NOWE POSTY | NOWE TEMATY | POPULARNE | STAT | RSS | KONTAKT | REJESTRACJA | Login: Hasło: rss dla

HOME » STYPENDYŚCI.

Przejdz do dołu stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

Stypendyści.

  
marcus
08.06.2014 14:15:05
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)



Grupa: Użytkownik

Posty: 2112 #1860376
Od: 2014-5-4
Stypendyści
Wielu komunistycznych działaczy zostało przejętych przez inny ,,demokratyczny” wywiad, celem ich była kariera i kasa. Co dziś robią?
Wielu stypendystów w Niemczech było za komuny szkolonych w tym słynna pani Gilowska.

Polityka – Do raju i z powrotem, rubryka: kraj, autor: Ewa Winnicka, 13 lipca 2005 r.

Polscy naukowcy zawsze rwali na Zachód. Wielu – za cenę współpracy z systemem. Teraz, w teczkowej gorączce, najbardziej trefne okazują się te wyjazdy, które uchodziły za najbardziej wartościowe i prestiżowe.
Kiedy w 1959 r. polscy naukowcy zaczęli korzystać z amerykańskiego programu stypendialnego Williama Fulbrighta, trudno było przewidzieć, że oto zawiązuje się -jak sami o sobie żartobliwie mówią – mafia.

Istotnie, przynależność do elitarnego grona 1,7 tys. polskich absolwentów tego programu bywa dziś, podobnie jak w przypadku mafii, tyle powodem dumy, co i kłopotów. Zwłaszcza dla tych, którzy stypendystami zostali wiatach 70. i na początku lat 80.

Wyjechać z Polski nigdy nie było łatwo, choć nawet przed Październikiem 1956 r. środowisku naukowemu zależało, by prócz stałego łącza z Uniwersytetem Łomonosowa w Moskwie wiedzieć, co myślą koledzy w Londynie czy Nowym Jorku. Podróżować zaczęto pod okiem Władysława Gomułki – okiem czujnym i kapryśnym, bo w 1963 r. wyrzucił on na przykład z hukiem z Polski zupełnie podobną do fulbrightowskiej fundację Forda za krzewienie niesłusznych wartości i rewizjonizm. Ubolewał, że przyznano jej wcześniej „niedopuszczalne prawo doboru kandydatów”.

Fulbright jakimś cudem się ostał. I nabierał prestiżu.

W Stanach krótka wzmianka o Fulbrighcie stawia człowieka na wyższej półce – mówi bez przesadnej skromności Henryka Bochniarz (w USA w latach 1985-87).

Również w sensie finansowym był to zawsze niesłychany awans. Stypendyści otrzymywali na utrzymanie niewyobrażalną w polskich warunkach sumę około 20 tys. dol. rocznie. Dolarowe oszczędności po trwającym rok, dwa stypendium starczały na domek i samochód, oczywiście w Polsce, za złotówki, gdy tutejsza pensja sięgała kilkudziesięciu dolarów miesięcznie. Fulbright, nie ma co do tego wątpliwości, ustawiał na całe życie.

Dla wybranych

Inicjatorem programu (oficjalna nazwa: Program Wzajemnej Wymiany Naukowej) był senator William Fulbright, fundatorem – pozostaje od 60 lat rząd Stanów Zjednoczonych. Jak głosiło oficjalne uzasadnienie – senator pragnął przełamać powojenny izolacjonizm, także naukowy. Akcja ruszyła już w 1945 r. Do dziś w jej ramach goszczono w USA ćwierć miliona naukowców ze 150 krajów. Z ponad 40 państwami Amerykanie podpisali międzyrządowe porozumienia i utworzyli wspólne komitety. Porozumienie amerykańsko-polskie było wyjątkowe w bloku wschodnim.

Do USA z Polski zaczęli wyjeżdżać przede wszystkim angliści, a następnie naukowcy innych dyscyplin. Co roku – 30, 40 osób, nawet na dwa lata, na wymarzone, elitarne, słynne uniwersytety. (Można jechać przed doktoratem, ale najlepiej -już po. Trzeba wtedy napisać swój własny program, można też wybrać uczelnię).

W PRL o tym, komu stypendium przypadnie, decydował minister nauki i szkolnictwa wyższego oraz ambasada USA. Dopiero od 1990 r. stypendiami zarządza niezależne biuro, a jedzie ten, kto przejdzie otwarty konkurs aplikacyjny.

Oczywiście, zdecydowana większość fulbrightowców to ludzie, którzy po powrocie z USA prowadzą nadal pracę naukową. Co piąty absolwent przynależy do Stowarzyszenia Absolwentów, nieprzesadnie aktywnego, raczej honorowego. Fulbright figuruje jako epizod w życiorysach ludzi różnych poglądów: i ekonomisty prof. Witolda Orłowskiego, i amerykanistki oraz feministki Agnieszki Graf, i mniej dziś czynnego polityka, dawniej prezydenta Warszawy Marcina Święcickiego.

