraju Ziemi, zapobiegając tym samym ewentualnemu wpadnięciu statku do Hadesu. Pod Hadesem leżą podziemia, w których mieszkają duchy pewnej rasy zamieszkałej na Ziemi jeszcze przed Adamem i Ewą. Gwiazdy są znacznie mniejsze niż Ziemia i obracają się wokół niej. Księżyc jest ciałem mającym własne światło. A Słońce? Posłuchajmy, co na ten temat mówi Voliva:

"...Jakże niedorzeczna jest myśl, że średnica Słońca wynosi miliony mil i że odległość jego od nas równa się 91 000 000 mil! Średnica Słońca wynosi tylko 32 mile, jego odległość od nas nie przekracza 3000 mil. Tak musi być i żadne rozumowanie tutaj nie pomoże. Przecież Bóg stworzył Słońce po to, by oświetlało Ziemię, dlatego więc musiał umieścić je blisko, aby czyniło zadość swemu przeznaczeniu. Co byśmy pomyśleli o kimś, kto zbudowawszy dom w Zionie lampę mającą go oświetlać umieściłby w Kenosha w stanie Wisconsin?".

Specjalny numer czasopisma tej sekty "Leaves of Healing" (Uzdrawiające kartki), z dnia 10 maja 1930 roku poświęcono wyłącznie astronomii. Ów 64-stronicowy zeszyt jest chyba najpełniejszym (z tego co się ukazało drukiem) wykładem naukowych i biblijnych racji Volivy, że Ziemia jest płaska i nieruchoma.

"Czy ktoś, kto traktuje sprawy poważnie - pyta autor w jednym z artykułów - może uczciwie stwierdzić, iż wierzy, że Ziemia porusza się z tak zawrotną prędkością? Jakże to jest możliwe? Gdyby tak było, podróżowanie w kierunku zgodnym z jej ruchem byłoby łatwiejsze, niż w kierunku przeciwnym. Wiatr powinien wiać stale w kierunku przeciwnym do tego, w jakim porusza się Ziemia. Gdzież są jednak ci ludzie, którzy by w to wierzyli? Gdzie jest człowiek, który wierzy w to, że gdy podskoczy na Ziemi i pozostanie w powietrzu w ciągu jednej sekundy, wyląduje w odległości 193,7 mili od miejsca, w którym podskoczył?".

W jednym z najbardziej znanych doświadczeń dowodzących obrotu Ziemi posługujemy się urządzeniem zwanym wahadłem Foucaulta. Składa się ono z dużego ciężarka zawieszonego na długiej nici. Na skutek bezwładności ciężarek w czasie wahań pozostaje w jednej i tej samej płaszczyźnie wtedy, gdy Ziemia pod nim się obraca. W wyniku doświadczenia obserwujemy, że płaszczyzna wahań wahadła Foucaulta powoli obraca się. Wspomniany artykuł Volivy najwyraźniej odwołuje się do tego dowodu. "Gdyby ruch Ziemi miał jakiś związek z ruchem wahadła - pyta autor - dlaczego musielibyśmy wprawiać je w ruch? Każdy kto myśli poważnie, przekona się o tym, że w rzeczywistości, gdyby Ziemia wirowała z prędkością, jaką jej przypisują astronomowie, wahadło odleciałoby w przestrzeń i tam pozostało".

W tym numerze magazynu głównym punktem obrony jest dwustronicowe zdjęcie 12-milowej linii brzegowej jeziora Winnebago w stanie Wisconsin.

"Użyto aparatu fotograficznego Eastmana 8 na 10 - brzmi wyjaśnienie. - Soczewki znajdowały się dokładnie na wysokości trzech stóp nad wodą. Każdy może pojechać do Oshkosh i, o ile dopisze pogoda, zobaczyć to na własne oczy. Mając dobrą lornetkę można dostrzec niektóre drobne obiekty na przeciwległym brzegu, z czego wynika poza wszelką wątpliwością, że powierzchnia jeziora jest płaska, czyli jest linią poziomą... Wartość naukowa tego obrazu jest niezmierna".