Bo też w nowej Polsce owa „fulbrightowska mafia” opanowała wyjątkowo wysokie szczeble władzy. Prof. Jadwiga Staniszkis postawiła nawet tezę, że kształt polskiej transformacji początku lat 90. w dużej mierze zawdzięczamy elicie pokolenia ówczesnych czterdziesto-kilkulatków; Fulbright jest dla tej elity znakiem rozpoznawczym, znamieniem, można powiedzieć. To ludzie związani wcześniej z systemem, ale też kontestujący jego zgrzebność i przaśność. Wykształceni, profesjonalni, znający realia Zachodu, więc znacznie lepiej niż opozycjoniści przygotowani do przejęcia władzy i – paradoksalnie – budowy kapitalizmu. Postać dla tej fulbrightowskiej śmietanki wręcz symboliczna to Leszek Balcerowicz.

Dziś szefem rządu jest Marek Belka, marszałkiem Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz -obaj fulbrightowcy, pierwszym polskim komisarzem w Unii jest Danuta Hubner (Fulbright rocznik 1988), Cezary Stypułkowski jest prezesem PZU (wcześniej Banku Handlowego i Citibanku), prof. Tadeusz Iwiński – posłem SLD, a Adam Biela i Ryszard Bender senatorami LPR. Henryka Bochniarz kandyduje w wyborach prezydenckich, Wojciech Katner był wiceministrem gospodarki, a Dariusz Rosati ministrem spraw zagranicznych.

Teraz byli stypendyści amerykańskiego senatora, szczególnie ci ekonomiczni i bardzo prominentni, trafiają pod oko wnikliwych lustratorów. Kim musieli być, by ze stypendium skorzystać? Czy przypadkowo, szczególnie w dziedzinach ekonomicznych, bywali umiarkowanie lub bardzo partyjni? Jaka polityka przyświecała fundatorowi, a jaka władzom PRL, które ruchem stypendialnym kierowały?

Wejście z klucza

Włodzimierz Cimoszewicz stypendystą został nieoczekiwanie, ale nie przez przypadek. Któregoś ciepłego dnia szedł przez dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego, kiedy zaczepił go znajomy profesor z Wydziału Prawa i zapytał niespodziewanie. „Jest możliwość, panie Włodku, pojechać do Ameryki. Może pan złoży aplikację?”. Była wiosna 1980 r., przyszły premier niedawno się doktoryzował, od dawna pragnął zająć się reformą Karty Organizacji Narodów Zjednoczonych. Siedziba ONZ w Nowym Jorku była, rzecz jasna, cudownym miejscem badawczym.

Włodzimierz Cimoszewicz nie był zupełnie zwykłym studentem. Prymus, syn oficera kontrwywiadu wojskowego w czasach stalinowskich, działał we władzach ZMS, przewodniczył nowo powstałemu Socjalistycznemu Związkowi Studentów Polskich. Na UW pracował nie tylko jako adiunkt, ale też sekretarzował tam Podstawowej Organizacji Partyjnej. (Józef Oleksy ocenia, że w przeciwieństwie do niego, Włodek był wtedy bardzo czerwony). Już na dziedzińcu podpisał in blanco stypendialny formularz, z którym znajomy profesor poszedł do rektora. Miał ambitny program (wspomniana reforma ONZ) i przeszedł eliminacje w ambasadzie USA. Na ostatnim etapie wygrał z Wojciechem Lamentowiczem, kolegą ze studiów, wtedy pracownikiem Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR, w nowych czasach posłem, doradcą prezydenta Kwaśniewskiego oraz ambasadorem.

Dla Lamentowicza sprawa tego pojedynku wydaje się do dziś bolesna. Podkreśla, że wyjazd Cimoszewicza nie był związany z jego, Lamentowicza, niedomaganiami intelektualnymi. Po prostu Lamentowicz, choć zatrudniony w Akademii Nauk Społecznych, nie dostał zgody partyjnej. Uznano go za rewizjonistę i zatrzymano w kraju.

Wejście Włodzimierza Cimoszewicza do „mafii fulbrightowców” było modelowe. Andrzej Dakowski, dziś szef polskiej sekcji Fundacji Fulbrighta, wyjaśnia, że podstawową cechą dystrybucji stypendiów wyjazdowych przed 1990 r. była ich niejawność. Brak regulaminu, brak przejrzystych kryteriów. O tym, że są, dowiadywano się pocztą pantoflową. Pulą zarządzał odpowiedni minister, wybranego naukowca wskazywał (lub namaszczał, jeśli kierowano stypendystę innym kanałem) dyrektor instytutu.

Następnie zbierała się rada wydziału i decydowała, czy kandydat jest słuszny. Żadnych rozmów kwalifikacyjnych. Następnym szczeblem był rektor uczelni bądź jej Senat. Stąd lista stypendystów szła do ministra, który sam bądź z pomocą komisji sporządzał listę ostateczną kandydatów.

Dakowski: – Jeśli kierunek był humanistyczny, lingwistyczny czy artystyczny, kandydaci mogli być nawet bezpartyjni. Na anglistyce w Lublinie, gdzie studiowałem w latach 70., zaledwie jeden człowiek należał do PZPR.
Jeśli chodzi o uczelnie ekonomiczne, takie jak SGPiS (dziś SGH) czy Wydział Ekonomii Uniwersytetu Łódzkiego, kandydat raczej musiał należeć do PZPR. Dakowski zaryzykowałby, że reguła ta dotyczyła 90 proc. wyjeżdżających.

Prof. Janina Jóźwiak była rektorem SGPiS, zaczęła tam pracować w połowie lat 70. Uczelnia była elitarna, choć bardzo zideologizowana. Prof. Jóźwiak nigdy nie została stypendystką. Naukowo wyjechała do Hagi w połowie lat 80., po półrocznym oczekiwaniu na paszport. Nie należała do PZPR, nie czuje się przez system skrzywdzona, niemniej pamięta wielkie uczelniane kariery. W późnych latach 70. i 80. SGPiS ekspediowała najwięcej młodych naukowców. Wizytówką Szkoły był Wydział Handlu Zagranicznego, na który obowiązywały egzaminy wstępne z dwóch języków obcych. Kształcił elitę. Ale szansę wyjazdu, jeśli ktoś nie należał do partii, były praktycznie zerowe. Ambicje naukowe zmuszały do oportunizmu.

- Wyjeżdżali ludzie bardzo zdolni, ale związani z systemem – Dariusz Rosati (szef PZPR na uczelni w pierwszej połowie lat 80.), Grzegorz Kołodko czy Henryka Bochniarz – wspomina prof. Jóźwiak.

Pokusa z USA

Listę ostateczną wysyłano do ambasady USA i tam wzywano kandydatów na przed-wyjazdową rozmowę. Prof. Janina Jóźwiak pamięta niezdolnego kolegę, ale za to aktywistę PZPR, uporczywie rok po roku typowanego przez władze SGPiS do Fulbrighta. Akceptowanego przez ministra. Trzy razy odpadał na rozmowie w ambasadzie, zanim profesorowie odpuścili.

Prof. Jóźwiak: – Zastanawialiśmy się często wtedy, czy Amerykanie wiedzą, że jadą do nich od nas niemal sami partyjniacy. Dziś, oczywiście, przychodzą do głowy myśli, że mógł to być plan rozsadzenia systemu od środka. Chociaż wtedy ci elokwentni, wykształceni, znający języki i dobrze ubrani ludzie uwiarygodniali po prostu ten system. Po przełomie tylko oni byli w stanie zacząć rynkowe reformy. Mieli intelektualne i praktyczne narzędzia, a z powodu odbytych stypendiów byli wiarygodni również dla Zachodu.

Henryka Bochniarz, zanim w 1985 r. wyjechała do Minnesoty, była szefem Zakładu Artykułów Rolnych w Instytucie Koniunktur i Cen w SGPiS. Podkreśla, że należała do PZPR, ale też i do Solidarności. – Me wierzę, by jakiekolwiek pozamerytoryczne kryteria w moim zakładzie miały znaczenie.

Andrzej Dakowski: – Wydaje się, że Amerykanom chodziło o wyłom w bloku i przełamanie zimno-wojennych barier.

Prof. Andrzej Garlicki, historyk z UW: – Amerykanie selekcjonowali osoby, o których spodziewali się, że będą znaczyły coś w swoim kraju. Inwestowali w „przyszłych liderów”. I pokazywali swoje osiągnięcia od bardzo imponującej strony. Żeby wiedzieli, co to jest ta Ameryka.

Prof. Stefan Niesiołowski: – Jeździli ludzie być może konformistyczni, ale niegłupi. I szybko orientowali się, co warta jest w ekonomii światowej myśl marksistowska.

Wstydliwe instrukcje

Nawet po akceptacji ministerialnej do wyjazdu wciąż potrzebny był paszport. Odebranie dokumentu ze składnicy na uczelni (paszport służbowy) lub z szuflad wydziału paszportowego Milicji Obywatelskiej mogło się wiązać z wezwaniem na SB.

Prof. Jóźwiak pamięta, że nawet wśród posłusznych wyjeżdżających temat gwałcących rozmów z SB był wstydliwy. Z konieczności to akceptowano, bo bezpieka interesowała się wyjeżdżającymi nawet do bratniej Bułgarii.

W sierpniu 1984 r. zdawał sobie z tego sprawę Marek Belka, adiunkt w Instytucie Ekonomii Politycznej UŁ. Wtedy, przed wyjazdem do Chicago (zebranie materiałów do monografii na temat współczesnych konserwatywnych doktryn Zachodu oraz neokonserwatywnej polityki gospodarczej USA), łódzka SB pytała uprzejmie, czy można liczyć na pomoc „w zakresie wynikającym z zakresu posiadanych przez niego naturalnych możliwości”. Przyszły premier (co już można przeczytać w jego opublikowanej teczce) wysunął szereg zastrzeżeń. Nie będzie więc niczego podpisywać, nie będzie sporządzał raportów. Godzi się na ustne przekazywanie informacji komuś z konsulatu w Chicago jedynie na tematy ekonomiczne. „Pomoc opierać się będzie na jego – jak to powiedział – uczuciach patriotycznych” – nie dowierzał ppor. Oryński.

„Belka – denerwował się podporucznik – nie chce wydajnie pracować, bo to może być wykorzystane przeciwko niemu, tzn. SB będzie go zmuszać do działań, na które w ogóle nie ma ochoty. Może być przez SB wykorzystywany po powrocie do kraju, co – jego zdaniem -wykończyłoby go na uczelni”. Podporucznik z obrzydzeniem wyrażał się o „karierowiczostwie” premiera.