Niesłychana ignorancja Volivy ułatwia nam dostrzeżenie pobudek psychologicznych, kryjących się za tymi nieprawdopodobnymi poglądami. Trudniej je natomiast dostrzec w przypadku maniaków mądrzejszych, którzy potrafią ukryć swoje właściwe motywy działania za zasłoną erudycji i żwawą polemiką. W przypadku Volivy mamy dwie pobudki: chęć obrony dogmatów religijnych i obłędna wiara w swoją wielkość - wiara tak daleka od rzeczywistości, że aż graniczy z psychopatią. Pierwsza pobudka nie wymaga objaśnień. "Jesteśmy fundamentalistami" - zadeklarował gdzie indziej Voliva - "Jesteśmy jedynymi prawdziwymi fundamentalistami". Istotnie miał rację. W Biblii mamy wiele miejsc, które brane zbyt dosłownie sugerują, że Ziemia jest raczej płaska, niż kulista; tymczasem jedną z podstawowych doktryn kultu Dowiego - jego istotą, jak by ktoś mógł powiedzieć - jest dosłownie przyjmowanie każdego słowa Biblii.

Jednak wyjaśnienie astronomii Volivy tylko na podstawie jakiegoś racjonalistycznego sposobu interpretacji Pisma Świętego byłoby niepełne. W minionych wiekach, oczywiście, takie wyjaśnienie wyczerpywałoby sprawę. W pierwszych stuleciach chrześcijaństwa, zanim zdobyto zupełnie przekonywające dowody na to, że Ziemia jest okrągła, wielu inteligentnych i całkiem rozsądnych teologów wolało interpretować dosłownie pewne wersety Starego Testamentu. Możemy zrozumieć dlaczego, na przykład, Św. Augustyn lub Marcin Luter głosili, że żadna istota ludzka nie może mieszkać po drugiej stronie Ziemi, gdyż nie byłaby w stanie zobaczyć Chrystusa zstępującego na Ziemię przy drugim wcieleniu. Ale co mamy myśleć o człowieku dwudziestego wieku, nie chcącym uznać kulistości Ziemi?

Odpowiedź na to znajdziemy w manii wielkości Volivy. Uważa wszystkich astronomów, za "biednych, ciemnych i zarozumiałych głupców", i chwali się: "Potrafię w walce intelektualnej rozbić w drzazgi każdego człowieka na świecie. Nie spotkałem nigdy ani profesora, ani badacza, który by wiedział z każdej dziedziny jedną milionową tego, co ja wiem". Kiedyś w czasie procesu sądowego Voliva zawołał: "Każdy, kto walczy przeciwko mnie, padnie. Zapamiętajcie te słowa! Cmentarze są pełne tych, którzy chcieli mnie obalić. A ten nowy spisek też się znajdzie na cmentarzu. Zniszczy ich wszechmoc boska". Aczkolwiek sekta Volivy liczyła zaledwie dziesięć tysięcy ludzi, jednak uważał on za słuszne oznajmić, że "dopiero rozpocząłem moje prawdziwe dzieło. Nawrócę resztę Stanów, a następnie również i Europę...".

Voliva wielokrotnie przepowiadał koniec świata. Mimo że lata 1923, 1927, 1930 i 1935, które miały być latami zagłady, minęły szczęśliwie, nigdy nie przyszło mu na myśl, że ta ciągła niechęć niebios do runięcia nam na głowy dowodzi jego omylności. Zaskoczeniem była także jego śmierć w roku 1942, ponieważ dzięki diecie złożonej z orzechów brazylijskich i maślanki miał dożyć 120 lat.

Dzisiaj w Zionie czasy się zmieniły. Pojawiły się tam inne sekty. Odwołano purytańskie prawa. Dziewczęta używają szminki do ust i lakierują paznokcie; nawet ukazanie się w szortach na głównej ulicy nie pociąga za sobą sankcji karnych. Dziwnym zbiegiem okoliczności Uniwersytet Nowojorski, jako nowy właściciel, sprawuje rządy w Zakładach Przemysłowych w Zionie. Istnieje jednak jeszcze parę tysięcy starych epigonów Volivy, żyjących spokojnie w zrzeszeniu, którzy wierzą w słowa swego nieżyjącego mistrza; że: "tak zwani fundamentaliści odcedzają komara ewolucji, ale przełykają wielbłąda współczesnej astronomii".

Chociaż trudno znaleźć wyznawcę płaskiej Ziemi, zarówno w Zionie jak i gdzie indziej, który nie byłby fundamentalistą, jednak błędem byłoby przypuszczać, że pochodzenie tej dziwnej wiary tkwi w przesądach religijnych. Najlepszym przykładem teorii dotyczącej kształtu Ziemi, która nie wywodzi się z wierzeń religijnych, jest teoria wydrążonej Ziemi, stworzona przez kapitana piechoty amerykańskiej Johna Clevesa Symmesa. Po wyróżnieniu się odwagą w wojnie 1812 roku Symmes wycofał się z wojska i spędził resztę życia próbując przekonać naród o tym, że Ziemia składa się z pięciu koncentrycznych kul, z otworami na biegunach o średnicy kilku tysięcy mil każdy.

Po raz pierwszy ogłosił tę teorię w roku 1818, w szeroko rozesłanym liście otwartym, w którym nawoływał setki "odważnych towarzyszy" do odbycia wespół z nim ekspedycji polarnej, w celu odkrycia na biegunie "dziur Symmesa". Dziury te stały się później przysłowiowe. Kapitan bowiem niezłomnie wierzył w to, że ocean przepływa przez oba otwory biegunowe i że życie roślinne i zwierzęce kwitnie zarówno po stronie wklęsłej, jak i na wypukłej powierzchni następnej kuli.

Im bardziej wyśmiewano teorię Symmesa, tym bardziej wzrastał gniew jej twórcy i tym energiczniej szukał on "faktów" potwierdzających swą teorię. Stało się to jego obsesją. W ciągu 10 lat wędrował po Stanach, wygłaszając mowy swoim nosowym, jąkającym się głosem i usiłując zebrać fundusze na planowaną podróż. W latach 1822 i 1823 zaapelował nawet do Kongresu, aby sfinansował jego wyprawę. Petycje te spokojnie odrzucano, aczkolwiek za drugim razem udało mu się, dzięki darowi przekonywania, pozyskać 25 głosów. W roku 1829 na skutek nadmiernego wysiłku związanego 2 wykładami podupadł na zdrowiu.

W Hamilton, w stanie Ohio, gdzie mieszkał przed śmiercią, możemy oglądać zwietrzały pomnik, postawiony przez syna Symmesa swemu ojcu. Kamienny model pustej wewnątrz Ziemi wieńczy ten pomnik.
Obrazek
Najbardziej wyczerpujące opisy teorii Symmesa zajdziemy w dwóch książkach: w Symmes' Theory of Concentric Spheres (Teoria Symmesa sfer koncentrycznych) napisanej w roku 1826 przez Jamesa Mc Bride'a, pierwszego nawróconego przez Symmesa, oraz w The Symmes' Theory of Concentric Spheres (Teorii Symmesa sfer koncentrycznych), opublikowanej w roku 1878 przez jego syna Americusa Symmesa. Znajdziemy tam setki argumentów na rzecz "pustej" Ziemi; argumentów zaczerpniętych z fizyki, astronomii, klimatologii, z wędrówek zwierząt i z opisów podróży. Oprócz tego planeta pusta wewnątrz, podobnie jak kości szkieletu, jest dowodem doskonałości i oszczędności, z jakimi Stwórca te sprawy rozwiązuje. Jeden z uczniów Symmesa tak to sformułował: "Pusta wewnątrz Ziemia, zamieszkała od środka, daje w wyniku największą oszczędność materiału. Rozum, zdrowy rozsądek i wszystkie przykłady we Wszechświecie każą nam przyjąć ostatecznie tę teorię" - mówi syn kapitana.

Przekonania Symmesa nie uczyniły żadnego wyłomu we współczesnej nauce, odbiły się jednak silnie w dziedzinie książek typu "science fiction". W roku 1820 anonimowy autor, ukrywający się pod pseudonimem kapitana Seaborna, ogłosił zmyśloną groteskę o Ziemi-pustaku, pt. Symzonia. Jest to przyjemnie opowiedziana historia o podróży statkiem parowym do otworu w biegunie południowym Ziemi, dokąd silny prąd morski zaniósł statek poza "krawędź świata". Po wklęsłej stronie Ziemi kapitan Seaborn odkrył ląd nazwany przezeń Symzonia. Spotkał tam rasę życzliwych sobie istot, ubranych w śnieżnobiałe szaty, mówiących śpiewnym językiem i żyjącym w ustroju socjalistycznej utopii. Edgard Allan Poe w niedokończonej Narrative of Arthur Gordon Pym (Opowieści Arthura Gordona Pyma) opisać miał podobną podróż. Prawdopodobnie Jules Verne nie pisał swojej podróży do środka Ziemi pod wpływem teorii Symmesa, jednak inni autorzy licznych powieści i nowel opierali się bezpośrednio na tej teorii.