Podobne obawy miał w 1978 r. pewien bardzo prawicowy obecnie profesor z KUL, także stypendysta Fulbrighta. Co prawda sam zgłosił się do SB, bo bardzo chciał dostać paszport i wyjechać na konferencję, zadeklarował chęć współpracy, ale bez składania podpisów. I SB ucieszyła się bardzo, bo dotychczas uważała profesora za element wrogi i niezłomny.

Natomiast przyszły premier Marek Belka podpisał feralną instrukcję wyjazdową w październiku 1984 r. i jego obawy, że zostanie to kiedyś użyte przeciwko niemu, w stu procentach się spełniły. 30 lat później.

FBI, CIA, Murzyni

Z dr. Włodzimierzem Cimoszewiczem służby nawiązały bezowocny kontakt za pośrednictwem jego studenta na UW.

„Nie chciałem mieć w tym momencie nic wspólnego z wywiadem, ze zbieraniem tajnych czy poufnych informacji, chociażby ze względu na własne bezpieczeństwo. Nie chciałem podejmować żadnego ryzyka” – wspomina w książce „Czas odwetu”.

Wywiad nie ucieszył się odmową. Po latach, przy okazji pierwszej gorączki teczkowej, którą w 1992 r. wzniecił Antoni Macierewicz, Cimoszewicz zobaczył swoje akta, a w nich tendencyjny – jak mówi – opis pewnego amerykańskiego incydentu. W Ameryce dwóch ludzi z FBI pytało, czy rząd USA może liczyć na jego współpracę. Odpowiedział, że nie może i powiadomił władze konsularne. W teczce zaś rozczarowani Cimoszewiczem oficerowie wnioskowali prowokacyjnie: jest on najprawdopodobniej współpracownikiem CIA. Cimoszewicz łączyłby ten zapis także z faktem, że w USA mieszkał u dziadków swojej żony, którzy w Stanach mieszkali od lat i często Cimoszewiczom przysyłali paczki, co służbom wydawało się podejrzane.

Stypendysta Cezary Stypułkowski, dziś prezes PZU, wyjechał do Nowego Jorku w 1988 r. (przedtem pełnił w Polsce znaczącą funkcję sekretarza Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej). Współczuje głęboko stypendystom z początków lat 80.
– Inna aura towarzyszyła wcześniejszym wyjazdom. I nie ma cienia wątpliwości, że człowiek, któremu wręczono instrukcję wyjazdową, musiał decydować: jeśli nie podpisuję, to nie jadę. On sam tego nie doświadczył, bo miał szczęście. Pod koniec lat 80. napięcie służb mocno zelżało.

Cezary Stypułkowski nie miał do Ameryki podejścia akademickiego, a jedynie praktyczne. Chodziło mu o jak najwięcej praktyki w sektorze bankowym. – To był cudowny czas – przyznaje. – Europa Wschodnia miała swoje 5 minut. Więc i Stypułkowski też stał się popularny w kręgach bankowych. Wrócił do Polski w 1989 r. i od razu stał się bohaterem najbardziej błyskotliwej kariery w historii bankowości III RP, zostaje prezesem Banku Handlowego.

Do tej pory związany jest z Ameryką. Gościnnie wykłada na Columbii i nawet zwykły polski rozmówca może liczyć na wiele amerykańskich zwrotów, którymi prezes inkrustuje swoje wypowiedzi.

Pierwszym dniom Henryki Bochniarz w Ameryce (dostała hotel) towarzyszyły wielkie emocje. Bała się obcych, w szczególności Murzynów, więc dla bezpieczeństwa spała barykadując się w łazience, w wannie. Potem, gdy dojechał mąż i dzieci, włączyła się w lokalne życie. Łącznie z kursem gotowania i aktywnością kościelną. Zrobiła unikalne badania dotyczące systemu popierania rolnictwa.

Ameryka to dla pani Henryki powtórne narodziny. Do Polski wróciła w 1987 r. jako osoba odmieniona. Amerykę wspomina jako kraj bardzo konkurencyjny, ale dość prosto skonstruowany, uczący odpowiedzialności za własne życie. Wróciła, jak była przekonana, tylko na chwilę. W USA czekała na nią rodzina. Ale została, bo po 1989 r. dla jej świeżo założonej firmy Nicom otworzyły się wyjątkowe możliwości. Rodzina zatrzymała się w Ameryce na dłużej.

W odróżnieniu od Stypułkowskiego i Bochniarz, stypendyści z lat wcześniejszych, ci ekonomiczni, jeśli doszło u nich do radykalnej odmiany, popadali często w głęboką frustrację z braku perspektyw wykorzystania nabytych umiejętności. Do tej teorii przychyla się dzisiaj Włodzimierz Cimoszewicz.

Przyjechał do Stanów 15 września 1980 r. Na uniwersytecie Columbia od razu wygłosił wykład o wydarzeniach sierpniowych, a potem wstąpił do organizacji PZPR przy nowojorskim konsulacie. W konsulacie odrzucał kolejne namowy polskiego wywiadu do uważności i meldowania. Jednak w pewnym sensie rozczarował się Ameryką. Stwierdził bowiem, że Karty Narodów Zjednoczonych zreformować się nie da. Do habilitacji nie doszło. Dr Cimoszewicz – jak mówi – zniechęcił się do kariery naukowej i wyjechał do puszczy prowadzić gospodarstwo rolne.

Z Kingsajzu do Szuflandii

Juliusz Machulski, reżyser filmowy, też był stypendystą Fulbrighta. Zapewnia, że informacja o stypendium wisiała na ścianie w którymś z zespołów filmowych albo na uczelni. Proces aplikacyjny na uczelni w ogóle nie przypominał dusznej, akademickiej gryz „Barwochronnych” Krzysztofa Zanussiego, gdzie awans naukowy okupiony musi być połamaniem kręgosłupa moralnego. Machulski nie należał do PZPR, ale miał już na koncie „Seksmisję” i nikt nie mógł się przyczepić, że jedzie niesłusznie.

W połowie lat 80. znalazł się w szkole filmowej w CalArt w Kalifornii wśród studentów pierwszorocznych, którzy właśnie uczyli się klecić pierwsze etiudy. O robieniu filmów wiedział znacznie więcej. Nudziłby się, więc szedł własnym naukowym trybem.

Przez rok chodził na basen i oglądał filmy w bibliotece. Potem na kilku festiwalach pokazał „Seksmisję”, która się spodobała. Odbył parę wielce obiecujących spotkań z producentami, po których wydawało się, że już zaraz nastąpi przewrót. Zachłysnął się Manhattanem, a nawet odmówił FBI, która proponowała specjalny program dla desperatów z socjalizmu, poznał Miłosza i Kosińskiego, spotkał braci Cohen. Zrozumiał, że to wszystko to „Kingsajz”, do którego nie należy. Wsiadł do samolotu Polskich Linii Lotniczych, który się zepsuł po drodze. Lądował awaryjnie, a zapasową część musiał przywieźć goniec. Wiózł ją w walizce. Juliusz Machulski wiedział, że należy do Szuflandii i do niej właśnie wraca.

http://3obieg.pl/stypendysci
  
marcus
08.06.2014 14:16:52
poziom najwyższy i najjaśniejszy :-)



Grupa: Użytkownik

Posty: 2112 #1860377
Od: 2014-5-4
Przedruk za ,,Nasza Polska”, 19 sierpnia 1998 r.

W II Rzeczypospolitej jedynym nielegalnym ruchem politycznym byli komuniści, którzy sami określali siebie jako ,,polską sekcję Międzynarodówki Komunistycznej”.

Faktycznie oznaczało to, że stanowili agenturę organizacji, której cele były sprzeczne z interesami Polski. Dzisiaj, co prawda, nie ma już Kominternu, ale istnieje inna międzynarodówka, którą można by nazwać globalistyczną, kosmopolityczną, liberalną, a zorientowani czytelnicy z pewnością znajdą jeszcze kilka celniejszych określeń. Jest ona wprawdzie nieformalna, ale jej ludzie działają w naszym kraju najzupełniej legalnie, zdobywając coraz większe wpływy.

Jednym z głównych gremiów, w których owa międzynarodówka się zbiera, jest Klub Bilderberg, założony w 1954 r. z inicjatywy Józefa Retingera ( 1888-1960 ), tajemniczej postaci, która w czasie wojny była cieniem gen. Sikorskiego, a później jednym z pionierów tzw. integracji europejskiej. Lista osób uczestniczących w corocznych spotkaniach Klubu obejmuje czołówkę zachodniej finansjery i polityki. Spotkania te poświęcone są, rzecz jasna, sprawom politycznym. Z informacji amerykańskiego tygodnika ,,The Spotlight” wynika, że decyzje tam podejmowane są potem wcielane w życie przez poszczególne rządy i oficjalne organizacje międzynarodowe, jak ONZ.

Andrzej Olechowski – od lat w Bilderbergu

Od 1994 r. w spotkaniach Klubu Bilderberg bierze udział reprezentant Polski – były minister finansów i spraw zagranicznych, Andrzej Olechowski. Wybór tej właśnie osoby do tak ważnego gremium z pewnością nie był przypadkowy. Trzeba bowiem pamiętać, że Andzrej Olechowski swoją karierę ekonomisty rozpoczynał jako pracownik Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) w Genewie w latach 1974-1975 i 1982-1984, natomiast w latach 1985-1987 pracował w Banku Światowym w Waszyngtonie, a więc w najważniejszej instytucji finansowej świata. Jego osobę już nieraz wymieniano jako kandydata na premiera, a nie jest wykluczone, że za dwa lata może być jednym z głównych pretendentów do prezydentury.

Suchocka – ,,europejka idealna

W tegorocznym spotkaniu Klubu Bilderberg po raz pierwszy Polskę reprezentowały dwie osoby. Tą drugą była minister sprawiedliwości Hanna Suchocka, która wprawdzie nie pracowała w żadnym banku, ale za to odebrała staranne wykształcenie w takich uczelniach, jak Columbia University w Leyden, Instytut Praw Człowieka w Strasburgu oraz Instytut Prawa Publicznego w Heidelbergu. Od 1991 r. wchodzi ona w skład polskiej delegacji do Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, uczestnicząc w pracach najważniejszej Komisji Politycznej, a w 1992 r., zanim została premierem, pełniła funkcję wiceprzewodniczącej tego Zgromadzenia.