Czy Symmes nie oparł swojej teorii na spekulacjach wcześniejszych? Nic na to nie wskazuje, aczkolwiek podobnego poglądu broni wcześniejsza książka Cottona Mathera z roku 1721 pt. The Christian Philosopher (Filozof chrześcijański). Mather z kolei zapożycza swoją teorię z broszury opublikowanej w roku 1692 przez znanego astronoma angielskiego Edmunda Halleya (którego imieniem nazwano kometę). Otóż Halley przekonuje nas o tym, że Ziemia składa się z warstwy o grubości 500 mil i dwóch warstw wewnętrznych o średnicach porównywalnych do średnic Marsa i Wenus, oraz stałego kulistego wnętrza o średnicy zbliżonej do średnicy Merkurego. Każda z tych warstw - zdaniem Halleya - może być siedliskiem życia. Stałe oświetlenie w dzień zapewniają tym warstwom bądź "specjalne świetliki", takie jakie umieścił Wergiliusz na Polach Elizejskich, bądź też świecąca atmosfera miedzy warstwami. Kiedy w roku 1716 pojawiła się wspaniała zorza polarna. Halley sugerował, iż jest to świecący gaz ulatniający się z wnętrza. Ponieważ Ziemia jest spłaszczona przy biegunach, warstwa zewnętrzna w tych punktach jest oczywiście odrobinę cieńsza - rozumował Halley - i dlatego gaz łatwiej tamtędy się wydostaje.

W roku 1913 mieszkaniec Aurory w stanie Illinois, Marshall P. Gardner, konserwator maszyn w dużej fabryce gorsetów, opublikował własnym kosztem małą książkę pod tytułem Journey to the Earth's Interior (Podróż do wnętrza Ziemi). Podobnie jak Symmes opisał w niej pustą wewnątrz Ziemię. Dostawał jednak szału na każdą wzmiankę o tym, że swoją ideę oparł na wcześniejszej doktrynie. W roku 1920 rozszerzył książkę do 456 stronic. Na pierwszej stronicy widzimy fotografię autora - tęgiego człowieka z kwadratową twarzą, bladymi oczyma i zwisającymi czarnymi wąsami.

Gardner odrzuca "fantastyczną koncepcję" Symmesa o wielu kulach koncentrycznych twierdząc, że istnieje tylko jedna - zewnętrzna, o grubości 800 mil. Wnętrze tej kuli oświetlane jest stale przez Słońce (o średnicy 600 mil). Na obu biegunach są otwory o średnicy 1400 mil. Inne planety mają budowę podobną. Tak zwane "czapki polarne" na Marsie są w rzeczywistości otworami, przez które czasami można dojrzeć blaski wewnętrznego słońca Marsa. Na Ziemi zaś widzimy je w formie zorzy polarnej, wychodzącej z otworu na biegunie północnym.

Zamarznięte mamuty odnajdywane na Syberii pochodzą z wnętrza Ziemi, gdzie niektóre z nich może tam jeszcze żyją. Z wnętrza Ziemi pochodzą także Eskimosi, jak to wynika z ich legendy o kraju, gdzie stale trwa lato. Jeden rozdział poświęca autor opisowi wyimaginowanej podróży poprzez Ziemię, od jednego bieguna do drugiego. Piękna, kolorowa ilustracja pokazuje wewnętrzne słońce tuż nad linią horyzontu wody, w chwili gdy statek zbliża się do wielkiej krawędzi. Siedem innych rozdziałów poświęcił autor opisowi różnych ekspedycji na biegun północny. Gardner dowodzi, że w rzeczywistości żaden odkrywca nie znalazł się na biegunie.

Autor oznajmia, że nie spodziewa się "bezstronnego przyjęcia" swoich poglądów, a to ze względu na "konserwatyzm uczonych, którzy nie zadają sobie trudu zrewidowania swoich teorii, zwłaszcza wtedy, gdy staje się to konieczne wobec odkryć... dokonanych niezależnie od wielkich uniwersytetów". "Uczeni - tak się skarży - tworzą swoją zawodową masonerię. Jeśli do nich nie należysz, nie będą cię słuchali". Wierzy jednak, że w końcu ogół społeczeństwa przyjmie jego poglądy i wymusi na uczonych przyjęcie ich.