Warto też przypomnieć, że kilka miesięcy temu Suchocka weszła w skład 9-osobowej Rady Mędrców, której zadaniem miało być przygotowanie projektu reformy Rady Europy. Nic więc dziwnego, że została ona już odznaczona Złotym Medalem Fundacji im. Jeana Monneta w Lozannie ,,za działalność na rzecz integracji europejskiej i praw człowieka, a także otrzymała Międzynarodową Nagrodę im. Maxa Schmidtheinego ,,dla osób szczególnie wyróżniających się działalnością polityczną i gospodarczą na rzecz liberalnego porządku na świecie. Była premier być może już niebawem będzie mogła ten ,,liberalny porządek” umacniać jeszcze aktywniej, gdyż w Strasburgu rozważa się pomysł zgłoszenia jej kandydatury na stanowisko sekretarza generalnego Rady Europy. Może to zresztą mieć związek z jej udziałem w spotkaniu Klubu Bilderberg.

Geremek – pod skrzydłami Brzezińskiego.

Kariery Olechowskiego i Suchockiej są typowe dla ludzi ze ścisłej czołówki udecji. Właściwie każda wpływowa postać tego obozu może pochwalić się znaczącymi kontaktami z międzynarodową elitą. Minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek zdążył nawiązać te kontakty jeszcze w latach 60-tych, gdy po raz pierwszy był wykładowcą College de France, jednej z najważniejszych francuskich uczelni. W 1990 r. Geremek brał udział w waszyngtońskim spotkaniu Komisji Trójstronnej ( Trilateral Commission) , która pełni podobną funkcję , co Klub Bilderberg, ale skupia elity nie tylko z Zachodu (Ameryka Północna i Europa), lecz także z Japonii. Inicjatorem powstania tego ciała w 1973 r. był Zbigniew Brzeziński, jedna z czołowych postaci globalistycznej międzynarodówki.

Michnik – ,,Żyd roku”

Równie dużym uznaniem cieszy się w tych gremiach Adam Michnik. Został on już uhonorowany nagrodą Prix de Liberte przez francuski Pen Club (czyli międzynarodową organizację literatów ) zaś w USA otrzymał Nagrodę Praw Człowieka im. Roberta Kennedy ego oraz przed kilkoma laty tytuł ,,Żyda roku”, nadawany przez amerykańskie organizacje żydowskie. Nie powinno to dziwić, wszakże w Nowym Jorku mieszka brat Michnika, Jerzy ( drugi brat, Stefan, mieszka w Szwecji ). Do bardzo dobrych przyjaciół redaktora ,,Gazety Wyborczej” należy m.in. Daniel Cohn-Bendit, sławny przywódca rebelii paryskich studentów w maju 1968 r., a obecnie deputowany do Parlamentu Europejskiego z ramienia niemieckiej Partii Zielonych. Cohn-Bendit odwiedził Michnika wiosną br., gdy przebywał z wizytą w Warszawie.

Smolar – człowiek Sorosa

Inna znacząca postać z tego środowiska, Aleksander Smolar, również posiada ciekawe kontakty zagraniczne. Od 1971 r., gdy wyemigrował do Francji, pracował jako politolog w paryskim Centre National de la Recherche Scientifique. W 1990 r. wrócił do Polski, zostając od razu szefem zespołu doradców premiera Mazowieckiego.Później pełnił podobną funkcję u boku premier Suchockiej. Jeszcze dzisiaj mówi, że jego życie toczy się między Warszawą a Paryżem. W Warszawie jest członkiem władz Unii Wolności, a przede wszystkim prezesem Fundacji im. Stefana Batorego, założonej przez inną znaczącą postać kosmopolitycznej międzynarodówki, George a Sorosa. We władzach tej fundacji zasiadają także m.in. Geremek, Suchocka i Olechowski.

W bankach ,,sami swoi”

Wchodzenie ludzi z Polski do elit międzynarodowych odbywa się także poprzez instytucje finansowe. Prezes Narodowego Banku Polskiego, Hanna Gronkiewicz-Waltz, od lat jest stałym gościem Światowego Forum Gospodarczego, które odbywa się w szwajcarskim uzdrowisku Davos, zaś czasopismo ,,Global Finance” przyznało jej w 1997 r. nagrodę dla najlepszego prezesa banku centralnego. Nic dziwnego, skoro jeszcze do niedawna jej głównym doradcą był Stanisław Gomułka, ,,marcowy emigrant”, który po 1969 r. został profesorem w London School of Economics, a dzisiaj doradza wicepremierowi Leszkowi Balcerowiczowi.

Zresztą sam Balcerowicz cieszy się uznaniem wpływowych kół na Zachodzie, skoro kilka lat temu był jednym z kandydatów do Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, a jeden z największych banków amerykańskich Merrill Lynch zaprosił go do swojego Komitetu Honorowego. Notabene, dyrektorem polskiej placówki Merrill Lynch jest obecnie Krzysztof Krowacki, były wiceminister finansów w rządzie Suchockiej i główny negocjator redukcji naszego zadłużenia. Również były premier Jan Krzysztof Bielecki wybrał podobną drogę kariery – od 1993 r. jest przedstawicielem Polski w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju. Z kolei były wicepremier Grzegorz Kołodko po opuszczeniu swojej funkcji został ekspertem Banku Światowego.

Sędziowie z MSZ

Nie tylko polscy ekonomiści mają szansę wejścia na zachodnie salony. Dotyczy to również prawników, czego przykładem może być prof. Jerzy Makarczyk, specjalista od prawa międzynarodowego, który w latach 1989-1992 pełnił również funkcję wiceministra spraw zagranicznych. Od 1992 r. jest on sędzią Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Jego były szef, prof. Krzysztof Skubiszewski, miał mniej szczęścia, gdyż w 1993 r. nie udało mu się uzyskać wymarzonego fotela sędziego Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze. ,,Na otarcie łez” powierzono mu funkcję przewodniczącego Irańsko-Amerykańskiego Trybunału Arbitrażowego, również mającego siedzibę w Hadze.

Pastusiak – śladem Schaffa

Do elit międzynarodowych wchodzą nie tylko ludzie udecji, ale również osoby związane z SLD. Charakterystycznym przykładem może tu być poseł Longin Pastusiak (notabene zięć byłego I sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba i jego żony Racheli Silbiger), którego kariera zawsze szła jak po maśle: w 1959 r. studia ukończył w Woodrow Wilson School of Foreign Affairs na University of Virginia w Charlottesville (USA). a od końca lat 60-tych jest stałym wykładowcą wielu amerykańskich uczelni. W latach 1991-1994 pełnił nawet funkcję wiceprezydenta Międzynarodowego Towarzystwa Nauk Politycznych.
Poza tym Pastusiak jest członkiem Klubu Rzymskiego, ważnej organizacji skupiającej naukowców z różnych krajów, a zajmującej się planowaniem przyszłości świata. Raporty Klubu poświęcone są głównie temu, by udowodnić, że na świecie żyje za dużo ludzi, a więc przyrost naturalny należy ograniczyć, najlepiej poprzez szerzenie antykoncepcji i dopuszczalność aborcji. W Klubie Rzymskim od lat zasiadało także kilku innych przedstawicieli Polski: byli wicepremierzy – prof. Kazimierz Secomski (z lat 1976-1980) i prof. Zdzisław Sadowski (z lat 1987-1988), były wiceprzewodniczący Komisji Planowania przy Radzie Ministrów z lat 1968-79, prof. Józef Pajestka, a przede wszystkim czołowy marksistowski filozof, prof. Adam Schaff. Obecność Pastusiaka w tym gronie nie powinna więc dziwić.

Rosati i Freyberg – z ONZ do SLD

Innym ludziom SLD również udało się wejść do znaczących instytucji międzynarodowych. Na przykład Dariusz Rosati, zanim został ministrem spraw zagranicznych w rządzie Cimoszewicza, przez cztery lata pracował w Europejskiej Komisji Gospodarczej ONZ w Genewie jako kierownik Sekcji Krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Jednym z jego bliskich przyjaciół jest Piotr Freyberg, szef amerykańskiej firmy ,,3 M Polska”, ale znacznie ciekawszą postacią jest żona tego ostatniego, Ewa Freyberg.

W latach 70-tych była ona stypendystką brytyjskiego Sussex University Center for European Studies, a także jednej z uczelni w Argentynie. W latach 1980-81 pracowała w Departamencie Informacji Publicznej Sekretariatu ONZ w Nowym Jorku, a w 1994 r. minister Wiesław Kaczmarek mianował ją swoim zastępcą w resorcie przekształceń własnościowych, gdzie odpowiadała za realizację programu NFI. Od 1997 r. Ewa Freyberg jest posłem SLD, a ponadto członkiem grupy doradczej ds. prywatyzacji przy OECD oraz tajemniczego Centrum Transnarodowych Korporacji w Nowym Jorku. W ,,gabinecie cieni” SLD przewidziano dla niej funkcję szefa Komitetu Integracji Europejskiej.

Ludzie Fulbrighta

Jeżeli jesteśmy już przy stypendystach zachodnich uczelni, to nie sposób nie wspomnieć o bardzo wpływowej grupie ludzi, którzy swoje późniejsze kariery zawdzięczali amerykańskim stypendiom Fulbrighta. Od lat 70-tych przyznawano je zwłaszcza młodym działaczom PZPR , rokującym nadzieje przede wszystkim jako ekonomiści . Byli to więc tacy ludzie jak Cezary Stypułkowski, który w latach 1981-85 był doradcą ministra ds. reformy gospodarczej, a następnie pełnił funkcję sekretarza Komitetu Rady Ministrów ds. Reformy Gospodarczej.

Studia w Columbia University Bussiness School w Nowym Jorku odbył w latach 1988-89, przez kolejne dwa lata szkolił się w nowojorskim Citibank, by po powrocie do kraju przyjąć propozycję wicepremiera Balcerowicza objęcia stanowiska prezesa Banku Handlowego, które piastuje do dzisiaj. Dodajmy, że przewodniczącym Rady Nadzorczej tego największego w Polsce banku jest Andrzej Olechowski.