Gardner wyraźnie zaznacza, że nie wolno go mylić z innymi pretendującymi do uczoności, jak na przykład z Symmesem, którzy nie opierają swojego myślenia na pewnych faktach. "Łatwo jest zaprzeczyć wszystkim faktom naukowym i stworzyć sobie własne wytłumaczenie powstania Ziemi. Człowiek, który tak postępuje jest pomylony". Podobnie jak wszyscy inni obłąkani uczeni. Gardner nie jest w stanie potraktować siebie samego inaczej, niż jako zapoznanego geniusza, chwilowo ośmieszanego, lecz predestynowanego do przyszłych zaszczytów. Nieuniknienie porównuje siebie do Galileusza. Uwaga świata odwróciła się od jego wcześniejszych książek jedynie w wyniku wybuchu pierwszej wojny światowej.

I jak na ironię w sześć lat po opublikowaniu przez Gardnera bardzo kosztownego, nowego, poprawionego wydania jego dzieła, admirał Richard Byrd przeleciał samolotem nad biegunem. Oczywiście nie dostrzegł tam żadnej dziury. Gardner przestał wtedy wygłaszać swe wykłady i publikować artykuły, niemniej aż do śmierci, która nastąpiła w roku 1937, był wciąż przekonany o tym, że jego teoria ma pewne zasługi.

Jakkolwiek fantastyczna była teoria Symmesa i jej modyfikacja w redakcji Gardnera, obie zostały pobite absurdalnością przez teorię innego Amerykanina - Cyrusa Reeda Teeda z roku 1870. Jej autor w ciągu 38 lat z niesłabnącą energią wykładał i bronił swego poglądu, że Ziemia jest pusta w środku i że mieszkamy po wewnętrznej jej stronie!

Niewiele wiemy o wcześniejszym okresie życia Teeda. Urodził się na farmie w Delaware County, w stanie Nowy Jork i w młodości był wiernym baptystą. Podczas wojny secesyjnej był żołnierzem Armii Zjednoczenia, przydzielonym do szpitala polowego. Potem ukończył Eklektyczną Szkołę Medyczną w Nowym Jorku i rozpoczął praktykę w Utica w stanie Nowy Jork (eklektyzm był w ubiegłym stuleciu bardzo modną metodą lekarską, sprowadzającą się do stosowania bezwartościowych lekarstw ziołowych).

System Kopernikański, z nieskończoną przestrzenią i olbrzymimi słońcami, musiał przerażać młodego Teeda. Tęsknił za przywróceniem Kosmosowi właściwości zawartych w Piśmie Świętym - za małym, podobnym do macicy, schludnym Wszechświatem. Nie mógł oczywiście wątpić w to, że Ziemia jest okrągła; przecież marynarze okrążali Ziemię. Jeśli tak jest, to gdzie jednak kończy się przestrzeń? Trudno sobie wyobrazić, że można iść i iść i nigdzie nie dosięgnąć jej granic.

Pewnej nocy 1869 roku Teed, siedząc w swoim laboratorium, które założył w Utica do badań alchemicznych, miał widzenie, które szczegółowo opisał w broszurze pt. The Illumination of Koresh: Marvelous Experience of the Great Alchemist at Utica N. Y. (Oświecenie Koresha: Zdumiewające doznanie Wielkiego Alchemika z Utica, stan Nowy Jork). Objawiła mu się piękna kobieta, która opowiedziała o jego dawnych wcieleniach i o roli, do jakiej jest przeznaczony, jako nowy Mesjasz. Ujawniła mu klucz do prawdziwej kosmogonii. Tym prostym kluczem było, że żyjemy na wewnętrznej strunie Ziemi. Astronomowie mają we wszystkim rację, z tym tylko, że wszystko to się dzieje wewnątrz Ziemi. Czyż w Piśmie Świętym Bóg nie mówi, że "zmierzył wodę w zagłębieniu swej ręki"? (Izajasz 40;12). Im dłużej nad tym Teed medytował, tym. bardziej się przekonywał o prawdziwości twierdzenia. W roku 1870 opublikował pod pseudonimem "Koresh" (Hebrajski odpowiednik Cyrusa) dzieło pt. The Cellular Cosmogony (Kosmogonia komórkowa), w którym naszkicował nowe rewelacyjne odkrycia astronomiczne.