W polskiej gospodarce działa zresztą także wielu innych stypendystów Fulbrighta. Na przykład dyrektorem personalnym w warszawskim przedstawicielstwie wspomnianego Citibanku jest Stanisław Wojnicki, który wcześniej pełnił podobną funkcję w takich firmach jak Procter & Gamble i Reynolds Tobacco. Od 1994 r. jest też prezesem Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami. Inna wychowanka Fulbrigthta Henryka Bochniarz, była nawet ministrem przemysłu w rządzie Bieleckiego, a obecnie jest prezesem firmy konsultingowej Nicom Konsulting Ltd., która m.in. zarządza jednym z Narodowych Funduszy Inwestycyjnych. Od kilku lat jest również prezesem Polskiej Rady Biznesu.

Kariery stypendystów

Stypendia Fulbrighta są też często przepustką do kariery politycznej. Najlepszym tego przykładem jest Marcin Święcicki (zięć PRL-owskiego wicepremiera Eugeniusza Szyra), który przeszedł przez George Washington University i Uniwersytet Harvarda w Cambridge , w stanie Massachussets (USA). Z takim wykształceniem spokojnie objął funkcję ministra współpracy gospodarczej z zagranicą w rządzie Mazowieckiego (jako członek PZPR), a po kilku latach – urząd prezydenta Warszawy (już jako działacz Unii Wolności ).

Do stanowiska rządowego doszedł także Bogusław Liberadzki, minister transportu i gospodarki morskiej w latach 1993-1997. Dzięki fundacji Fulbrighta odbył on studia w University of Illinois. Obecnie jest posłem SLD, a w ,,gabinecie cieni” tego ugrupowania znowu przewiduje się go jako szefa resortu transportu. W tym samym ,,gabinecie ” ministrem spraw zagranicznych jest poseł Tadeusz Iwiński, wiceprzewodniczący SdRP, który – podobnie jak Święcicki – wykształcił się na Uniwersytecie Harvarda, a także na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley.

Do grona stypendystów Fulbrighta należy także obecna szefowa Kancelarii Prezydenta Kwaśniewskiego, Danuta Huebner, która wcześniej była doradcą wicepremiera Kołodki, wiceministrem przemysłu i handlu, głównym negocjatorem umowy o przyjęciu Polski do OECD i sekretarzem Komitetu Integracji Europejskiej. Zajmując to ostatnie stanowisko, powołała kilku podsekretarzy stanu w KIE, m.in. innego wychowanka Fulbrighta, Jarosława Pietrasa, odpowiedzialnego za dostosowanie polskiego prawa do ,,norm europejskich”. Pietras, który w 1991 r . był jednym z negocjatorów Układu Europejskiego, urzęduje w Komitecie Integracji do dzisiaj.

Zawsze wygrywają ,,nasi”.

Dzięki wykształceniu na zachodnich uczelniach grupy ekonomistów i polityków, zachodnie elity mają w Polsce gwardię posłusznych realizatorów własnych interesów, tak jak posłusznym narzędziem w ręku Kominternu była Komunistyczna Partia Polski. Gwardię tę uzupełniają ludzie, którzy są zapraszani na brukselskie i nowojorskie salony, czyli tam, gdzie znajduje się prawdziwa władza nad znaczną częścią świata. Oczywiście to nie oni będą tę władzę sprawować – ich zadaniem jest nadzorowanie porządku w ,,polskiej strefie Unii Europejskiej, którą już niebawem ma stać się nasz kraj.

Nietrudno zauważyć, że owa gwardia składa się z ludzi udecji i SLD. Globalistyczna międzynarodówka wie bowiem, że na te dwie partie z pewnością może liczyć. Potwierdził to wspomniany już Zbigniew Brzeziński, który w 1994 r. pod patronatem amerykańskiego Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych zorganizował komisję roboczą, której celem jest jak najszybsze włączenie Polski w struktury Zachodu. Do komisji tej ze strony polskiej zaproszono m.in.Geremka, Balcerowicza, Olechowskiego, Kołodkę, Liberadzkiego, Stypułkowskiego, a także Marka Borowskiego, Janusza Onyszkiewicza i Janusza Lewandowskiego.

Tymczasem w polskojęzycznych mediach przedstawia się Unię Wolności jako partię postsolidarnościową, a SLD jako postkomunistyczną. W ten sposób oba te ugrupowania – wraz z coraz bardziej posłusznym udecji AWS-em -zagospodarowują całą scenę polityczną, dając coraz bardziej ogłupionym wyborcom alternatywę: albo lewica z Kwaśniewskim i Millerem albo prawica z Balcerowiczem i Krzaklewskim. Dla zachodnich mocodawców jest to układ idealny: która ze stron by nie wygrała i tak zawsze zwyciężą ,,nasi”. W ten sposób można sprawować faktyczną władzę nad krajem nawet przez długie dziesięciolecia.

Linki:

http://chomikuj.pl/beakopec/liberalizm-pochodne/Pos*c5*82uszna+gwardia+zachodu,2136711897.doc

http://wezwaniedoprawdy.pl.tl/Grupa-Bilderberg.htm

Przejdz do góry stronyStrona: 1 / 1    strony: [1]

  << Pierwsza      < Poprzednia      Następna >     Ostatnia >>  

HOME » STYPENDYŚCI.

Aby pisac na forum musisz sie zalogować !!!

TestHub.pl - opinie, testy, oceny