Zdaniem Teeda, Kosmos jest podobny do jajka. Żyjemy po wewnętrznej stronie skorupki; we wnętrzu jajka znajdują się: Słońce, Księżyc, gwiazdy, planety i komety. A co na zewnątrz? Absolutnie nic! Wnętrze jest wszystkim. Nie jesteśmy w stanie zobaczyć całego wnętrza, ponieważ atmosfera ziemska jest zbyt gęsta. Skorupa jajka ma grubość 100 mil i składa się z 17 warstw. Pięć wewnętrznych - to warstwy geologiczne, pod którymi leży pięć warstw mineralnych, pod spodem zaś siedem metalicznych. Słońce znajdujące się w środku otwartej przestrzeni jest ciałem niewidzialnym: widzimy jedynie jego odbicie, które bierzemy za Słońce. Słońce centralne jest w połowie jasne, w połowie ciemne. Jego obrót wywołuje złudzenie wschodu i zachodu Słońca. Księżyc jest odbiciem Ziemi, planety zaś są odbiciami "tarcz rtęciowych unoszących się między warstwami metalowych płaszczyzn". Ciała niebieskie, które widzimy, nie są materialne; są to miejsca ogniskowania się światła, którego istotę zbadał Teed szczegółowo za pomocą praw optyki.

Wahadło Foucaulta zajmuje w jego książce cały rozdział. "Najbardziej zadziwiające w tym wszystkim - pisze Teed - jest to, że wielu pretendujących do nazwy uczonych akceptuje ten eksperyment".

Według teorii Teeda, obrót płaszczyzny wahań wahadła następuje pod wpływem Słońca. Cały ów eksperyment - tak wnioskuje autor - "jest najprawdziwszym nonsensem i kiedyś 'uczeni' będą się śmieli z własnej głupoty".

Ziemia rzeczywiście wydaje się wypukła, lecz w myśl wywodów Teeda jest to tylko złudzenie optyczne. Jeśli zadamy sobie trud przedłużenia linii horyzontu dostatecznie daleko, napotkamy zawsze na zakrzywienie Ziemi ku górze. Takie doświadczenie wykonał istotnie w roku 1897 zespół geodetów-koreshejczyków w Gulf Coast na Florydzie. W ostatnim wydaniu książki Teeda jest zdjęcie pokazujące grupę wybitnych uczonych z brodami, w czasie pracy. Używając kompletu trzech tzw. dwuteówek ułożonych w kwadrat - Teed nazywa to urządzenie "rektilineatorem" (wyprostowywaczem) - wytyczali oni prostą o długości 4 mil, biegnącą wzdłuż brzegu, aby w końcu utknąć w morzu. Podobne doświadczenia wykonano w poprzednim roku na powierzchni kanału odpływowego Old Illinois *[Teeda teoria pustej Ziemi i inne tego rodzaju teorie są bardzo podobne do tego, co głosił Duran Navarro, prawnik z Buenos Aires. Według relacji ogłoszonych w "Time" w dn. 14 lipca 1947 Navarro uważa, iż grawitacja jest w istocie siłą odśrodkową, powstająca w wyniku obrotu pustej wewnątrz Ziemi zamieszkałej po jej wewnętrznej stronie. W miarę jak się oddalamy od powierzchni Ziemi w kierunku środka kuli, siła oczywiście musi maleć. W tym środku elektrony i protony są tak silnie skupione, że tworzą pewien "foton", którym jest Słońce.

W tejże notatce "Time" zawiadamia o tym, że w Berlinie ukazała się wiadomość jakoby Ziemia obraca się nie z zachodu na wschód, lecz w kierunku przeciwnym. Do takich wyników doszedł Valentin Herz.

W Niemczech również doszło w końcu do tego, że pseudo-uczeni dostali raz w skórę. Zachodnioniemiecki adwokat Godfried Bueren zaofiarował śmiało 25 000 marek (około 6000 dolarów) każdemu, kto udowodni, iż jego teoria Słońca-pustaka jest niesłuszna. Według niego Słońce jest płonącą warstwą zewnętrzną, otaczającą zimne wnętrze. To zimne jądro, pokryte roślinnością staje się niekiedy widoczne jako plamy słoneczne, będące tylko krótko trwającymi rysami na rozżarzonej powierzchni Słońca. Niemieckie Towarzystwo Astronomiczne starannie rozprawiło się z tą teorią; a kiedy Bueren odmówił zapłacenia, Towarzystwo wszczęło kroki sądowe. I nie do uwierzenia - sąd przyznał rację astronomom! Pana Buerona zmuszono do zapłacenia sumy, którą zaofiarował, plus koszty sądowe.].

Podobnie jak inni pseudouczeni usiłujący wywrzeć na czytelniku wrażenie posiadania rozległej wiedzy naukowej, również Teed starał się za pomocą żonglerki słownej tak sprawę zaciemnić, aby była trudna do zrozumienia. Tak, na przykład, planety są "kulami substancji skupionej przez wpływ dośrodkowych i odśrodkowych wahań substancji...". Komety zaś są "czymś złożonym z sił kruozycznych, wywołanych kondensacją substancji przez rozproszenie substancji kolorowej w przerwach przy otwarciu obwodów elektromagnetycznych zamykających przepust energii słonecznej i księżycowej''.

Cechy obłędu Teeda ujawniają się w sposób niewątpliwy w goryczy, z jaką atakuje uczonych "ortodoksyjnych", nazywając ich "oszustami" "szarlatanami", którzy "przekupują" swymi pracami naukowymi "ufnych czytelników". Cały rozdział książki poświęcił "niedorzecznej opozycji" i "upartej niechęci" jego wrogów. Porównuje siebie (tak jak to czyni niemal każdy pseudouczony) do wielkich nowatorów z dawnych czasów, którzy również mieli trudności z uznaniem ich poglądów. "Opozycja skierowana przeciwko naszym pracom jest dzisiaj czymś równie niedorzecznym, absurdalnym i idiotycznym, jak wystąpienia przeciwko pracom Harveya i Galileusza". W innym miejscu czytamy:

"Zużyliśmy wiele energii i wysiłku, aby problem koreshańskiej uniwersologii poddać dyskusji publicznej. Wysiłki nasze spotkały się jednak z bezczelnym ośmieszaniem i najprzykrzejszymi prześladowaniami, które spotykają, zgodnie zresztą z uświęconą regułą, wszystkie innowacje sprzeczne z ustalonymi zamiłowaniami ogółu... Będziemy dotąd żądali uznania naszej kosmologii, dopóki obrońcy fałszywej 'nauki' nie poczują się zagrożeni...".

I tutaj następuje szokująca i rewelacyjna deklaracja:

"...poznanie wklęsłości Ziemi... jest poznaniem Boga, ponieważ wiara w wypukłość Ziemi jest zaprzeczeniem Boga i jego dzieła. Wszyscy, którzy się przeciwstawiają Koreshanizmowi, są antychrystami".

Nie dziwmy się więc, że Teed uważał siebie za Mesjasza. Nie dziwmy się też zbytnio temu, że jego lekarska praktyka w Ulica, gdzie był znany jako "zwariowany doktor", nagle skończyła się. Żona jego, w stanie depresji i chora, opuściła go (jego jedyne dziecko, Douglas Teed stał się później znanym na południu artystą i portrecistą). W końcu "Cyrus Wysłannik", jak siebie nazywał Teed, porzucił całkowicie medycynę i poświęcił się wyłącznie głoszeniu swoich rewelacji.

Musiał być znakomitym mówcą. W Chicago zdobył sobie tak duże uznanie, że osiedlił się tam w roku 1886 na stałe, założył "Szkołę życia" (College of Life) i czasopismo pt. "Guiding Star" (Gwiazda Przewodnia), wkrótce zastąpione przez "Flaming Sword" (Płonący Miecz). Potem założył "Jedność Koreshańską", małą wspólnotę, mieszczącą się na Cottage Grove Avenue. W roku 1894 "Chicago Herald" przypisał mu 4000 uczniów i obliczył, że w samej Kalifornii zarobił swymi kazaniami 60 000 dolarów. Pismo to przedstawia Koresha jako "niedużego, gładko ogolonego człowieka, w wieku 54 lat, o niespokojnych oczach, które płoną i błyszczą jak rozpalone węgle...". Na swych wyznawców, zwłaszcza na płeć słabą, działał hipnotyzująco. W latach późniejszych nosił zawsze płaszcz w stylu księcia Alberta, czarne spodnie, rozwiewający się krawat z białego jedwabiu, i miękki czarny kapelusz z szerokim rondem. Trzy czwarte jego uczniów stanowiły kobiety.

W książce Carla Carmera Dark Trees to the Wind (Ciemne drzewa na wietrze) napisanej w roku 1949 znajdziemy doskonały rozdział o koreshanizmie, zawierający relację jednego z członków tej sekty, o tym jak stał się jej wyznawcą. Jego zdaniem istotną rolę w powodzeniu kultu odegrała tęsknota do powrotu do łona matki. Członkiem tym był fryzjer z hotelu Shermana w Chicago. W roku 1900 szedł pewnego dnia wzdłuż State Street i nagle wpadł mu w oczy olbrzymi napis: "Żyjemy wewnątrz", pod nim jakiś człowiek mówił coś do małego tłumu ulicznego i sprzedawał zeszyty "Płonącego miecza". Fryzjer kupił jeden zeszyt. "Przeczytałem go tegoż wieczora w łóżku - mówi - i zanim zasnąłem, żyłem już wewnątrz".

W roku 1890 Koresh otrzymał na Florydzie niedaleko Fortu Meyers kawałek ziemi, gdzie założył miasto Estero. Nazwał je "Nowa Jerozolima" i przepowiedział, że pewnego dnia stanie się ono stolicą świata. Poczyniono przygotowania na przyjęcie ośmiu milionów wiernych. Tymczasem przybyło dwustu. Niemniej jednak zrobili oni wszystko, aby utrzymać tę kolonię, wbrew szyderstwom kilku miejscowych dzienników.

Śmierć Teeda, która nastąpiła na skutek ran zadanych mu przez szeryfa Fortu Meyers w roku 1908, była bardzo kłopotliwa. Teed napisał bowiem książkę pt. The Immortal Manhood (Nieśmiertelna ludzkość) w której głosił, że po "śmierci fizycznej" nastąpi jego zmartwychwstanie; wówczas zabierze do nieba wszystkich tych, którzy pozostali mu wierni. Gdy zmarł 22 grudnia, członkowie wspólnoty rzucili pracę i czuwając przy zwłokach wznosili modły. Po dwóch dniach ciało Koresha zaczęło wykazywać oznaki rozkładu. Nadeszło i minęło Boże Narodzenie. W końcu wkroczył w to urzędnik sanitarny i nakazał pogrzebać ciało.

Uczniowie Teeda pochowali swego ukochanego przywódcę w betonowym grobie na Wyspie Estero. W roku 1921 huragan podzwrotnikowy zalał wyspę i olbrzymie fale zmyły grób. Nie znaleziono ani śladu po zwłokach Teeda.

Sympatyczne pisemko sekty "Płonący miecz" nie umieściło nawet wzmianki o śmierci Teeda. Wychodziło dalej aż do roku 1949, kiedy to pożar zniszczył drukarnię. W roku 1946 w jednym z numerów wspomniano o tym, że Teed w dziedzinie alchemii przewidział bombę atomową. W roku 1947 pozostało zaledwie kilkunastu wyznawców kultu, procesujących się o prawa własności.

W Niemczech pisma Teeda stały się podstawą kultu, który w antynaukowym klimacie ruchu nazistowskiego bujnie się rozplenił pod nazwą "Hohlweltlehre" (Nauka o pustym świecie), albo jako "doktryna pustej ziemi", proklamowana po raz pierwszy przez Petera Bendera, lotnika ciężko rannego podczas pierwszej wojny światowej. Bender długi czas korespondował z koreshanami, aż do swojej śmierci w nazistowskim obozie koncentracyjnym. Jego praca w dalszym ciągu znajduje uznanie w Niemczech, zwłaszcza u Karla E. Neuperta, którego książka Geokosmos jest najważniejszym źródłem kultu.

W Ameryce, po 60 latach mężnej walki, "Płonący miecz" poddał się. Jego ostatni numer zawiera artykuł pełen oburzenia na opublikowany przez "Life" obraz przedstawiający słone równiny w Utah. Obraz ten ma za zadanie wykazać wypukłość Ziemi. Wydawca "Miecza" napisał list do "Life", tłumacząc ich pomyłkę. "Life" odpowiedziało: jednak odpowiedź tę wydawcy "Płonącego miecza" uznali za wykrętną.

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » TAJEMNICE WNĘTRZA ZIEMI

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny